Feministka broni dziennikarza oskarżanego o gwałt. "Poczekajmy na sąd"
Dziennikarz został pod koniec ubiegłego roku oskarżony przez siedem kobiet o gwałt i molestowanie. Jakub Dymek wrócił już do pracy, czemu część środowiska sprzeciwiła się w liście otwartym. W jego obronie stanęła jednak znana feministka – Monika Płatek.
Sprawa Jakuba Dymka antagonizuje środowiska dziennikarskie i feministyczne. Oskarżanego o gwałt i molestowanie lewicowego dziennikarza ostracyzm, owszem, spotkał. Na niecałe cztery miesiące. Teraz wrócił do zawodu, współpracuje m.in. z "Dwutygodnikiem" i "Tygodnikiem Powszechnym". W ramach niezgody na tę sytuację pojawił się w sieci tzw. list otwarty, którego autorzy apelują do redakcji m.in. o zmianę przyjętej strategii milczenia, zajęcie przejrzystego stanowiska i przemyślenie "zasad wyboru osób, którym użycza się miejsca na własnych łamach, i osób, które go nie otrzymują".
Choć większość feministek i feministów twierdzi, że Jakub Dymek powinien być skazany na wieczną banicję, to wyłamała się spośród nich profesor Monika Płatek – prawniczka, feministka i nauczycielka akademicka. Odniosła się do sprawy na swoim profilu na Facebooku. Pyta, co miałby zrobić Jakub Dymek, żeby usatysfakcjonować wrogą mu publikę – autorów i autorki listu – i sugeruje, że jest on skupiającym na sobie uwagę opinii publicznej kozłem ofiarnym (co wcale nie oznacza, że niewinnym lub winnym postawionych mu zarzutów). "Czy on ma dostać depresji, czy jednak i to mało? Pytam, bo ta sprawa nie jest w liście jasno postawiona. Jak długo ma Jakub Dymek nie pisać, by można było uznać, że już, że już teraz można? Jaką samokrytykę złożyć i gdzie poszukać – wziąć przykład z zebrań partyjnych w Polsce, czy może sięgnąć po bardziej drastyczne wzorce?" – ironizuje Płatek.
– Nie widzę żadnych podstaw ku temu, żeby narzucać pracodawcy, jakim jest "Tygodnik Powszechny", kogo i na jakich warunkach ma zatrudniać. W polskim prawie istnieje zasada domniemania niewinności, wobec czego Jakub Dymek do czasu ewentualnego skazania jest niewinny – tłumaczy w rozmowie z WP Kobieta prof. Płatek. Podkreśla, że sytuacja, w której domagalibyśmy się eliminowania oskarżonych, prowadziłaby do nadużyć, wystarczyłoby bowiem podać kogoś do sądu, żeby pozbawić go pracy.
Kiedy przypomniałam, że Dymka kobiety oskarżają nie tylko o gwałt, ale również o molestowanie i niemoralne zachowanie, do którego się przyznał, podkreśliła, że przecież za owo zachowanie przeprosił. – Musimy nad sobą panować, żeby odróżnić dążenie do sprawiedliwości od chęci zemsty. Mogę zapytać retorycznie, czy jeśli pisarz, dziennikarz zostanie skazany i odbędzie karę, to czy będzie już skazany na ostracyzm zawodowy do końca życia? – pyta Płatek. Dodaje, że to, czy zechcemy twórczość Jakuba Dymka czytać czy nie, jest już jednostkowym wyborem.
– Skoro zachowania, o których mówi sam Dymek, nie są "obciachem", nie dyskredytują, nie sprawiają, że to nie wypada, nie uchodzi, nie chce się mieć z kimś, kto tak się zachowuje do czynienia, to nie ma się co skupiać jedynie na Dymku – mówi Płatek. Jej zdaniem, nie ma co liczyć na to, że jednostkowy akt potępienia coś zmieni, bo skuteczna zmiana odbędzie się wtedy, kiedy pojawią się techniki i procedury szybkiego oraz skutecznego reagowania na seksualną przemoc.
– Kodeksy etyki, dobre gender studies, skuteczne działania mediacyjne pewnie więcej by dały niż sprawa w prokuraturze. Skoro jednak tam jest, to do czasu rozstrzygnięcia jej przez sąd nie wypada ferować wyroków – kwituje Płatek.