Dlaczego zakochujemy się na wiosnę?
„Odprowadza mnie na stację. Stoimy bez słowa przez kilka minut. Patrzymy sobie w oczy, później gładzi mój policzek i mówi, że już tęskni. Całuje mnie delikatnie, ale w taki sposób, że mam gęsią skórkę."
22.03.2012 | aktual.: 05.06.2018 16:01
„Odprowadza mnie na stację. Stoimy bez słowa przez kilka minut. Patrzymy sobie w oczy, później gładzi mój policzek i mówi, że już tęskni. Całuje mnie delikatnie, ale w taki sposób, że mam gęsią skórkę. W pociągu nie jestem w stanie czytać, pisać, mam motyle w brzuchu i czuję się jak jakaś durna nastolatka” – czy na wiosnę zakochujemy się częściej?
Zakochanie to stan, za którym tęsknimy, a jednocześnie go przeklinamy. Dla artystów jest najlepszym natchnieniem. To uczucie bardzo intensywne, często ślepe i krótkotrwałe. Daje bardzo silne poczucie szczęścia, odbiera zdolność myślenia. To stan, który przypomina chorobę… Wiosną znacznie częściej dajemy się temu zniewolić. Dlaczego? Na to pytanie stara się odpowiedzieć seksuolog Arkadiusz Bilejczyk.
- Jest to związane z naszą ogólną pobudliwością nerwową. Budzimy się z zimowego odrętwienia. Chłodne miesiące fizjologicznie są czasem oszczędzania energii. Jesteśmy ospali, mniej wychodzimy, chętniej zostajemy w domu. Zaraz potem przychodzi wiosna, ożywamy, a z otoczenia zaczyna do nas docierać coraz więcej sygnałów. Dlatego wtedy będziemy się zakochiwali statystycznie częściej niż zimą. Wiosną zmienia się gospodarka hormonalna, widać zmiany w składzie chemicznym mózgu i krwi.
Jesteśmy wzrokowcami
Nie oszukujmy się mówiąc, że wygląd nie ma dla nas znaczenia. Zimą nie mamy okazji do tego, by podziwiać nogi koleżanek z pracy czy kształtne pupy kolegów. Wszystko przykrywają puchowe kurtki, długie płaszcze, ciepłe swetry. Wiosną zaczynamy się rozbierać…
- Mężczyźni znacznie silniej reagują na bodźce wzrokowe, ale dla kobiet to też ma duże znaczenie. Panie często zwracają uwagę na różne części ciała, każda ma jakieś swoje upodobania, jednak bez względu na to, czy będą to silne ramiona, czy jędrne pośladki, wiosną zobaczą więcej – wyjaśnia seksuolog.
Rzeczywiście, czasem aż trudno jest się skoncentrować, gdy wokół siebie mamy tyle nóg, dekoltów czy odkrytych ramion…
Rozkwitamy towarzysko
Jednak wiosna i lato sprzyjają wszelkim „sprawom sercowym” z jeszcze jednego powodu: na nowo rozkwita nasze życie towarzyskie.
- Zimą chętniej siedzimy w domu, a wiosną chodzimy na spacery, bywamy w kawiarniach, spotykamy się ze znajomymi na mieście, a to sprzyja zawieraniu nowych znajomości – mówi Bilejczyk.
Na ulicach coraz trudniej jest o stolik nawet w środku tygodnia, organizowanych jest coraz więcej imprez czy wyjazdów weekendowych. Sprawy poniekąd same się dzieją.
Skoro wiemy już, czemu łatwiej zakochać się wiosną, to może warto bliżej przyjrzeć się samemu zjawisku, by wiedzieć, z czym mamy do czynienia…
Zakochanie jak choroba
Zakochanie, w swojej najbardziej intensywnej fazie, zwykle utrzymuje się przez pierwsze trzy miesiące. Liczne badania potwierdzają, że procesy chemiczne, które wówczas zachodzą w naszym mózgu, przypominają te pojawiające się u osób cierpiących na choroby psychiczne.
- To niemalże inny stan świadomości. Intensywność przeżywania różnych emocji jest bardzo wysoka. Ludzie wówczas nie myślą racjonalnie. Zostało przeprowadzonych mnóstwo badań, które pokazują, że zupełnie inaczej działa nasz system decyzyjny. To stan świadomości, w którym dwoje ludzi koncentruje się na sobie i nie widzi niczego, co się dzieje dookoła. Dostrzegamy tylko plusy, nie widzimy wad – mówi Arkadiusz Bilejczyk.
Faktycznie, w pierwszej fazie zakochania odczuwamy silną potrzebę kontaktu z druga osobą. Okazuje się, że można to racjonalnie wytłumaczyć. Fakt, że najchętniej spędzalibyśmy każdą wolną chwilę z ukochaną czy ukochanym, jest spowodowany tym, że pragniemy budować intymność. Poznajemy się coraz lepiej, zaczynamy sobie ufać, co zaowocuje w przyszłości.
- Stan zakochania możemy potraktować jako zapalnik do tego, żeby bomba wybuchła. To coś niezbędnego dla długoterminowej relacji. Im więcej na początku nas złączy, tym mocniej będziemy się siebie trzymać, co jest niezwykle ważne w momencie, kiedy dopadnie nas prawdziwe, szare życie. Wtedy wychodzą nasze wady, mija euforia i trzeba się odnaleźć w nowej sytuacji – wyjaśnia seksuolog.
Jak nie przesadzić?
Wszystko wydaje się mieć sens, jednak nawet w tej kwestii możemy popaść w przesadę. Czy lepiej spotykać się często i budować solidny fundament, czy starać się spędzać część czasu osobno? Jak we wszystkim, tak i w sprawach uczuciowych powinniśmy zachować umiar.
- Trzeba postępować zgodnie z własnymi potrzebami. W momencie, gdy zapomnimy o bożym świecie i będziemy cały czas spędzać tylko we dwoje, prawdziwe życie po prostu nie będzie się toczyło. Najlepszym przykładem są tutaj wakacyjne miłości: poznajemy się na wyjeździe, z dala od domu, pracy i obowiązków. Jest cudownie. Okazuje się, że mieszkamy w tym samym mieście, mamy podobne hobby. Wracamy z urlopu i czar pryska: jego kumple to jakaś banda, której będziesz się wstydzić przed koleżankami. Dlatego im bardziej spotkania wpleciemy w nasz naturalny rytm, tym lepiej. Nie zostaniemy z poczuciem skrzywdzenia: ja się poświęcałem, zrezygnowałem z tylu rzeczy, a tu nic nie wyszło – tłumaczy Arkadiusz Bilejczyk.
Zakochanie to piękny stan, a wszystkie romanse, które z jakiegoś powodu zakończyliśmy w tej fazie, z wypiekami na twarzy wspominamy do końca życia. Dlatego dajmy się ponieść wiośnie, ale zachowajmy odrobinę zdrowego rozsądku, by przygoda nie zakończyła się równie szybko, jak się zaczęła…
(asz/sr)