"Goście byli w szoku". Oto co podali na weselny stół
Wesela bez alkoholu to niejedyny temat generujący złośliwe komentarze pod adresem młodej pary. Podobne kontrowersje wzbudza informacja, że na weselu mogłoby zabraknąć schabowego czy rosołu. Bo niby, jak goście mają przetrwać ten wieczór o "chlebie i wodzie"?
08.06.2023 | aktual.: 08.06.2023 09:28
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Jak wesele, to tradycyjnie rosół, kotlet i bigos, a wszystko to zapijane kieliszkami wódki – takie wyobrażenie imprezy wciąż króluje w świadomości wielu osób, i to nie tylko tych ze starszego pokolenia. Co jednak, jeśli państwo młodzi od dawna są na diecie roślinnej – na przykład z powodów ideologicznych – i nie wyobrażają sobie, by podczas tak ważnego dla nich dnia na stole leżały "martwe zwierzęta"? Czy powinni trzymać się swoich postanowień, czy też ugiąć się pod naciskami gości, dla których często brak mięsa na stole to jeden z największych minusów imprezy?
"Goście byli w szoku, że jedzenie wegańskie jest tak pyszne"
Marta i Krzysiek są na diecie roślinnej od siedmiu lat, dwa lata temu wzięli ślub. Zdecydowali, że nie będą robili tradycyjnego wesela – po uroczystości cywilnej zaprosili na obiad do wynajętej sali w restauracji najbliższą rodzinę i kilkoro przyjaciół (w sumie 20 osób).
– To była jedna z droższych restauracji w mieście, ale zagwarantowali nam menu całkowicie wegańskie i widać było, że mają o tym pojęcie – mówi Marta. – Wcześniej odwiedziłam kilka knajp, które również chwaliły się, że robią weselne obiady wege, no i tam zapytano mnie na przykład, czy chcemy w menu rybę lub proponowano deser z żelatyną.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Ponieważ zaprosili dość wąskie grono gości, udało im się uchronić przed nieprzyjemnymi komentarzami dotyczącymi menu.
– Wszyscy wiedzieli, że to dla nas ważne ze względów ideologicznych. Kiedy zapraszamy gości do nas, również nie podajemy dań mięsnych i jakoś nikt nie ma pretensji. Nie rozumiem więc, dlaczego teraz ktoś miałby się czepiać, że na jeden posiłek nie zje mięsa. Od tego się nie umiera – dodaje.
Jak mówi, tylko dwie osoby były nieco zdziwione podanymi potrawami, ale ponieważ wybór był ogromny, każdy mógł znaleźć coś dla siebie.
– Potem kilka osób, tych, które na co dzień gustują w innej kuchni, powiedziało mi, że byli w szoku, że jedzenie wegańskie jest tak pyszne. Zero afer, uszanowano naszą wolę, przyszły osoby, które naprawdę chciały z nami świętować ten dzień. Potem starsi poszli do domu, a z młodszymi wyskoczyliśmy na imprezę do klubu. Najlepsze wesele w życiu – kwituje.
Inna jest historia Pauliny, która podczas przygotowania wesela zetknęła się z taką falą hejtu, że ze stresu nie mogła przez długi czas ani jeść, ani spać.
– Ja i mój mąż nie jemy mięsa z powodów zdrowotnych i ekologicznych, ale przede wszystkim jest nam żal zwierząt, bo warunki hodowlane wołają o pomstę do nieba. Oboje przeszliśmy na dietę roślinną po obejrzeniu filmików z rzeźni. Zaczęliśmy zagłębiać temat i byliśmy przerażeni. Najpierw zostaliśmy wegetarianami, ale ponieważ przemysł mleczarski też jest okropny, z czasem odrzuciliśmy też nabiał – opowiada.
Ich bliscy uznali, że to jakieś "dziwactwo" i z czasem im przejdzie. – Moja rodzina jeszcze jakoś to zrozumiała, ale rodzina męża pochodzi ze wsi, gdzie zwierzęta traktuje się użytkowo, więc otwarcie z nas żartują. Pytania, czy zjemy rosół, jak wyłowią mięso, to standard. Albo: "Ale kurczaka też nie zjecie?" lub "Przecież ryba to nie mięso".
Kiedy zdecydowali się na ślub, rodzina oczekiwała, że urządzą duże wesele. Ulegli, choć odłożone pieniądze chcieli przeznaczyć na inny cel. Od razu zapowiedzieli jednak, że imprezę chcą zrobić po swojemu, czyli "bez rosołku i kotlecika".
– To był piekło. Ile się nasłuchaliśmy… Ja to wszystko zapisywałam, bo aż nie wierzyłam. Dowiedzieliśmy się, że to całkowity brak szacunku dla gości. Że co, może jeszcze wódki też nie podamy? Że narzucamy innym swoją dziwaczną dietę i chcemy ich zmusić do jedzenia suchego chleba. Że jak robimy wesele "tylko dla siebie", to żebyśmy się sami na nim bawili - wspomina Paulina
Uwag było więcej. - "To co podacie? Trawę i wodę?". Że człowiek jest mięsożerny i będzie się męczył, jak nie zje mięsa. Że wszyscy padną z głodu. Że jak tak, to oni się muszą zastanowić, czy przyjdą. Że olewamy gości z powodu jakiegoś naszego "durnego pomysłu". Że zwierzęta są do jedzenia. Że wege to był Hitler. Tego nawet nie będę komentować - przypomina słowa zaproszonych gości.
- Pojawiły się komentarze, że rozumieją, że "jesteśmy tymi weganami, ale dlaczego zmuszamy ich do dzielenia poglądów". Jakich poglądów? Bo nie podamy mięsa na obiad? To, że jedzą kanapkę bez szynki, nie czyni ich od razu wege. Że goście się upiją, jeśli nie zagryzą wódki mięsem. To może niech panują nad swoim piciem? Jeśli nie są w stanie przeżyć jednej imprezy bez mięsa czy alkoholu, to chyba mają jakiś problem - żali się kobieta.
Najbardziej denerwował ją jednak argument, że "wesele jest dla gości" i że powinni pójść na kompromis, zrobić jakieś danie wegańskie, ale serwować również mięso.
– Nie było takiej możliwości – komentuje. – Nie chcemy przykładać ręki do cierpienia zwierząt. To dla nas nie jest żaden kompromis. Kiedy urządzasz imprezę, goście wysyłają ci listę, jakie jedzenie masz przygotować i robią afery? No właśnie. Zresztą co, komuś się nie spodoba, że jest DJ, a nie zespół, że jest sok jabłkowy, a nie pomarańczowy. Mamy robić ankietę? Bez przesady, każdemu nie dogodzisz. I trudno.
Jak mówi, stanęło na tym, że na zaproszeniach dali adnotację, że na weselu serwowane będą dania wegańskie.
– Uznaliśmy, że jak komuś się nie podoba, to niech nie przychodzi. Jeśli ważniejsze jest dla niego zjedzenie golonki niż spędzanie z nami tego dnia, to może nawet lepiej, jeśli go nie będzie - dodaje Paulina.
A jak się wszystko skończyło?
– Było gadanie, że nikt się nie zjawi – mówi. – W rezultacie kilka osób nie przyszło, ale niewiele. Jedzenie było świetne i, szczerze, parę osób było zdziwionych, że to nie są naprawdę mięsne dania. Uprzedzili się do wegańskiej kuchni, a tak naprawdę zupełnie jej nie znali. Naprawdę sądzili, że nasza dieta to soczewica lub kotlet sojowy z pudełka. Padły nawet przeprosiny za niektóre komentarze. Ale to, ile się nerwów najadłam, ile miałam zarwanych nocy, ile dni przepłakałam… Oboje jednak nie żałujemy, że postawiliśmy na swoim.
Zapraszamy na grupę FB - #Samodbałość. To tu będziemy informować na bieżąco o wywiadach, nowych historiach. Dołączcie do nas i zaproście wszystkie znajome. Czekamy na was!