FaceApp zrobił furorę. Wyciek danych to nauczka dla wszystkich rodziców
Po dwóch dniach niezwykłej popularności nowej aplikacji do przerabiania zdjęć dowiedzieliśmy się, że zapewne padły one łupem podejrzanych sił. Tymczasem wciąż beztrosko wrzucamy do sieci zdjęcia naszych pociech, choć nikt nie jest w stanie przewidzieć, co będzie się z nimi działo za kilka lat.
22.07.2019 15:47
Aplikacja, która pozwala nam ujrzeć siebie starszych o trzydzieści lat, zrobiła taką furorę w internecie, że na chwilę ustąpiła chyba nawet miejsca tragedii małego Dawidka. Na potęgę wymienialiśmy się fotografiami siebie – i innych – postarzonych w niewiarygodny sposób. Jakieś dwa dni zajęło, zanim dotarliśmy do refleksji: po co to właściwie robimy? I po co ta aplikacja powstała?
Odpowiedź na pierwszą z nich wydaje się prosta. Zaglądamy w czarne lustereczko naszych komórek, by poznać przyszłość, a w każdym razie mieć wrażenie, że ją poznajemy, które da nam z kolei iluzję kontroli nad naszym życiem.
Ale kto nad tym życiem ma właściwą kontrolę, tego tak naprawdę nie wiemy. I to właśnie była nauczka z kolejnych dni po wirusowej wysypce zdjęć z – nienowej przecież – aplikacji. Okazuje się, że mechanizm był banalnie prosty, choć używał niezwykle skomplikowanej techniki.
Przyzwyczajeni do tego, że rzeczy dzieją się na komputerze lub na komórce w ogóle nie zwróciliśmy uwagi, że w tym wypadku – co było informacją ściśle ukrytą w potoku trudnych słów licencji, której nikt nie czyta – zdjęcia obrabiane są w tak zwanej chmurze obliczeniowej, czyli mówiąc normalnym językiem – na cudzym komputerze. Wysyłasz swoje zdjęcie przez sieć, a serwer, czyli zdalny komputer, należący do kogoś innego, odsyła je po przeróbkach.
Do kogo zaś należy ten serwer? Do Rosjan. Jakich Rosjan – trudno powiedzieć, jednak za dużo wcześniejszych doświadczeń pokazuje, że jeśli coś należy do Rosjan, automatycznie jest własnością rosyjskiego wywiadu. A po co mu nasze zdjęcia? Trudno w tej chwili powiedzieć.
To właśnie nauczka dla dzisiejszych rodziców – tych, którzy wrzucają na potęgę zdjęcia swoich dzieci do internetu i tych, którzy pozwalają innym, by robili to za nich. Robimy to (ja też nie jestem bez winy) nieświadomi, że nasze dane gdzieś są gromadzone i że w dużym stopniu nie wiadomo po co. Nie jesteśmy dzisiaj w stanie określić możliwych zastosowań naszych wizerunków i danych kontaktowych.
Już teraz z powodzeniem testowane są technologie, pozwalające zanimować cudzą twarz, umieszczając na realistycznie wyglądającym filmie ruch warg wypowiadających jakieś słowa, których właściciel portretu nigdy nie powiedział. Znane z lat 90. wysiłki poniektórych, by znaleźć film porno z udziałem wybranej gwiazdy, już za chwilę będą mogły znaleźć zaspokojenie za pomocą podobnej technologii nakładania twarzy na obraz kogoś innego.
W podobny sposób już lada moment będzie można być może wziąć kredyt albo podpisać innego rodzaju ważną umowę, co sprawi, że problem zgubionego portfela z dowodem i kartą kredytową będzie wydawał się błahostką.
Mimo to ciągle widzę rodziców, którzy zupełnie beztrosko umieszczają w internecie zdjęcia swoich "bombelków" z każdego etapu życia. Sęk w tym, że zdjęcia wrzucone dzisiaj z internetu – w tym z serwerów nie tylko rosyjskiego wywiadu – nie znikną. Do czego będą mogły być wykorzystane za kilka lat, dziś potrafią powiedzieć tylko futurolodzy i pisarze science-fiction.
W czasach, kiedy niemal każdy ma w kieszeni kompaktowy i niezwykle skuteczny aparat fotograficzny podłączony do internetu, problemem nie są sami rodzice, ale dziadkowie, ciocie i wszelkiego rodzaju krewni i znajomi królika. Nie mają we zwyczaju nawet zapytać o zgodę rodziców na publikację wizerunku ich dzieci, co samo w sobie jest bardzo irytujące.
Ale niby dlaczego my, rodzice, mielibyśmy sami tym wizerunkiem zarządzać? Te zdjęcia nie znikną z sieci już nigdy. Nie przez kilkanaście lat, ale na zawsze trafią do baz danych komputerów, które właśnie dzisiaj uczą się rozpoznawania twarzy oraz tego, jak ta twarz zmienia się z wiekiem. Dzięki temu, że dzisiaj na Facebooku pokazujemy twarze kogoś oznaczonego jako nasze dziecko, czyjeś komputery będą mogły prześledzić i nauczyć się jeszcze dokładniejszych symulatorów starości niż ten, której w lipcu podbił internet.
Dziecko raz wrzucone do sieci prawdopodobnie przestanie – a raczej już przestało – być anonimowe. I to na zawsze. To nasza wina, beztroskich rodziców, którzy okazują się uzależnieni od nowych technologii i naszych publicznych, facebookowych żyć. O co, nawiasem mówiąc, najczęściej oskarżamy dzieci.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl