Aplikacja, która pozwala nam ujrzeć siebie starszych o trzydzieści lat, zrobiła taką furorę w internecie, że na chwilę ustąpiła chyba nawet miejsca tragedii małego Dawidka. Na potęgę wymienialiśmy się fotografiami siebie – i innych – postarzonych w niewiarygodny sposób. Jakieś dwa dni zajęło, zanim dotarliśmy do refleksji: po co to właściwie robimy? I po co ta aplikacja powstała?
Odpowiedź na pierwszą z nich wydaje się prosta. Zaglądamy w czarne lustereczko naszych komórek, by poznać przyszłość, a w każdym razie mieć wrażenie, że ją poznajemy, które da nam z kolei iluzję kontroli nad naszym życiem.
Ale kto nad tym życiem ma właściwą kontrolę, tego tak naprawdę nie wiemy. I to właśnie była nauczka z kolejnych dni po wirusowej wysypce zdjęć z – nienowej przecież – aplikacji. Okazuje się, że mechanizm był banalnie prosty, choć używał niezwykle skomplikowanej techniki.
Przyzwyczajeni do tego, że rzeczy dzieją się na komputerze lub na komórce w ogóle nie zwróciliśmy uwagi, że w tym wypadku – co było informacją ściśle ukrytą w potoku trudnych słów licencji, której nikt nie czyta – zdjęcia obrabiane są w tak zwanej chmurze obliczeniowej, czyli mówiąc normalnym językiem – na cudzym komputerze. Wysyłasz swoje zdjęcie przez sieć, a serwer, czyli zdalny komputer, należący do kogoś innego, odsyła je po przeróbkach.
Do kogo zaś należy ten serwer? Do Rosjan. Jakich Rosjan – trudno powiedzieć, jednak za dużo wcześniejszych doświadczeń pokazuje, że jeśli coś należy do Rosjan, automatycznie jest własnością rosyjskiego wywiadu. A po co mu nasze zdjęcia? Trudno w tej chwili powiedzieć.
To właśnie nauczka dla dzisiejszych rodziców – tych, którzy wrzucają na potęgę zdjęcia swoich dzieci do internetu i tych, którzy pozwalają innym, by robili to za nich. Robimy to (ja też nie jestem bez winy) nieświadomi, że nasze dane gdzieś są gromadzone i że w dużym stopniu nie wiadomo po co. Nie jesteśmy dzisiaj w stanie określić możliwych zastosowań naszych wizerunków i danych kontaktowych.
Już teraz z powodzeniem testowane są technologie, pozwalające zanimować cudzą twarz, umieszczając na realistycznie wyglądającym filmie ruch warg wypowiadających jakieś słowa, których właściciel portretu nigdy nie powiedział. Znane z lat 90. wysiłki poniektórych, by znaleźć film porno z udziałem wybranej gwiazdy, już za chwilę będą mogły znaleźć zaspokojenie za pomocą podobnej technologii nakładania twarzy na obraz kogoś innego.
W podobny sposób już lada moment będzie można być może wziąć kredyt albo podpisać innego rodzaju ważną umowę, co sprawi, że problem zgubionego portfela z dowodem i kartą kredytową będzie wydawał się błahostką.
Mimo to ciągle widzę rodziców, którzy zupełnie beztrosko umieszczają w internecie zdjęcia swoich "bombelków" z każdego etapu życia. Sęk w tym, że zdjęcia wrzucone dzisiaj z internetu – w tym z serwerów nie tylko rosyjskiego wywiadu – nie znikną. Do czego będą mogły być wykorzystane za kilka lat, dziś potrafią powiedzieć tylko futurolodzy i pisarze science-fiction.
W czasach, kiedy niemal każdy ma w kieszeni kompaktowy i niezwykle skuteczny aparat fotograficzny podłączony do internetu, problemem nie są sami rodzice, ale dziadkowie, ciocie i wszelkiego rodzaju krewni i znajomi królika. Nie mają we zwyczaju nawet zapytać o zgodę rodziców na publikację wizerunku ich dzieci, co samo w sobie jest bardzo irytujące.
Ale niby dlaczego my, rodzice, mielibyśmy sami tym wizerunkiem zarządzać? Te zdjęcia nie znikną z sieci już nigdy. Nie przez kilkanaście lat, ale na zawsze trafią do baz danych komputerów, które właśnie dzisiaj uczą się rozpoznawania twarzy oraz tego, jak ta twarz zmienia się z wiekiem. Dzięki temu, że dzisiaj na Facebooku pokazujemy twarze kogoś oznaczonego jako nasze dziecko, czyjeś komputery będą mogły prześledzić i nauczyć się jeszcze dokładniejszych symulatorów starości niż ten, której w lipcu podbił internet.
Dziecko raz wrzucone do sieci prawdopodobnie przestanie – a raczej już przestało – być anonimowe. I to na zawsze. To nasza wina, beztroskich rodziców, którzy okazują się uzależnieni od nowych technologii i naszych publicznych, facebookowych żyć. O co, nawiasem mówiąc, najczęściej oskarżamy dzieci.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl