I na co ci ten islam, córeczko?
Przechodzą na islam z różnych powodów. Niemal codziennie jedna. Przemocy, także fizycznej, doświadczają nie tyle ze strony arabskich uwodzicieli, którzy chcą wizy i otwartych drzwi do Europy – co od swoich rodzin.
03.11.2016 10:11
Konwertytki są celem słownych i fizycznych ataków na ulicach polskich miast. Jednak pomimo komentarzy, zaczepek czy poszturchiwań nie zdejmują chust (są im za to czasem zrywane). Wręcz przeciwnie, niektóre okrywają głowy dopiero teraz, na znak solidarności z innymi muzułmanami. Dlatego największy symbol religii muzułmańskiej, jakim stała się chusta, jest też gestem wsparcia dla braci i sióstr w islamie. I jednocześnie dla wielu Polaków jawną prowokacją.
Koran głosi, że Allah doświadcza boleśnie tych, których kocha najmocniej i nigdy nie nakłada na człowieka więcej, niż ten mógłby znieść. A cierpliwość wierzących zostanie wynagradzana po wielokroć.
Magdalena, 26 lat, na stażu lekarskim
Obudziło ją „Zdrowaś Mario, łaskiś pełna, Pan z Tobą, błogosławionaś Ty między niewiastami…”. Była 7.00 rano. Kiedy Magdalena zorientowała się, że zdrowaśki dochodzą zza jej drzwi, wyjrzała przez lufcik i zobaczyła pięć kobiet siedzących w kucki na wycieraczce. Odmawiały różaniec. Najgłośniej wybijał się cienki, piskliwy głos ubranej w żałobną czerń kobiety, która z każdą powtórzoną zdrowaśką od siebie dodawała: Za nawrócenie mojej córki.
Magda była wówczas studentką medycyny. Na roku miała muzułmanów z Egiptu, Malezji i Indii. Uwielbiała Malezyjki. Miłe, pracowite i ambitne. Zawsze chętne do pomocy i radosne. Chodziły na imprezy i nie piły, a mimo to świetnie się bawiły. Magdzie trudno było uwierzyć, że ktoś taki istnieje w dzisiejszych czasach.
- Wystarczyło raz się przysiąść do tych dziewczyn, żeby już nie chcieć siadać z kimś innym.
Mama Magdy, 55-letnia księgowa, zobaczyła w torbie córki Koran, kiedy ta przyjechała na święta do domu.
– Była wściekła, że przyjechałam z „tym” do porządnego domu. Tłumaczyłam, że po prostu jestem ciekawa innej religii, że mam muzułmanów na roku – opowiada. – Ale ona nie słuchała, zaczęła wydzierać strony z Koranu i krzyczeć, że pójdę do piekła, a potem spoliczkowała mnie. Po dwóch dniach byłam tak zmęczona jej krzykiem, smutna i zagubiona, że włączyłam w internecie filmik instruktażowy, jak się modlić po muzułmańsku. Ukryłam się w łazience i zaczęłam się modlić jak w filmie.
Ojciec Magdy jeździł w tamtym czasie do pracy w Holandii. O nowych zainteresowaniach córki dowiedział się w trakcie kolejnej Wigilii. Nie przerywając jedzenia barszczu, powiedział, że wszędzie w Europie są zamknięte getta „ciapatych” i że nikt nie chce mieć z tymi bandytami i brudasami do czynienia.
– Nie podniósł nawet wzroku znad talerza – dodaje Magda. To była jej ostatnia wizyta w domu.
Od tamtego czasu minęły trzy lata. W tym czasie Magda założyła chustę na głowę. Uczyła się modlić po muzułmańsku, słuchała wykładów na temat Koranu w internecie.
– A moja mama zaczęła wydzwaniać na uczelnię i pytać, czy ja tam jeszcze studiuję. Szukała winnego mojej konwersji. Pytała, ilu jest muzułmanów i czy uczelnia ma nad tym jakąś kontrolę. Było mi wstyd.
Do Magdy też dzwoniła, ale tylko z pretensjami oraz wyrzutami. Nagrywała się na pocztę głosową, strasząc: Poznałaś jakiegoś Araba, wywiezie cię, będziesz jego służącą, zgwałci cię, a potem zabije. Zapewniała, że się modli. Gdy córka przestała odbierać telefony, matka przyprowadziła sąsiadki, by modlić się pod jej drzwiami.
– Chciałabym, żeby ludzie dookoła po prostu dali mi żyć z wyborem, jakiego dokonałam. Jedynym wytłumaczeniem, dlaczego przeszłam na islam, jest to, że uwierzyłam w Boga – opowiada. – Wszyscy pytają mnie, dlaczego akurat w tego Boga, ale nie mam na to odpowiedzi. A dlaczego dokonałam akurat tego wyboru, to pytanie na całe moje życie.
W domu rodzinnym Magdy szczególną rolę odgrywał Kościół katolicki. Magda już jako pięcioletnie dziecko uczestniczyła we wszystkich nabożeństwach: majówki, różaniec, obowiązkowa spowiedź co dwa tygodnie, uczenie się na pamięć litanii. Potem słuchała matki modlącej się na tyle głośno, żeby Magda słyszała i proszącej Boga: żeby córka nie zaszła w ciążę, żeby dostała się na studia, skończyła je, nie zaprzyjaźniła ze złymi ludźmi. Tak jakby jedynym uczuciem je łączącym były matki lęki.
– Myślę, że ojciec uciekł przed tym terrorem do Holandii, woli tam w magazynach sprzątać, niż żyć ze swoją żoną. Mnie zostawił na pastwę losu, w świecie, w którym najważniejszy był Jezus Chrystus, a nie relacja mamy ze mną.
W warszawskim meczecie, do którego trafiła po pamiętnej Wigilii, Magda poznawała kobiety w różnym wieku. Z chęcią słuchały o jej życiu, doradzały, wspierały. Takie matki zastępcze.
– Wspólnota jest bardzo kusząca, syci ciepłem – opowiada Magda. – Kiedy stamtąd wychodziłam, czułam się dosłownie pełna, pełna miłości, troski i opieki. Do tego odnalazłam antykapitalistyczny, antykonsumpcyjny sens w życiu. Nie nabierasz się na całe to targowisko próżności, ubierasz się skromnie, obowiązuje cię comiesięczna jałmużna itp. To zupełnie inne życie. Wspólnota dała mi to, czego nie dostałam w rodzinnym domu, a religia jako idea życia wyprostowała mi kręgosłup. Ale ani jedno, ani drugie nie jest sednem mojej konwersji.
Teraz modli się już nie na arabskim dywaniku, lecz na dużym wełnianym swetrze swojego narzeczonego, co w zupełności wystarcza jako symbol odgradzający ją na czas modlitwy od świata. Przedtem rytualnie obmywa się, zakłada specjalną białą szatę. Powinna się modlić pięć razy dziennie, ale robi to dwa albo trzy razy, bo często nie ma na to warunków na uczelni i w szpitalu, gdzie odbywa praktyki. Powtarza sobie, że jej praca w szpitalu jest o wiele ważniejszą modlitwą.
Narzeczony również jest konwertytą. Syn wojskowego, w swojej rodzinie uchodzi za zdrajcę, odwróconego i od Boga, i od narodu. Za kilka tygodni biorą ślub. Matki Magdy na nim nie będzie. Córka jej nie zaprosiła, bo – jak mówi – ona bezrefleksyjnie zniszczyłaby ten dzień. Myśli o tym ślubie bez matki jak o pracy domowej od Allaha: naucz się wybaczać najbliższym.
– Zresztą moje ulubione imię Boga, jedno z 99 imion, to Wybaczający – mówi. Nie podała matce nowego adresu zamieszkania.
Matka Magdy w krótkiej rozmowie telefonicznej mówi, że modli się o swoje dziecko: żeby ją Jezus Chrystus ocalił, jej duszę uratował. Kocha córkę i serce jej pęka, że ją tak opętało. Co się stało? Nie wie. Może to dlatego, że mąż wyjechał i ojca zabrakło? A Magda na swetrze narzeczonego modli się za matkę.
Jolanta, 37 lat, nauczycielka angielskiego, samotnie wychowuje 10-letniego syna
Wrócili do domu razem, ona z pracy, on ze szkoły. W kuchni czekali rodzice, siostra i szwagier. To on zapytał: Co ci z tym islamem odbiło? Mama i siostra wyszły. Jolanta milczała, syn wtulił się w nią i zamknął oczy.
– Szwagier zaczął okładać mnie pięściami, a gdy upadłam na podłogę, zaczął kopać – opowiada. – Odpychałam syna, żeby przypadkiem go nie uderzył. Mój tata płakał i krzyczał, siedząc w wózku inwalidzkim, nie mógł się ruszyć. Leżałam na podłodze i słyszałam jego krzyk: Tak nie można! Na Boga! Tak nie można!
Islam w jej życiu pojawił się przypadkiem. Na jednym z forów na Facebooku dotyczących Egiptu udzielała się w kontekście wakacji, które tam spędziła. Namawiała do opuszczenia europejskich kurortów i zwiedzania prawdziwego Egiptu. Zagadał do niej Egipcjanin, był pod wrażeniem. Pisali do siebie, on – młody, wykształcony, pracujący fizycznie przy remontach, ale mimo to, wdzięczny Bogu za każdy dzień, i ona – samotna matka, rozczarowana swoim życiem, ambitna i zagubiona.
– Urzekła mnie jego pokora i wdzięczność. Zawstydził mnie, bo ja przy nim miałam życie jak w raju i do tego dużo pretensji i żalu – opowiada. – Źle się czułam w domu, jak zawsze kontakt z siostrą i matką mi nie wychodził, ale ten przypadkowo poznany chłopak uświadomił mi, że jest inny punkt odniesienia niż moje „ja”.
W jej rodzinie, wśród aptekarzy, ktoś, kto pracuje jako budowlaniec, nie zyskiwał szacunku. Nawet o niej, anglistce, mówiono: porażka. Kiedy Jola skończyła studia, matka pytała pogardliwie: I co? Będziesz w szkole pracować? Rodzina farmaceutów, a ty nauczycielką będziesz?
Jola po kilkunastu latach związku rozstała się z ojcem swojego dziecka, jednocześnie rozchorował się jej tata, potrzebował stałej opieki, leżał. Znalazła pracę w szkole w rodzinnym miasteczku, planowała zostać na dłużej przy tacie.
Prywatna wojna religijna zaczęła się, bo Jolanta zostawiła otwarty komputer. A w nim filmik pokazujący, jak się modlić po arabsku. Zaczęły się krzyki, pretensje, docinki. W końcu – doniesienie na policję. Matka i siostra powiadomiły miejscową komendę, że Jolanta należy do muzułmańskiej sekty i należy sprawdzić, czy nie bierze narkotyków. Docelowo chciały jej odebrać jej prawa rodzicielskie. Siostra była radną, policja w małym miasteczku zgłoszenie potraktowała poważnie. Jolanta musiała pojawiać się na komisariacie co dwa dni. Zrobiono jej badania na obecność narkotyków i alkoholu – oczywiście, uzyskując jej zgodę. Wyniki wychodziły negatywne. A w domu słyszała: Będziesz walić głową w podłogę, to ci rozum wróci.
Nie miała dokąd pójść. Syn, brak mieszkania, brak odwagi, by z dzieckiem pojechać w nieznane. Za to im bardziej była gnębiona przez rodzinę, tym więcej się modliła i czytała o Koranie.
– Moim nadrzędnym celem było znalezienie tego źródła spokoju, cierpliwości, które miał w sobie mój wirtualny kolega – opowiada.
Może dlatego po pierwszym pobiciu zdarzyły się kolejne? Im więcej pokory starała się z siebie wykrzesać, tym bardziej oni – matka, siostra, szwagier – byli wściekli? Tylko potem matka zabierała ją do łóżka, opatrywała jej rany i pytała: „I po co ci ten islam, córeczko? Nie możesz normalnie żyć? Jak my?”.
Jolanta jeszcze nie przyjęła islamu. Ale nawiązała kontakt z grupą muzułmanek z Warszawy, które wprowadzają ją w tę religię. Zupełnie obce osoby zaproponowały jej mieszkanie, troszczą się o nią codziennie, pytają, jak się czuje. Mówi, że nigdy nie dostała od nikogo takiego wsparcia jak od nich. Matka Jolanty nie będzie prowadziła rozmów o „tych p… Arabach” ani o związkach swojej córki z nimi. Mówi: „Dość już mi Jolanta wstydu narobiła”.
Katarzyna, 24 lata, mężatka, matka dwóch synów
To imam w meczecie powiedział jej, że może modlić się na siedząco w milczeniu. Tak robią muzułmanie, kiedy może być wobec nich użyta przemoc – i tak się przyzwyczaiła. Przez dwa lata modliła się tylko po kryjomu, chustę zakładała dopiero na klatce schodowej i przemykała przez korytarz jak duch, aby uniknąć pięści ojca.
– Ojciec mnie bił i szarpał, każde wyjście z domu budziło we mnie lęk, bo wiedziałam, że złapie mnie w korytarzu i uderzy. Nie chodziło tylko o chustkę, ale o długie spódnice, tuniki zasłaniające biodra. Nie znał się na islamie, ale wiedział, że to zakrywanie ciała ma jakiś związek z moją nową wiarą – opowiada.
Mama była po wylewie, miała sparaliżowaną połowę ciała. Katarzyna myła ją, karmiła, do tego przejęła domowe obowiązki po niej: sprzątanie, gotowanie, płacenie rachunków.
– Mama nie miała złego stosunku do islamu. Mówiła, żebym robiła, co czuję. Chroniła mnie przed ojcem na tyle, na ile mogła to robić, leżąc.
Ale potem już nie mogła. O islamie Katarzyna pierwszy raz usłyszała, kiedy konwersję przeszedł kuzyn. Była jeszcze w podstawówce, ale doskonale pamięta, jak przy każdej rodzinnej imprezie nazywali Marcina głupkiem, szaleńcem, chorym psychicznie. Ale sama religia jakoś szczególnie jej nie zainteresowała. Potem, w liceum, koleżanka z klasy, córka katoliczki i muzułmanina, pokazała im na lekcji religii, jak się modlić po muzułmańsku. Opowiadała, jak swobodnie łączy obie religie. Jeszcze później był Muhdi, młody, przystojny Czeczen, spotkany na imprezie. Zakochali się w sobie. Kasia zaszła w ciążę, miała nadzieję, że wyprowadzi się z domu, ale Muhdi zniknął, dowiedziawszy się o dziecku. Okazało się, że wrócił do Czeczenii. Kasia nadal mieszkała u rodziców, opiekowała się synem i mamą – ale relacje z ojcem były coraz gorsze. Jeszcze więcej przemocy, kilka nowych epitetów: „muzułmańska k…” i „zwykła tania dziwka”.
Właśnie wtedy zaczęła jeździć do meczetu. W kilka tygodni po tym, jak w obecności imama wypowiedziała shehadę (wyznanie równoznaczne z chrztem), na Facebooku odezwał się do niej Marcin, też świeży konwertyta. Napisał, że jest zainteresowany małżeństwem.
– Usłyszał od kogoś w meczecie, że moja sytuacja w domu jest trudna, więc chciał mi pomóc. W islamie małżeństwo oznacza wspólną drogę, pomoc, niekoniecznie zakochanie, wierzy się, że ta prawdziwa, dobra miłość przychodzi z czasem – opowiada Katarzyna. – Z Marcinem spotkaliśmy się w zoo, wymieniliśmy poglądy na temat życia, opowiadaliśmy o swojej przeszłości. Kilka dni później oświadczył mi się.
Suknię ślubną uszyła Kasi koleżanka, z prostego białego materiału, który zalegał jej w szafie. Na ślub nie zaprosiła nikogo z rodziny. Suknię trzymała u koleżanki do ostatniej chwili. Marcin zaprosił swoją mamę.
Kilka dni później Katarzyna wprowadziła się do nich. Teściowa nie była zwolenniczką islamu, ale potrzebowała pomocy, ponieważ chorowała. Mówi: Z czasem ich relacje zaczęły się ocieplać, Marcin całymi dniami pracował jako ochroniarz, a Kasia ze starszym synem i teściową siedzieli w domu. Zaszła w drugą ciążę. Pół roku temu urodził się Muhamad. Nadal żyją razem. Kasia wkłada chustę już bez ukrywania się. Nawet teraz, gdy atmosfera wokół zakrytych kobiet zrobiła się bardzo zła.
– Wszyscy narzekają na te chusty, a ja lubię ją nosić – mówi. – Jestem nieśmiała. W szkole słyszałam dużo przykrych słów o tym, jak wyglądam. Poczułam ulgę, kiedy się zakryłam. Teraz są takie czasy, że wszyscy chcą wszystkich wyzwalać. Każdy musi czuć się świetnie ze sobą. A ja czuję się dobrze, jak jestem zakryta, z dala od oczu i krytyki.
Rodzice Katarzyny nie widują wnuków. Mama jest w domu opieki, gdzie umieścił ją ojciec, jej stan bardzo się pogorszył. Sam co jakiś czas pyta, jak się mają wnuki. Katarzyna jest jego jedynym dzieckiem, ale nie dąży już do spotkania.