Dzień z życia nauczycielki. Bez wolnego i czasu dla siebie
– Gdy nie mogę się porozumieć z którymś z rodziców, przypominam, że obecna sytuacja jest nowa i trudna dla każdego, ale wszyscy gramy w jednej drużynie – mówi Maria Ziętek, nauczycielka i mama na pełen etat. W dobie koronawirusa nauczyciele mają ręce pełne roboty. I wiele zmartwień, np. takich jak uczniowie, z którymi urwał się kontakt.
26.04.2020 | aktual.: 26.04.2020 12:54
Wielu pedagogów zaczyna pracę o godz. 9, ma kilkuset uczniów w kilkunastu klasach. Codziennie muszą oprócz nauczania sprawdzać nieustannie pocztę, messengera, odpowiadać, oddzwaniać. Są zdalne rady, wpisy w mobidziennikach, trzeba rozpisać swój czas pracy i sporządzić raport. Przygotować materiały do nauki zdalnej, sprawdzić prace domowe dzieci, odpowiadać na maile rodziców bez zwłoki, bo inaczej wysyłają kolejne, ale do dyrekcji, ze skargą na utrudniony kontakt z nauczycielem. No i pilnować uczniów, kto jest na lekcji, kto odesłał wypracowanie, a kto zapomniał. A może nie zapomniał, tylko nie umie lub ma problem ze sprzętem. Do tego, zająć się także swoimi dziećmi, które także mają lekcje zdalnie. I tak do 24.05, a może i do końca roku szkolnego.
Maria Ziętek ma 33 lata, uczy angielskiego w niedużej gminnej szkole podstawowej w woj. mazowieckim. W domu dwulatek i pięciolatek. Jej mąż jest policjantem, nie ma mowy o pracy zdalnej czy urlopie. – Ostatnio zadzwoniła do mnie koleżanka i zapytała, czy jestem na zasiłku opiekuńczym. Roześmiałam się. Nauczyciele nie mają wolnego.
To nie zabawa
Kiedy w marcu gruchnęła wiadomość, że rząd zamyka placówki oświatowe, polscy uczniowie z euforią zaczęli mówić o #koronaferiach. Tyle że o żadnych feriach nigdy nie było mowy, a już zwłaszcza dla nauczycieli, którzy pracy mają nawet więcej niż wcześniej.
Maria opisuje swój typowy dzień na kwarantannie: – Dzieci budzą mnie po szóstej. Starszy syn chwilę porobi coś sam, ale młodszy jest już gotowy do zabawy. Zatem jesteśmy od rana na nogach. Po śniadaniu włączam im na godzinę bajkę. Niestety, nie mam innej możliwości, żeby pracować.
W międzyczasie dwulatek trzy razy wspina jej się na kolana, a pięciolatek znowu jest głodny albo oblał się czymś i trzeba pomóc mu się przebrać. Pomiędzy sprawdzaniem prac i wysyłaniem zadań uczniom Maria wiesza pranie, gotuje obiad, zajmuje się dziećmi, domem. – Mój młodszy syn jest niestety w takim wieku, że ciągle go trzeba pilnować. Odwrócę się na moment, a on w tym czasie wylewa wodę na dywan, zjada kredkę, bawi się pilnikiem do paznokci – wylicza Maria Ziętek.
Jako nauczycielka korzysta z Librusa i Google Classroom. Chwali te platformy, ale jednocześnie zaznacza, że pracy ma teraz dużo więcej niż wcześniej. Nie ma mowy o relaksie, wolnym dniu, bo wtedy obowiązki zaczynają się nawarstwiać. – Cały czas wystawiamy oceny, nauka zdalna nie jest więc żadną zabawą, a z taką opinią się spotkałam. To bardzo krzywdzące. Nauczyciele są rozliczani przez dyrekcję. Niektóre moje koleżanki są bez przerwy sprawdzane, np. o której godzinie wysyłają do uczniów wiadomości.
Szkoda, że dziadkowie nie mogą pomóc
Dodatkową trudnością jest fakt, że rodzice wymagają teraz od nauczycieli nieustannej pomocy. – Mamy utworzoną na Messengerze grupę i tam cały czas pojawiają się różne pytania. Są dni, że wiszę na telefonie, bo z powodów technicznych któryś z uczniów nie może się zalogować i rodzice oczekują ode mnie szybkiej pomocy. Czasem udaje mi się rozwiązać problem zdalnie, ale nie zawsze. Większość rodziców jest wyrozumiałych, ale niestety nie wszyscy. Dlatego gdy z którymś z rodziców nie mogę się porozumieć, przypominam, że obecna sytuacja jest nowa i trudna dla każdego, ale wszyscy gramy w jednej drużynie. To zazwyczaj pomaga – mówi Maria.
Jak opowiada, oprócz zmęczenia najgorsze są dla niej wyrzuty sumienia. Że dzieci oglądają bajkę, że dom nie tak czysty, jak powinien, że obiad gotowany w pośpiechu, że materiały dla uczniów nie tak dobre, jakby sobie życzyła. – Przedszkole mojego starszego syna też codziennie podsyła różne zadania i staram się z nim pracować, żeby nie stracił czasu, który spędzamy w domu. Ale nie zawsze mi się udaje. Mam poczucie, że wiele rzeczy robię na pół gwizdka – nie kryje Maria, dodając: – Najbardziej brakuje mi czasu dla siebie. Szkoda, że chociaż dziadkowie nie mogą pomóc.
Z powodu pandemii, jak u wielu Polaków, pogorszyła się ich sytuacja finansowa. – Dostaję teraz gołą pensję, bo nie udzielam korepetycji, a wcześniej dzięki lekcjom mieliśmy dodatkowy zastrzyk finansowy – opowiada Maria. – Niektóre moje koleżanki uczą angielskiego zdalnie, ale w obecnej sytuacji, gdy jestem z dwójką dzieci dzień w dzień w domu, nie wchodzi to w rachubę.
Takiej możliwości pozbawieni są też nauczyciele wielu innych przedmiotów. Katarzyna, 34-latka, nauczycielka matematyki w liceum ogólnokształcącym, dorabiała sobie na korepetycjach, ale trudno jej sobie wyobrazić, by uczyć matematyki zdalnie. – Jest dużo pracy i dużo nowości, np. wideokonferencje dla uczniów – przyznaje. – Ale ja i tak nie mam źle, bo jestem osobą samotną, bezdzietną, więc daję radę. Wiem natomiast, że koleżanki, które mają dzieci, szczególnie uczące się zdalnie, mają w domu prawdziwy Meksyk. Nie dość, że obowiązki związane z nauczaniem – teraz w zupełnie nowej formie – to jeszcze muszą pomagać w nauce własnym dzieciom. Że o domowych obowiązkach nie wspomnę.
Katarzyna dodaje, że pojawiają się czasem niespodziewane problemy, z którymi trudno sobie poradzić. – Ostatnio matka ucznia zadzwoniła do mnie z pretensjami, że jej syn jest przeciążony nauką zdalną i że męczymy jego oczy, a on ma dużą wadę wzroku. To faktycznie kłopot. Wiem, o czym mówię, bo sama od dziecka noszę okulary i rozumiem, co oznacza długie siedzenie przed komputerem.
Rodzice, odzywajcie się do nauczycieli
Dwuletni syn Marii Ziętek ma w ciągu dnia jedną dwugodzinną drzemkę; Maria stara się wykorzystać ją na pracę, ale bywają dni, że pięciolatek odmawia w tym czasie współpracy. – Wielu mężów moich koleżanek pracuje zdalnie, z domu, i wiem, że wymieniają się opieką nad dzieckiem lub dziećmi. A gdy podczas drzemki młodszego starszy zdecyduje, że chce się ze mną bawić i kropka, to nie ma siły, muszę być z nim. Chyba że włączę mu bajkę, co już mi się zdarzało, bo musiałam poświęcić czas uczniom.
Kiedy przychodzi pora usypiania, Maria chciałaby poprosić o wsparcie męża – o ile jest w domu – ale ich dwuletni synek potrafi zasnąć tylko przy niej. Przy ojcu urządza histerie. – Próbowaliśmy. Nic z tego nie wyszło, więc chcąc, nie chcąc, muszę być z moimi synami do czasu, aż zasną – opowiada. Starszy, bezdrzemkowy, zasypia między 19 a 20, ale bywa, że młodszy wyśpi się w dzień i szaleje wieczorem do 21 albo i dłużej. – Wtedy ja padam razem z nimi – dodaje Maria.
Zarówno Maria, jak i Katarzyna mają do rodziców jedną prośbę: odzywajcie się. Obie mają kilku uczniów, którzy podczas pandemii zamilkli. Z ich rodzicami nie można się skontaktować.
Jednak pomimo wszelkich trudności – zawodowych oraz osobistych – Maria uważa, że obecna sytuacja ma też plusy. – Po internecie krąży mem, że polskie szkolnictwo przeskoczyło nagle z wieku XIX w wiek XXI. To prawda. Dzięki tej sytuacji zarówno my, nauczyciele, jak i nasi uczniowie wyjdziemy z nowymi umiejętnościami. A jeśli chodzi o rodzicielstwo, widzę, że moje dzieci zrobiły się dużo bardziej samodzielne niż były przed pandemią. I tych pozytywów musimy się trzymać.
Zobacz także: SIŁACZKI – program Klaudii Stabach. Sezon 2 odc. 1. Historie inspirujących kobiet
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl