Blisko ludziJa tu życiowe rzeczy mam

Ja tu życiowe rzeczy mam

Ja tu życiowe rzeczy mam
Źródło zdjęć: © Jupiterimages
12.01.2011 15:26, aktualizacja: 03.03.2011 11:18

Sex-shop kojarzy się dość jednoznacznie. To miejsce moralnie dwuznaczne, sprośne, a na pewno niegrzeczne. Pełno tam rozmaitych gadżetów, lateksowych wdzianek, fikuśnych koronek i sztucznych penisów. Ten, kto nigdy nie był w sex-shopie, o dziwo jest w stanie opisać to miejsce bardzo dokładnie. Ten, kto tam zawitał, dziwi się: „Tam jest całkiem normalnie”.

Sex-shop kojarzy się dość jednoznacznie. To miejsce moralnie dwuznaczne, sprośne, a na pewno niegrzeczne. Pełno tam rozmaitych gadżetów, lateksowych wdzianek, fikuśnych koronek i sztucznych penisów. Ten, kto nigdy nie był w sex-shopie, o dziwo jest w stanie opisać to miejsce bardzo dokładnie. Ten, kto tam zawitał, dziwi się: „Tam jest całkiem normalnie”.

- No właśnie, normalnie, przecież seks to coś normalnego. Ja tu życiowe rzeczy mam – mówi Ania Mierzwik, która pracuje w butiku z akcesoriami erotycznymi. Jeszcze rok temu miała do wyboru: iść na kasę do Biedronki albo do „takiego” butiku na nowym osiedlu. Znajomy proponował niezłe warunki, ubezpieczenie i jeszcze wolne na żądanie, bo wiedział, że Anka ma malutkiego Kubusia.

- Kto u mnie kupuje? Ten, kto potrzebuje – śmieje się Alicja Wierzba, która od trzech lat sprzedaje olejki do masażu, wibratory i majtki z dziurą w kroku. - Na co dzień takich nie polecam, bo zapalenie pęcherza murowane - Alicja kręci głową i mówi, że dziś przyjdzie nowa dostawa designerskich, szwedzkich dildo: - Takie ładne, że aż się chce do ręki brać. Po prostu szał!

Polka na „te rzeczy” nie ma czasu

Z najnowszego raportu na temat seksualności i życia erotycznego Polaków, Vamea 2010, wynika, że blisko połowa Polek w wieku 18-59 lat nie korzysta z akcesoriów, które urozmaicają życie seksualne (47%). Kobiety, które korzystają z tego typu „wspomagaczy”, najczęściej wskazują na seksowną bieliznę (39%) oraz na budowanie nastroju, np. odpowiednie światło czy muzykę (39%). Do sex- shopu wybrała się kiedykolwiek tylko co czwarta pani.

Alicja ma na ten temat swoją teorię: - To nie tak, że Polki się wstydzą, że myślą z obrzydzeniem o kuleczkach gejszy i innych cudach. Wiele kobiet chętnie spróbowałoby tych rzeczy. My po prostu czasu nie mamy. Gdzie tam między wstawianiem włoszczyzny na zupę, poprawianiem lekcji i prasowaniem, myśleć o swojej przyjemności?

Podobnego zdania jest Ania: - Babeczki czasu nie mają, żeby na spacer iść, książkę, nawet gazetę poczytać, a co dopiero spędzić trochę czasu w sex shopie. Wibrator na receptę

- Robię w seksie trzy lata – zwierza się Alicja. - Mam doświadczenie, którego przedtem nie miałam. Wiem więcej i na ludziach się poznałam. To taka szkoła psychologii, jakiej nie uczą w szkołach.
Zapytana o podzielenie klientów na „grupy”, Alicja kręci głową: - Każdy człowiek to inna historia, czasem tylko myślę, jaka jest ta blondynka, która mówiła, że kupuje królika (popularny model wibratora – przyp. red.) na urodziny przyjaciółki, ale nie chciała, aby pakować na prezent i szybko wyszła ze sklepu, stukając obcasami w drogich kozaczkach. Albo ten starszy pan, który pytał o magazyn o pętaniu, którego akurat nie było w ofercie, ale szef mu go sprowadził z Amsterdamu i on przyniósł mi czekoladę w podziękowaniu.

Ulubiony klient Ani Mierzwik, sprzedawczyni z sex-shopu w Gdyni? – Mój teść – śmieje się Ania i opowiada historię o tym, że nie wiedzieli jak pomóc starszemu panu, który skarżył się na drętwienie dłoni. – Od dawna ma problemy neurologiczne, bo to starszy człowiek, lekarz rozkładał ręce i kazał ćwiczyć i w cieple trzymać dłonie, ale nic nie pomagało. Wzięłam do domu kilka jaj wibrujących różnej wielkości i „Sergia, czyli czarny, duży wibrator z wypustkami i mówię: „Tato, panie to biorą i im pomaga, zadowolone są. Spróbuj”.

Ania opowiada, że teść najpierw uciekał ze śmiechem, w końcu jednak z ciekawością sięgnął po srebrny wibrujący świder, a potem po delfinka z regulowanymi prędkościami. Jednak ostatecznie zwyciężyło fioletowe, średniej wielkości jajo z wypustkami. - Teść ma teraz jakby cieplejsze ręce, drętwienia nie są już tak częste, nosi jajo w kieszeni i mówi, że NFZ powinno dawać na to dotacje.

A Pani co lubi?

Kogo nie lubią obie panie? Erotomanów – gawędziarzy, którzy kręcą się między półkami, dotykają wszystkiego, ale nic nie kupują. Tylko oczy robią maślane. Bywa, że uderzają w amory: „A Pani co lubi? Woli pani mocno i długo, bo ja to mogę godzinami”. Alicja opowiada, że nauczyła się ostro rozprawiać z takimi delikwentami. Pracowała w MOPS-ie i umie sobie poradzić z każdym. Ale Ania jest delikatna, nieduża i boi się, że nie zdąży puścić alarmowego sygnału do chłopaków, którzy nieopodal prowadzą „Sklep Kibica”. Wesołe grupy chłopaków, składających się w sześciu na latarkę-pochwę na prezent na osiemnastkę, są nieszkodliwe. Robią dużo szumu, chichoczą, ale są grzeczni. Koło godz. 22, kiedy Alicja już chce zamykać, wpadnie zdyszany mężczyzna po prezerwatywy. „A może jeszcze to” - wskazuje palcem jadalne majteczki, zrobione z opłatka i cukrowej posypki. I zadowolony weźmie jeszcze olejek jaśminowy i jedwabną koszulkę nocną. Bywa, że przez ostatnich piętnaście minut jest utarg za cały dzień. Obie panie przyznają, że
najbardziej lubią doradzać paniom – bo kobiety są najmilszymi i najbardziej wdzięcznym klientem sex-shopu. Po kilkunastu minutach mija skrępowanie i dobierane jest „dildo-idealne”, a panie opowiadają sobie historie życia.

Dla każdego coś seksownego

- Ja lubię też takich, co znajdują w sex-shopie to, czego nie ma w innych sklepach – zwierza się Ania Mierzwik. - Metalowcy i punki kupują u mnie nabijane ćwiekami obroże na szyję, a młode dziewczyny dziwią się, że za pończochy ze szwem musiałyby zapłacić w sklepie vintage sto złotych, a ja mam podobne za dwadzieścia trzy. No i przed Halloween sporo się sprzedaje, głównie na ostatnią chwilę, jak komuś wypadnie bal przebierańców, a wiadomo, że każda kobieta świetnie wygląda w stroju niegrzecznej pokojówki – mówi Ania.

Obie panie przyznają, że era sex-shopów – tajemnych miejsc z przyciemnionymi oknami, kryjącymi nie wiadomo jakie sekrety odchodzi do lamusa. Teraz wszystko można kupić w Internecie: dostawa jest szybka, przesyłka dyskretna. - My też prowadzimy sprzedaż wysyłkową i mamy stronę internetową, którą zajmuje się szef. Czasem tylko, bo jest opcja odbioru przesyłki u nas, przychodzą ludzie odebrać swoją paczkę, ale to takie bezosobowe: „Proszę, dziękuję, do widzenia” i koniec.

- Ksiądz się mnie ostatnio na kolędzie pytał: „Jak tam interes, pani Aniu”. On wie, gdzie pracuję, a ja mówię, że tłumów nie ma, bo Internet zabiera klientów. To on kiwa głową, że takie czasy i ten Internet to jest jednak dzieło szatana.

Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Komentarze (27)
Zobacz także