Dress code w szkole. "Rozpraszanie odkrytymi ramionami, spódniczkami lub zbyt przylegającymi koszulkami"
To, że nauczyciele zwracają uwagę na ubiór uczniów, nie jest niczym złym. Pod warunkiem, że uwagi są uzasadnione. – Zamiast rozmawiać z dziewczynami na temat ich ubioru, nauczyciele powinni rozmawiać z chłopakami na temat tego, że kawałek odkrytego ciała u płci przeciwnej jest całkowicie normalny – deklaruje Wiktoria, uczennica jednego z liceów w woj. śląskim.
Nie ma roku szkolnego, by nie pojawiła się dyskusja związana z ubiorem uczniów, a w szczególności uczennic. Wiele szkół wprowadziło statuty, które mają precyzować, jakich zasad mają przestrzegać uczniowie. Zapisy dotyczą zarówno makijażu, długości spódnic, jak i koloru włosów oraz paznokci. Teoretycznie młodzież powinna przestrzegać zasad, jednak w praktyce okazuje się to trudne. Nie tylko dlatego, że nastolatkowie z natury się buntują, bo to okres kreowania własnej niezależności, ale również dlatego, że zapisy nie są często doprecyzowane i ich egzekwowanie zależy bardziej od tego, jakie poglądy na statut ma konkretny nauczyciel. Najgorzej jest zaś wtedy, gdy pedagog chce egzekwować przepisy z niewłaściwych pobudek.
"Nie chcemy być odbierane jako obiekt seksualny"
– W ostatnim czasie dwukrotnie usłyszałam od bliskich mi dziewczyn, że nauczyciele rozmawiali z nimi na temat ich wyglądu. Nie byłoby w tym nic niepokojącego i groźnego, gdyby nie fakt, że ich koronnym argumentem było to, że "rozpraszają chłopców" – opisuje Wiktoria, uczennica jednego z liceów w woj. śląskim.
Dziewczynom zarzucono "rozpraszanie" rówieśników odkrytymi ramionami, spódnicami lub zbyt przylegającymi, w mniemaniu pedagogów, koszulkami. – Podawanie przez nauczycieli tego typu argumentów jest absurdalne i nigdy nie powinno mieć miejsca – denerwuje się licealistka.
– Zamiast rozmawiać z dziewczynami na temat ich ubioru, powinni rozmawiać z chłopakami na temat tego, że kawałek odkrytego ciała u płci przeciwnej jest całkowicie normalny i nie mogą patrzeć na nas tylko jak na obiekt seksualny – apeluje. Zaznacza, że właśnie przez takie zachowania powstają szkodliwe stereotypy. – Krótka spódniczka, duży dekolt czy odkryte ramiona to nie jest przyzwolenie na gwałt. Nie chcemy być odbierane jako obiekt seksualny – stanowczo deklaruje.
"Dowolność strojów nie powinna mieć miejsca"
Słowa Wiktorii przytaczamy dr Aleksandrze Piotrowskiej. – Taka argumentacja pedagogów jest zadziwiająca. Naprawdę nauczyciele powinni dziś wnioskować o to, by dziewczynki chodziły okutane, a nawet w burkach i wtedy będzie lepiej, bo nie będą kolegów rozpraszać? Niech koledzy raczej popracują nad koncentracją – ironizuje psycholożka dziecięca.
– Z drugiej strony całkowita dowolność strojów jest czymś, co w szkole nie powinno mieć miejsca. Niezależnie od tego, czy to jest chłopiec, czy dziewczynka. Zdecydowanie opowiadam się za tym, żeby szkoły wyraźnie w swoich statuach określały stroje uczniów – dodaje Piotrowska.
I tak z reguły się dzieje. – Ustawa "Prawo oświatowe" obliguje szkoły do tego, aby w statucie określiły zasady ubierania się uczniów na terenie szkoły. Nie ma więc możliwości, aby uczniowie do szkoły mogli przychodzić w dowolnym stroju – wyjaśnia Łukasz Korzeniowski ze Stowarzyszenia Umarłych Statutów, które kontroluje statuty polskich szkół, a nieprawidłowości zgłasza do kuratorium oświaty.
Czy zatem w subtelny sposób nauczyciel ma prawo zwrócić uwagę uczniowi? – Kwestia regulowania stroju i wyglądu przez szkoły budzi duże emocje. Często mamy tutaj do czynienia z tarciami na linii dyrekcja i nauczyciele kontra uczniowie oraz pokolenie starszych – pokolenie młodszych. Uczniowie co do zasady chcieliby mieć jak największą swobodę (stąd powszechna raczej niechęć do mundurków). Nauczyciele wolą z kolei kwestie wyglądu i stroju regulować – tłumaczy Korzeniowski.
"Zapisy na temat wyglądu ucznia już dawno zniknęły"
Nauczycielka Angelina Kovačević przyznaje, że pracowała w szkole, w której ograniczenia były bardzo rygorystyczne. Z niektórymi się zgadzałam, z innymi zdecydowanie nie. – Niedopuszczalne było m.in. farbowanie włosów, makijaż, nawet lekki oraz malowanie paznokci. Tych zapisów kompletnie nie popierałam. Natomiast te odnoszące się do biżuterii czy związanych włosów w mojej ocenie były w porządku – wyjaśnia.
Argumentuje, że przede wszystkim chodziło o bezpieczeństwo uczniów. – Nikt nie chciałby widzieć rozerwanego ucha, bo kolega niechcący zahaczył i stało się nieszczęście. Wydaje mi się, że to podstawa w trosce o zdrowie ucznia – uzasadnia.
Kovačević obecnie pracuje w szkołach średnich. I mówi wprost: "zapisy na temat wyglądu ucznia już dawno zniknęły". – Od dłuższego czasu obserwuję, że coraz więcej ludzi buntuje się i nie chce przestrzegać żadnych zasad, tłumacząc się swoimi prawami. Jeśli uczennica przychodzi z odkrytą połową pośladków, zwracam grzecznie uwagę. Szkoła pełni również funkcję wychowawczą. Nie widzę niczego nieodpowiedniego, a już na pewno nie czuję, abym łamała czyjeś prawa, mówiąc o tym, że jest coś takiego jak dress code, do którego powinniśmy się stosować. To świadczy o naszej kulturze – mówi.
– Rozumiem, że uczniowie i ich rodzice mogą mieć z tym problem. Natomiast jestem zdania, że powinniśmy znaleźć złoty środek, dobry dla obu stron – dodaje.
Co na temat stroju uczniów mówi prawo?
– Jeśli szkoła nie wprowadza mundurków, pojawia się pytanie o to, jak głębokie mogą być regulacje dotyczące stroju. Na pewno szkoła nie może w statucie tak określić zasad, że będą one de facto obowiązkiem noszenia jednolitego stroju. Ma jednak prawo tak kształtować zasady ubierania się, by określić np. to, czy dopuszczalne są krótkie spodenki, koszulki na ramiączkach, jakie elementy stroju są zakazane (np. czapki) – mówi Łukasz Korzeniowski.
– Istotne, żeby zasady nie były dyskryminujące: ani ze względu na płeć, wiek, orientację seksualną czy wyznawaną religię. Równie ważne jest to, żeby zasady były jasne i precyzyjne, by w statucie nie pojawiały się określenia nieostre, trudne do zinterpretowania, subiektywnie odbierane – dodaje.
Kontrowersyjne zapisy
Okazuje się, że wraz z wejściem w życie ustawy "Prawo oświatowe", w statutach dopuszczono możliwość określenia tylko zasad ubierania się uczniów, a zrezygnowano z możliwości określania obowiązków dotyczących wyglądu.
– Niestety większość szkół nie dostosowała statutów do zmian pod tym kątem, mimo że taki był ich obowiązek. Nie dość, że są one sprzeczne z prawem, to są one również bardzo kontrowersyjne. Pojawia się tu problem nieostrości stosowanych nazw, jak np. "krótkie włosy" (krótkie włosy dla każdego będą innej długości), "zadbane paznokcie", "delikatny makijaż". Co więcej, to również w przypadku zasad wyglądu dochodzi najczęściej do przypadków dyskryminacji, np. zezwalając na makijaż uczennicom, ale zabraniając go uczniom – podsumowuje Łukasz Korzeniowski.