Faustyna Morzycka – nauczycielka, która została terrorystką
To ona zainspirowała Stefana Żeromskiego do napisania słynnej „Siłaczki”. Fascynowała pisarza zaangażowaniem i poświęceniem w szerzeniu oświaty wśród biednego ludu. Jak to się stało, że delikatna nauczycielka stała się jedną z uczestniczek zamachu bombowego, w którym zginęło kilka niewinnych osób?
Faustyna musiała zostać patriotką, skoro urodziła się (według różnych źródeł 15 albo 20 czerwca 1864 r.) w celi więzienia w Tambowie, niewielkiej miejscowości położonej w głębi Rosji, gdzie jej ojciec Julian Morzycki został zesłany przez carskie władze za aktywny udział w powstaniu styczniowym. Trafił tam razem z żoną Marią, która jednak fatalnie znosiła pobyt na wygnaniu. Dlatego opiekę nad dziewczynką sprawowała przede wszystkim siostra Morzyckiego, Faustyna (to po niej otrzymała imię), działaczka społeczna i niepodległościowa, która na prośbę brata dobrowolnie przyjechała do Rosji. To ona uczyła Faustynę polskiego, czytała jej książki historyczne i uczyła patriotycznych pieśni.
W 1875 r. 11-letnia Morzycka wróciła z matką do Polski, do rodzinnego Żytomierza. Troszczył się o nią wówczas m.in. dr Fortunat Nowicki, znany społecznik i towarzysz ojca z carskiego wygnania. Dzięki niemu Faustyna ukończyła prywatną pensję Henryki Czarnockiej w Warszawie, gdzie zajęcia prowadzili znakomici pedagodzy, tacy jak filozof Ignacy Radliński, historyk Władysław Smoleński czy geograf Wacław Nałkowski.
Na zakończenie nauki Faustyna otrzymała patent nauczycielski, uprawniający do udzielania prywatnych lekcji. Jednak pobyt w Warszawie zaowocował też licznymi znajomościami z kręgu młodych działaczy propagujących ideę szerzenia oświaty wśród ludu na zacofanej polskiej wsi. Morzycka szybko stała się jej największą orędowniczką.
W 1883 r. znalazła się w gronie założycieli tajnego Kobiecego Koła Oświaty Ludowej, które organizowało seminaria, kursy ideowo-polityczne i pedagogiczne dla nauczycieli prowincjonalnych szkół, a także tworzyło nielegalne biblioteki wiejskie. Faustyna Morzycka zaczęła też wówczas pisać książeczki dla dzieci i publikować prace dotyczące literatury ludowej.
Spotkanie z Żeromskim
W 1889 r. wrócił z zesłania Julian Morzycki, który kupił kawałek ziemi pod Nałęczowem, gdzie zaczął prowadzić niewielkie gospodarstwo nazwane Paulinowem. Jego córka natychmiast skorzystała z okazji i założyła tam tajną szkołę dla dzieci z okolicznych wsi.
To wtedy poznał ją Stefan Żeromski, który w 1890 r. przyjechał do Nałęczowa w charakterze guwernera, zatrudniony przez Michała Górskiego do nauki jego trzech córek. W „Dziennikach” zanotował później: „O cztery wiorsty stąd mieszka Faustyna Morzycka, wychowanka dr Nowickiego… chciała zostać nauczycielką ludową … Dziwna rzecz! Same nowele w ręce włażą z życia czerpane”. Ten cytat potwierdza, że młoda nauczycielka krzewiąca oświatę wśród chłopskich dzieci stała się inspiracją dla pisarza, który w 1891 r. napisał „Siłaczkę” – historia dzielnej Stanisławy Bozowskiej stała się jego pierwszym dużym sukcesem literackim.
Niedługo później Faustyna przeniosła się z ojcem do Nałęczowa. Po śmierci Morzyckiego zamieszkała z matką i siostrami w Skierniewicach, gdzie otworzyła szkołę dla dzieci z biednych robotniczych rodzin. Zachorowała jednak wówczas na gruźlicę, by podreperować zdrowie, wyjechała na leczenie do Włoch i Szwajcarii.
Po powrocie kontynuowała pozytywistyczną działalność, m.in. zajmowała się kształceniem analfabetów w Mińsku Mazowieckim. W rewolucyjnym roku 1905 wróciła do Nałęczowa, gdzie wraz z grupą postępowej inteligencji (w tym gronie znajdował się Stefan Żeromski) uruchomiła dwuklasową szkołę, w której wykładała historię i literaturę.
- Pragnieniem moim jest roznieść w tej okolicy nieco światła, bo wierzę w olbrzymią potęgę oświaty, przez nią nie tylko pojedynczy ludzie, ale i całe narody wznoszą się na szczyt największej chwały, pod wpływem zaś ciemnoty opadają na dno najmroczniejszych przepaści. (…) Pragnę, aby pierwszą zasadą, dewizą i systemem mej szkoły była miłość. Zawsze za najlepszą wychowawczynię dziecka jest uważana matka, a dlaczego? Bo je najbardziej kocha. Nie posiadając własnych dzieci, pragnęłabym przelać na powierzoną mej pracy dziatwę te uczucia miłości macierzyńskiej, jakie są złożone w sercu każdej kobiety. Sądzę też, że zdołam rozbudzić w duszach powierzonej mi dziatwy dążenia do wszystkiego do dobre i piękne – mówiła podczas otwarcia placówki w 1906 r.
Szkoła była z założenia płatna, jednak rodzice ubogich dzieci nie płaciły czesnego.
Więzienne dzieci
Władzom carskim szybko przestała się podobać aktywność Morzyckiej. Dwa lata po otwarciu szkoły w Nałęczowie Faustyna została aresztowana i oskarżona o prowadzenie nielegalnej działalności społecznej. Trafiła do więzienia na Zamku Lubelskim.
W celi siedziała z kobietami, które za kratami urodziły dzieci.
- Zrobiłam dwa kroki w stronę tej gromadki. Jedna dziewczynka dłubała w nosku. Sięgnęłam do kieszeni po chusteczkę. Było w niej coś jeszcze. Odruchowo wyciągnęłam. Był to obrazek z kaczuszką, narysowany przeze mnie podczas ostatniej lekcji. Rozłożyłam kartkę i pokazałam dzieciom. Stanęły blisko mnie i patrzyły bez słowa – opisywała Morzycka niezwykłe spotkanie w więzieniu.
Później opowiedziała maluchom wymyśloną przez siebie historię. - W czasach dla mnie najszczęśliwszych, gdy byłam małą dziewczynką, znałam czarodzieja i chociaż nie miał cylindra, ani peleryny, ani nawet różdżki, wiedziałam, że był prawdziwym czarodziejem. Miał dobre serce i szlachetną czystą duszę. Wskazywał mi drogę i otaczał miłością. Długo, bardzo długo go nie widziałam, ale moje serce jest przy nim. Marzył tylko o jednym, żeby nasza kochana Ojczyzna była znowu na mapie i żeby Polacy dumni byli z tego, że są Polakami. Mamy piękny kraj i niezależnie od tego, gdzie jesteśmy dzisiaj, kochajmy go, proszę! – apelowała.
Bombą w generała
Dzięki staraniom rodziny spędziła w więzieniu tylko pięć tygodni. Jednak pobyt w tym miejscu mocno zradykalizował poglądy Faustyny. Po wyjściu na wolność wyjechała do Krakowa, gdzie dalej prowadziła działalność edukacyjną, ale zgłosiła się także do lokalnej placówki Organizacji Bojowej PPS. Trafiła na „kurs rzucania bomb dla kobiet”, prowadzony przez Mieczysława Mańkowskiego. Choć znajomi przekonywali ją, że jest zbyt delikatna do takich akcji, koniecznie chciała podjąć się bardziej niebezpiecznych zadań, bo uznała, że tylko w ten sposób Polska będzie mogła odzyskać niepodległość.
10 października 1909 r. Morzycka, Mańkowski oraz dwoje innych konspiratorów przeprowadzili w Warszawie zamach na generała Lwa Uthoffa – prawą rękę Gieorgija Skałona, gubernatora i głównodowodzącego Warszawskim Okręgiem Wojskowym, który krwawo tłumił wszelkie polskie wystąpienia.
„Terroryści” zrzucili bomby z okna pokoju przy ul. Świętokrzyskiej na przejeżdżający samochód carskiego urzędnika. Jednak okazało się, że w aucie był tylko szofer i brat Uthoffa. Mężczyźni przeżyli, natomiast zginęło kilku przypadkowych przechodniów, kilkunastu innych odniosło obrażenia.
Zamachowcom udało się zbiec. Morzycka uciekła na Ukrainę, ale ciążyła jej śmierć niewinnych osób. - Czy nosząc w sobie taką zbrodnię, można żyć? Strzelanie zza węgła, zamach uprzednio zamierzony, wyliczony co do centymetra – to metody walki tchórzy, ludzi nikczemnych – pisała zrozpaczona.
Wróciła do Krakowa, a w nocy z 25 na 26 maja 1910 r. popełniła samobójstwo, zażywając cyjanek potasu. - Gdy mnie wyrzucono z miejsc najmilszych, oderwano od pracy najodpowiedniejszej, stało się to, czego ja sama nigdy się nie spodziewałam. Życie nadto ciąży – wyjawiła w pożegnalnym liście. Faustyna Morzycka została pochowana na Cmentarzu Rakowickim w Krakowie.
Korzystałem z książki Wioletty Piaseckiej „Zasłużyć na Fiołki. Baśń biograficzna o Faustynie Morzyckiej”