Dlaczego kobiety kochają ciucholandy?

Lumpeks, szmateks, ciucholand, bublownia – choć określenia nadawane sklepom z tanią odzieżą bywają niezbyt zachęcające, popularność tego typu punktów nie maleje. Nie tylko wśród osób ze skromnymi dochodami, ale również gwiazd show-biznesu, które coraz chętniej przyznają się do wyszukiwania kreacji w second-handach. W czym tkwi ich fenomen?

Dlaczego kobiety kochają ciucholandy?
Źródło zdjęć: © Pixabay.com | public domain

Lumpeks, szmateks, ciucholand, bublownia – choć określenia nadawane sklepom z tanią odzieżą bywają niezbyt zachęcające, popularność tego typu punktów nie maleje. Nie tylko wśród osób ze skromnymi dochodami, ale również gwiazd show-biznesu, które coraz chętniej przyznają się do wyszukiwania kreacji w second-handach. W czym tkwi ich fenomen?

Imprezami, które przyciągają tabuny gwiazd są pokazy kolekcji rodzimych projektantów mody. Celebrytki starają się wówczas wyglądać szałowo, by wzbudzić zainteresowanie fotoreporterów. Ich kreacje budzą zachwyt, ale niekiedy okazują znacznie mniej kosztowne, niż mogłoby się wydawać.

Na przykład Monika Brodka bez skrępowania przyznała, że na pokazie Tomasza Ossolińskiego pojawiła się w sukience z second-handu. „Oprócz bielizny w ciucholandzie mogę kupić wszystko... Wiem, jaką emeryturę dostaje moja mama, i głupio mi wydać pięć tysięcy złotych na ubranie, które włożę raz, zrobią mi w nim zdjęcie i pójdzie na dno szafy” – tłumaczyła piosenkarka w „Twoim Stylu”.

W sklepach z tanią odzieżą buszują też inne gwiazdy.- Lubię szperać w lumpeksach, a także robię zakupy w sklepach sieciowych. Najważniejsze przecież, by wszystko razem odpowiednio się komponowało - przekonuje Karolina Malinowska, była modelka i autorka telewizyjnych programów o modzie.

Do ciucholandów zagląda także Małgorzata Kożuchowska, choć popularna aktorka woli robić zakupy w zagranicznych sklepach z używaną odzieżą. - W Londynie czy Barcelonie to jest dopiero uczta! Można tam znaleźć coś naprawdę oryginalnego, za niską cenę i praktycznie nie znoszonego - zapewnia gwiazda.

Co nas przyciąga do ciucholandów?

W tym roku mija 25 lat od rozpoczęcia polskiej transformacji ustrojowej. Przed ćwierć wiekiem to właśnie masowo powstające sklepy z używaną odzieżą sprowadzaną z Niemiec, Holandii czy Wielkiej Brytanii stały się jednym z symboli zmian zachodzących w naszym kraju. Okazało się, że za niewielkie pieniądze można zdobyć oryginalne ciuchy „pachnące zachodem” (choć wówczas był to głównie zapach środków używanych do dezynfekcji ubrań).

Jednak mimo upływu lat, pojawienia się centrów handlowych z salonami i butikami najlepszych marek, popularność ciucholandów nie zmalała. Obecnie w naszym kraju istnieje około 21 tysięcy tego typu punktów i co roku powstaje wiele nowych.

Nic dziwnego, skoro z niedawnych badań TNS OBOP wynika, że 42 proc. Polek regularnie bywa w lumpeksach. Kolejne 13 proc. robi tam zakupy sporadycznie.

Co je przyciąga do second-handów? Dla 60 proc. podstawowym kryterium jest niska cena sprzedawanych tam ubrań. Co czwarta klientka docenia jednak przede wszystkim ich oryginalność. 7 proc. podkreśla duży wybór, a dla 3 proc. ciuchy z lumpeksów są po prostu modne.

Niewątpliwie na częstotliwość zakupów w takich sklepach wpływa nasza kondycja finansowa. Z badania TNS OBOP wynika, że w rodzinach będących w złej sytuacji używaną odzież kupuje się dwa razy częściej niż w rodzinach o średniej i dobrej pozycji materialnej. Aż 88 proc. ankietowanych z ubogich rodzin przyznało, że kieruje się niską ceną ubrań. W rodzinach o dobrej sytuacji w lumpeksach kupuje się odzież już nie z powodu ceny (42 proc.), ale dla przyjemności (54 proc.).

„To dla mnie rytuał”

Wiele kobiet nie wyobraża sobie życia bez przynajmniej jednej w tygodniu wizyty w szmateksie. - Dla mnie to przede wszystkim kopalnia fajnych ciuchów, choć wszystko zależy od stylu. Dziewczyna biegająca po dyskotekach rzeczywiście nie ma tam czego szukać - twierdzi Daria z Gdyni. - Uwielbiam zakupy w lumpeksach, bo żadne inne nie dają mi takiej satysfakcji. W takim sklepie wydam 100 złotych i wracam z dwoma siatami ciuchów dla siebie i dziecka - dodaje.

Monika docenia jakość ubrań z second-handów. - Ostatnio praktycznie tylko tam robię zakupy, bo zauważyłam, że odzież z takich sklepów jest nie tylko tańsza, ale znacznie lepiej wykonana niż to, czym nas zasypują popularne sieciówki. Jakiś czas temu kupiłam spodnie znanej marki w normalnym salonie i rozleciały mi się już po dwóch miesiącach. Co ciekawe, mam dżinsy tej samej firmy z ciucholandu i noszę je już kilka lat. Nie widać nawet śladu zużycia, a przecież ktoś w nich chodził jeszcze przede mną - przekonuje Monika.

Sporo kobiet wybiera sklepy, w których ubrania są już wycenione i wyeksponowane na wieszakach. Jednak nadal nie brakuje też zwolenniczek „myszkowania”. „Mam instynkt łowcy i muszę nurkować w stertach ciuchów, żeby w końcu upatrzeć jakąś perełkę. Mam nawet własny opracowywany przez lata sposób przerzucania ubrań w takim koszu, jestem szybka i precyzyjna jak maszyna i zawsze udaje mi się znaleźć coś niepowtarzalnego” – chwali się Klaudia z Rzeszowa. - Wizyty w lumpeksach to dla mnie rytuał. Bywam tam niemal codziennie – przyznaje.

Nie dajmy się zwariować

Niewątpliwie ciucholandy przestały być wstydliwymi miejscami „tylko dla ubogich”. W ostatnich latach tego typu sklepy przeszły ogromną transformację i stały się skarbnicą oryginalnych ubrań, niekiedy nawet kreacji znanych światowych projektantów. Ciucholandy nie są już lokalizowane w niszczejących barakach czy zaniedbanych podwórkach. Takie punkty pojawiają się coraz częściej przy głównych ulicach czy w galeriach handlowych. Trudno w nich znaleźć tradycyjne wielkie kosze wypełnione stertą ubrań. Teraz są one wycenione, zdezynfekowane, wyprasowane i kolorystycznie poukładane na wieszakach.

Współczesne lumpeksy nie zawszą są też tanie. - Ta używana sukienka kosztowała 375 złotych – zdradziła w „Twoim Imperium” Edyta Herbuś (na zdjęciu), mówiąc o swojej złotej sukience, w której lansowała się na jednej z imprez. - W Warszawie są dwa second-handy, które lubię odwiedzać. Można tam dostać rzeczy dobrej jakości, czasami używane, czasami nowiutkie – dodała celebrytka.

Sukces zakupów w ciucholandzie wymaga dobrej znajomości zasad jego funkcjonowania. Przekonuje o tym blogowy wpis jednej z fanek tego typu sklepów – Kasi Tusk. - Kluczem do tego, aby upolować coś wyjątkowego jest znajomość dat dostaw. Wystarczy spytać Pani sprzedawczyni, kiedy do sklepu jest przywożony nowy towar. Jeśli chodzi o samo poszukiwanie ciuchów, najważniejszą zasadą jest: NIE DAĆ SIĘ ZWARIOWAĆ! Na samym początku ceny naprawdę szokują i ma się ochotę kupić wszystko, a przecież nie chodzi o to, żeby wyjść z siatką niepotrzebnych rzeczy (nawet jeśli wszystko kosztowało razem 12 złotych) - radzi córka premiera. - To co ja polecam kupować w lumpeksach, to po pierwsze rzeczy dobre gatunkowo, a po drugie takie, których nigdy nie ma się za dużo (podkoszulki, getry, kardigany itd.). Nie nastawiajmy się też na to, że za pierwszym razem znajdziemy same piękne, markowe rzeczy, bo łatwo się zniechęcimy. Czasami lepiej jest wyjść z pustymi rękami niż popełnić błąd i zapełnić nim niezwykle cenną, wolną przestrzeń
w naszej szafie – pisze Kasia Tusk.

Rafał Natorski/(gabi), kobieta.wp.pl

ZAOBACZ:

O czym należy pamiętać, by znaleźć coś ciekawego pośród sterty używanej odzieży? Co warto kupować w takich miejscach?

POLECAMY:

Wybrane dla Ciebie

Komentarze (22)