Dziecięca potrzeba podziwiania
W idealnym świecie małe dziecko budzi się, dostaje śniadanie i od rana do nocy bawi się grzecznie zabawkami. W naszym świecie jest inaczej.
18.11.2009 14:41
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Wydawać by się mogło, że kiedy dziecko skończy dwa lata, będzie potrafiło samo się sobą zająć. W idealnym świecie małe dziecko budzi się, dostaje śniadanie i od rana do nocy bawi się grzecznie zabawkami. W naszym świecie jest inaczej. Małe dziecko budzi się, dostaje śniadanie i od rana do nocy bawi się grzecznie zabawkami, ale jednocześnie cały czas żąda, by ją podziwiano. A podziwianie jest równie męczące jak zabawa z dzieckiem, wierzcie mi, wiem co mówię. Mamy przecież Jadźkę.
Od małego uczyliśmy ją i siebie, aby doceniała swoje wysiłki i sukcesy. Nawet nie tyle sukcesy, co starania. Chwaliliśmy ją przy każdej okazji, kiedy z uporem maniaka uczyła się nowych rzeczy, kiedy pociła się i wiła, by ułożyć puzzle lub zbudować wieżę z klocków. Biliśmy brawo, gdy udało jej się przezwyciężyć strach i wleźć do jeziora lub usiąść w nosidle. To teraz mamy za swoje.
Pojechaliśmy na weekend do naszych znajomych i ich małego Sambora. Sambor jeszcze nie chodzi i nie biega, więc trzeba się nim często zajmować, jak to z półroczniakiem bywa. Ale jeśli chodzi o Jadwigę, spodziewaliśmy się, że pozwoli nam na dużo więcej luzu i odpoczynku, niż Sambor pozwala swoim rodzicom. Szczególnie, że tam, gdzie byliśmy, był fantastyczny ogród, a w nim plac zabaw ze zjeżdżalnią, piaskownicą, trampoliną do skakania oraz mnóstwem innych atrakcji. Iga była wniebowzięta, my także. Wreszcie idealny weekend, gdzie dziecko ma swoje atrakcje, a my swoje - grill, piwko, opalanie, rozmowy z przyjaciółmi i pyszne sezonowe owoce i warzywa. O tak! O nie...
Jadźka z miejsca weszła na wieżo-domek, z którego można zjechać na ślizgawce. My rozpalaliśmy ognisko, popijając co nie co i przegryzając kapkę. Zjeżdżalnia była bezpieczna, Iga ostrożna, nic się stać nie mogło, więc zajęci byliśmy rozmową na bardzo ważne tematy. Aż tu nagle: "Mama, patrz! Tata, patrz!". Z dumą zerknęliśmy na nasze dziecko-cud. Zjechała całkiem zwyczajnie, ale my zachwyciliśmy się, jakby było to salto mortale nad przepaścią i wróciliśmy do rozmowy. Okazało się, że nie było to do końca możliwe... Bo musieliśmy przez cały wyjazd podziwiać naszą córkę. Bez-prze-rwy! "Popatrzcie! Patrzycie? Popatrz, mamo, jak skaczę, popatrz jak zjeżdżam, popatrz jak robię siku, zobacz jak rzucam piłki i łapię!" Aaaaa!
Załamywaliśmy ręce my, załamywali nasi znajomi, którzy też byli pociągnięci do odpowiedzialności i musieli wykazać się pożądanym zachwytem. Poza tym byli lekko przerażeni. Myśleli, że jak już wygrzebią się z pieluch, to dziecko będzie mniej absorbujące, a tu masz, taka Jadźka rozwiała ich mrzonki o planowanym odpoczynku w przyszłości. Raczej nie ma na to szans. Bo z dzieckiem to zawsze coś. A to pieluchy i płacz od rana do nocy, a to asekuracja przy stawianiu pierwszych kroków i zapobieganie niebezpieczeństwom. Potem z kolei setki mniej lub bardziej niezręcznych pytań i ta potrzeba podziwiania... Rozkoszna i niezmiernie ważna, ale jak wszystko w nadmiarze - dość męcząca.
Prawda jest jedna: podziwiane chcą być nie tylko dzieci. To, czego Jadźka domaga się tak jawnie i otwarcie, marzy się wielu ludziom. Podziw, docenienie wysiłków i sukcesów jest naszym motorem napędowym do wszelkiego działania. Być może Jadźka już to wie. Intuicyjnie, oczywiście, bo jakże by inaczej. Wie, że kiedy dostanie od nas pozytywną informację, chce jej się więcej, mocniej, wyżej, szybciej. I dobrze. Niech sięga gwiazd.