"Dobra szpilka jest ultrasexy!". Rozmowa z Kasią Sokołowską
Z Kasią Sokołowską spotykam się w jej ulubionej kawiarni w Warszawie. Wiosenne przedpołudnie spędzamy na kobiecych rozmowach o stylu, pracy, biżuterii i perfumach. Kobieta, u której nonszalancja miesza się z perfekcją, romantyzm z rozważnością, a kobiecość z męskim akcentem zachwyca mnie swoją energią, zaraża pasją i wprawia w dobry nastrój.
Niestrudzona poszukiwaczka smaków swój dzień zaczyna od czekolady. Iskrą, która dała początek jej historii, była muzyka, ale to z modą jest w Polsce kojarzona. Co sądzi o swoim stylu? Jaką jest kobietą? Co kryje jej torebka i szafa? Co dla niej oznacza współpraca z marką Apart? – pytam reżyserkę pokazów mody, Kasię Sokołowską.
Marta Celińska: Jest pani ceniona za rewelacyjne wyczucie stylu, dyscyplinę i profesjonalizm. Otrzymała pani nawet etykietę "Miss Perfection". Zgadza się pani z tym?
Katarzyna Sokołowska: Do głowy mi nie przyszło, że mój styl będzie tak analizowany (śmiech). Jeśli mam się do tego odnieść, to wydaje mi się, że takie moje postrzeganie to suma tego, jak wyglądam, ale też, a nawet przede wszystkim tego, co robię i jaka jestem. Ten styl nie jest oderwany od mojej osobowości i zawodu. Nie jestem dziełem specjalistów od wizerunku, stylistów… ani przypadku (śmiech). Mój wygląd, sposób myślenia, pracy, to, czym się otaczam, są też spójne i czytelne. Stąd może budzą tyle - jak się okazało - pozytywnych emocji. Dziękuję!
*Jak być "en vogue" w każdej sytuacji? *
Trzeba po prostu mieć swój styl (śmiech).
Co to znaczy?
Mieć swoją tożsamość. Zgodność pomiędzy tym, jakim się jest, tym, co się robi i czym się interesuje. Mówię o takiej zgodności z samym sobą. Mimo całej mojej miłości do mody wydaje mi się, że szalenie łatwo można rozpoznać człowieka, który jest przebrany, a nie ubrany.
W tym szaleństwie jest metoda…
Owszem. Ja zawsze powtarzam – nie traktujmy mody tak śmiertelnie poważnie. Moda to nie to samo co styl. Można być świetnie ubranym w dżinsach i białym t-shircie. Nie dajmy się też zwariować, dla niektórych moda to tylko zwykłe ubieranie się. Nie mają potrzeby bawić się swoim wizerunkiem. I zresztą, nie muszą.
ABC pani stylu. Jak pani łączy wszystko, że zawsze to do siebie pasuje?
Szczerze mówiąc, nie wiem. Intuicja. Doświadczenie… Poza tym to moje naturalne środowisko, swobodnie się w tym poruszam. Nie muszę pytać stylistów, czy jest ok. Jeśli ktoś dobrze się czuje z modą, to jest w stanie wyjąć z szafy rzecz sprzed trzech lat czy pięciu sezonów i rewelacyjnie to połączyć. Jest pewna baza, takie cudowne ubrania, które są ponadczasowe. Styl to umiejętność selekcji, odnalezienia swojego wzoru… bo nie możemy mieć wszystkiego. Z drugiej strony moda to też sezonowość i trendy, z których czerpiemy inspiracje. Bycie "modnym" oznacza dla mnie to, że te trendy umiemy wykorzystać, przetransportować je na własny użytek, znaleźć swój styl. Krótko mówiąc, dokonać swojej selekcji. W tym sezonie modne są między innymi neony, paski, lata 80. A ja jestem dzisiaj w białej koszuli i w czarnych spodniach (śmiech).
Czym się pani kieruje, kupując ubrania?
Zawsze tym samym, czyli tym, żeby nie były jednorazowo modne. Oczywiście miałam różne okresy w życiu. Ekstrawagancja była dla mnie zabawą, ale z perspektywy czasu stwierdzam, że przewagę ma klasyka. Jako osoba pracująca w modzie przyznaję, że faktycznie tonę w ubraniach. Mimo że je uwielbiam, to męczy mnie ten nadmiar. Uwielbiam panować nad własną szafą, a nie na odwrót (śmiech).
Robi pani zakupy online?
Czasami. Nie mam czasu na bieganie po sklepach. Kupuję zrywami. Czasami znajoma stylistka podrzuca mi coś ciekawego, czasami kupuję rzeczy, w których się dobrze czuję na planie "Top model" czy sesji zdjęciowej. Ratują mnie też projektanci. To cudowne! (śmiech).
Nowa rzecz poprawia humor?
Oczywiście, fajne jest to, jak się ma nową rzecz. To odświeżające i inspirujące. Nie dotyczy to tylko mody. Tak samo jest z dobrą muzyką, designem i sztuką.
Co przeważa w szafie Kasi Sokołowskiej?
Marynarki, których się nie pozbędę, bo zawsze ratują moje stylizacje. Są wspaniałe, doskonałe, świetnie uszyte. Niezbędny basic. Druga rzecz to dobre szpilki. To ważny element garderoby zarezerwowany wyłącznie dla kobiet. Moja garderoba jest po części garderobą męską. Uwielbiam takie przeniesienia prostego męskiego stylu do kobiecej szafy. W takiej szafie dobra szpilka jest ultrasexy! (śmiech)
Co nosi pani w torebce?
Telefon, notes zawsze. Szminkę, najchętniej czerwoną Maca. I ładowarkę (śmiech).
Czy ma pani rzeczy, z którymi jest szczególnie związana? Jakieś sentymentalne prezenty?
Mam, oczywiście, że tak. Na 18. urodziny dostałam od rodziców bardzo szczególny pierścionek. Pierścionek zaręczynowy mojej mamy. Stary, absolutnie wyjątkowy. Jest moim skarbem.
Jak pani dobiera biżuterię?
Eklektycznie, tak jak ubrania. Często łączę biżuterię pozornie do siebie niepasującą. Wybieram ją z różnych kolekcji marki Apart. Mieszam tę tradycyjną z nowoczesną. Noszę dużo pierścionków, bransoletek naraz. Lubię duże kamienie, ale też nowoczesne minimalistyczne formy. Uwielbiam też szalone kolczyki, które świetnie komponują się z moimi krótkimi włosami. Sekret tej stylistycznej swobody tkwi w odpowiedniej selekcji i doborze. To bardzo przyjemna zabawa (śmiech).
Jak pani wspomina współpracę z marką Apart?
Biżuteria od zawsze była mi bliska. Moja współpraca z Apartem w roli ambasadora była niejako naturalną koleją rzeczy, wynikała z mojej aktywności zawodowej – reżyserowałam wiele pokazów z udziałem Apartu. Zdążyliśmy się dobrze poznać. Ta propozycja była bardzo miła, ale też bardzo zaskakująca. Byłam reżyserem, a stałam się ambasadorem! Do tej pory zrobiliśmy z marką Apart trzy kampanie, które okazały się dużym sukcesem. Myślę, że na ten sukces złożyła się również owa spójność stylu, wizerunku i wiarygodność zawodowa. Dla klientów Apartu moja obecność w roli ambasadorki okazała się bardzo naturalna. Zaufali mi.
*Były ubrania, dodatki i biżuteria, to teraz czas na zapach, który jest dopełnieniem kobiecego looku. *
To jest kolejna sfera, która mnie pociąga – trafiła pani w sedno. Uwielbiam zapachy. Zawsze były związane z pewnymi etapami w moim życiu. Używam zapachów niszowych, tworzonych przez perfumiarzy. Aktualnie to "Good Girls Gone Bad" Kiliana Hennesy, drugi to "Santal Du Pacifique" Perris Monte Carlo. Czasami dzwoni moja sąsiadka i mówi: "Słuchaj, byłaś w windzie, bo został twój zapach!". Faktycznie często słyszę, że wokół mnie unosi się charakterystyczna woń.
*Jakie nuty zapachowe uwielbia Kasia Sokołowska? *
W różnych okresach lubię różne zapachy. Uwielbiam dwa rodzaje zapachów. Takie, w których jest wiatr, słona woda, czasami gniecione liście porzeczki, ale też wszelkie zapachy "kościelne", pełne kadzidła, złamanego nieokreśloną słodyczą. O świecie zapachów mogłabym mówić i mówić… To wspaniała dziedzina.
Czy wspomnienia kojarzy pani z zapachami?
Zdecydowanie tak. Czasami do nich wracam. Zapach kadzidła właśnie kojarzę z fantastycznym dzieciństwem, kiedy koncertowałam. Kościoły często pełniły role sal koncertowych dla muzyki poważnej, dawnej i sakralnej. Wydawało mi się wtedy, że wznoszę się do nieba w oparach kadzidła (śmiech).
Skąd pani czerpie inspiracje?
Jeśli chodzi o mój styl – inspiracją są same ubrania, sytuacja, w której się znajduję, dress code. Jestem w idealnej sytuacji, mam do nich praktycznie nieograniczony dostęp (śmiech). Nie bez znaczenia jest też to, jak się czuję, czy chcę być widoczna, czy nie. Ubraniem się można zasłonić, ale też wykreować. To szalenie ciekawy temat. Stąd tyle mówi się o wizerunku gwiazd. Skądinąd te również bywają dla niektórych wielce inspirujące.
Ikony stylu?
Powiem ogólniej: myślę, że skończyły się czasy totalnego mainstreamu. Ludzie mają różne potrzeby. Potrzebują swoich idoli. Zagubieni w świecie, który zalewa nas morzem informacji i bodźców, potrzebują przewodników, nie tylko w dziedzinie stylu, ale też sposobu myślenia, stylu życia itd. Chcą za nimi podążać, być do nich podobni. Aktorzy, muzycy, modelki, celebryci stają się ich ikonami. Czy słusznie, to zupełnie inna sprawa. Ja chyba nie potrzebuję takiej bezpośredniej inspiracji. Natomiast kobieta, którą w jakiś sposób podziwiam wizualnie i artystycznie, to Tilda Swinton. Uważam, że jest genialna. Ona dokonuje swojej selekcji. Na tym właśnie polega styl!
Czy miała pani jakieś modowe błędy, których już nigdy więcej nie popełni?
W ogóle tak tego nie postrzegam. Kto to kiedyś myślał o jakichś błędach? W studenckich latach eksperymentowanie z wizerunkiem na uczelniach artystycznych było po prostu standardem, normą. To była zabawa. Nikogo wtedy nie interesowała ocena. Ktoś mówił: ojejku jaki dziwoląg albo jaka fajna dziewczyna, chłopak. Na uczelniach artystycznych nie patrzy się, co jest w trendach, modę traktuje się w zupełnie inny sposób. Ona ma być przedłużeniem naszego sposobu myślenia, kreacji. Po okresie młodości wchodzimy w świat dress code'u, co też pochwalam, bo jest wyrazem szacunku, tradycji.
Jaką pani jest kobietą?
To pytanie raczej do mojej rodziny, przyjaciół. Myślę, że przede wszystkim tolerancyjną. Mam taką nadzieję! (śmiech) Człowiek świadomy i dojrzały jest otwarty na drugiego człowieka. Tolerancyjność to też bardzo waży element mojej pracy. Umiem rozmawiać z ludźmi. Niezależnie od tego, kim są. Umiem porozumieć się zarówno z kimś, kto czysto technicznie wykonuje pewną pracę, z artystą, ale też producentem, który musi trzymać budżet. Taka też jestem w życiu – otwarta na ludzi. Nie wartościuję, bo z góry coś zakładam i oceniam.
Co jest dla pani wyznacznikiem szczęścia?
Harmonia. Dążymy do niej całe życie, ale nie wiemy, czym naprawdę dla nas jest. Co więcej dla każdego może być czymś innym. Niestety my Polacy mamy tendencję do ulegania zbiorowej histerii i dążenia do powielania utartych schematów. Do tej pory wydawało mi się, że jak pracuję 11 miesięcy bez przerwy i robię sobie miesiąc urlopu, żyję w jako takiej harmonii. Wcale nie tak dawno odkryłam, że to nieprawda (śmiech).
Jak pani dba o swoją sylwetkę?
W jakiejś mierze moja sylwetka to zasługa genów, aczkolwiek z wiekiem ta kondycja się zmienia. Zwłaszcza, że kocham jeść. Podróżuję po świecie i jem! Wiedzą to wszyscy moi bliscy i znajomi. Mam 44 lata. Nie ma cudów, ciało się zmienia, trzeba to zaakceptować. Jak widzę, że jest gorzej, że organizm już nie wyrabia – sama się dyscyplinuję. Przechodzę na detoks, soki itp. To czyści ciało, ale też umysł. Lubię nad tym panować. To taki sam rodzaj dyscypliny, który pozwala mi uprawiać wolny zawód. Kiedyś byłam bardziej stanowcza, teraz doskonale wiem, na co w danym momencie mogę sobie pozwolić. Znam siebie. Raz mogę przejść na detoks, innym razem nie. To kwestia świadomości, poznania siebie.
Nawyki żywieniowe. Są takie?
Żeby było jasne, zaczynam dzień od czekolady, aczkolwiek potem w ciągu dnia nie mam ochoty na desery. To mnie trochę ratuje. Natomiast zjem schabowego! Mam swoje nawyki, których nie umiem się kompletnie wyzbyć. Jestem jednak zdania, że musimy lubić te nasze przyzwyczajenia i słabości, umieć się z siebie trochę śmiać i akceptować. Trzeba mieć do siebie dystans. Dieta to dla mnie zdrowy styl bycia, niejedzenie śmieci.
Jak to jest z dietami w świecie mody?
Pamiętam czasy, kiedy na planie pokazu mody nie było zwyczaju przerwy obiadowej. Teraz catering dla ekipy to norma. Nieskromnie tu powiem, że kilka lat temu wprowadziłam ten standard na planie pokazów.
Wspomniała pani kiedyś: "Mój zawód jest piękny, bo jest w nim muzyka, światło, ruch, moda. Wszystko to, co kocham". Skąd się wzięło pani zainteresowanie światem mody?
Moje bycie w modzie nie wzięło się z samej mody. Ja nie jestem ani projektantem, ani stylistą. Ono się wzięło z tego, że zaintrygowała mnie formuła pokazu mody. Mój profesor od reżyserii zaproponował mi zrobienie dyplomowego pokazu i od tego się wszystko zaczęło. Wtedy poczyniłam pewne odkrycie, że w tej formule, krótkiej i poniekąd bardzo określonej można zbudować cały, ogromny świat emocji. Pokaz mody musi mieć swoją dramaturgię i temperaturę zbudowane z mody, światła, muzyki, choreografii. Wszystkiego, co kocham, z czego wyrosłam. Takie było moje dzieciństwo, na tym budowałam swoją wrażliwość. Zawód reżysera pokazów mody wydawał się idealny, bo mieścił te wszystkie moje żądze, pragnienia i zachwyty.
To dzięki pani Polacy dowiedzieli się o istnieniu zawodu reżysera pokazów mody. Zawód drugiego planu przyniósł również pani ogromną popularność.
Media dały mi twarz i to wcale nie zdarzyło się tak dawno. Do tego czasu byłam znana jedynie w branży. Zresztą nie stanowiło to dla mnie problemu, to zawód drugiego planu, kreatywna usługa (śmiech). Często tłumaczę młodym ludziom, których pociąga ta branża, że to bardzo wymagające i psychicznie i fizycznie zajęcie. To zawód i realna praca, nie "czerwony dywan" i bankiet.
Grała pani na takich instrumentach, których nazwy ciężko spamiętać. Nadal pani gra?
Na instrumentach dawnych. Faktycznie nazwy są dość skomplikowane (śmiech). Nie, nie gram. To zamknięty dawno rozdział. W sensie muzycznym teraz koncentruję się na pracy studyjnej, opracowując muzykę do pokazów… ale każdemu życzę, by miał w życiu iskrę, która da początek jego historii. Moją była właśnie muzyka.
Partnerem artykułu jest Apart