Jak kajakarka amatorka z Pierwszą Damą Oceanów
Była pierwszą kobietą na świecie, której się to udało. Przez dwa lata opłynęła świat jachtem. Krystyna Chojnowska-Liskiewicz 40 lat temu wyruszyła w długi rejs. Nazywano ją Pierwszą Damą Oceanów, choć za swoją wyprawę zapłaciła wysoką cenę.
Na jachcie "Mazurek", który zaprojektował m.in. jej mąż Wacław Liskiewicz, spędziła ponad 700 dni i nocy. Towarzyszył jej żółty pluszowy miś o wdzięcznym imieniu Albatros. Teraz siedzi na honorowym miejscu na kanapie w gościnnym pokoju w mieszkaniu pani Krystyny. Miś wygląda wyjątkowo dobrze jak na pluszaka po tak trudnej ekspedycji . To zasługa konserwacji - przez cały rejs był zafoliowany.
- Wiedziałam, że da się to zrobić - mówi mi o swoim rejsie 80-letnia dziś Krystyna Chojnowska-Liskiewicz. Przedtem były nieśmiałe próby ze strony kobiet, ale kandydatki za każdym razem rezygnowały. Ona się nie ugięła. Miała staż jako kapitan żeglugi wielkiej jachtowej i żadna usterka czy sztorm nie były jej straszne. - Nie boję się tego, czego nie znam. Poza tym jestem z pokolenia, które doświadczyło tego, że niejednokrotnie musiało zaczynać wszystko od zera - tłumaczy.
Przez cały rejs robiła bardzo dużo zdjęć, ale w domu nie ma ani jednego albumu! Kilka pudeł fotografii przekazała do muzeów, m.in. w Warszawie i Gdańsku. - Dla kogoś z zewnątrz widoki, które obserwowałam i uwieczniałam, mogły być monotonne. To takie długo trwające sekwencje. Na przykład pięć dni pięknej pogody, a potem pięć dni sztormu. Oczywiście nie są to stop-klatki, w międzyczasie zdarzają się też zwroty akcji i przyjemne chwile. Raz zapatrzyła się na żółwia, który najprawdopodobniej płynął na Galapagos. Do dziś ożywia się, gdy wspomina spotkania z delfinami.
W Polsce czekał na nią mąż, z którym często rozmawiała za pośrednictwem Gdynia Radio. Gdy rejs dobiegł końca, w Las Palmas na Wyspach Kanaryjskich witano ją po królewsku. W morze wyszła motorówka z dziennikarzami i jej mężem na pokładzie. W porcie na jej cześć ustawiono specjalne kurtyny wodne. Nawet Parlament Kanaryjski przerwał obrady, a Polkę witał sam gubernator i wystrzał z wiekowej armatki.
W kraju określono ją mianem Pierwszej Damy Oceanów. Jednak były to przyjemne, ale krótkotrwałe aspekty sławy. Pani Krystyna przed wyprawą pracowała w biurze konstruktorskim Stoczni Gdańskiej. - Jak wróciłam, nie chciano mnie już zatrudnić. Potem pracowałam w zawodzie, ale poniżej moich możliwości - mówi.
- Wiedząc, jak to się skończy, drugi raz i tak zrobiłabym to samo - zapewnia. Teraz żegluje z mężem. W czerwcu wypływają w kolejny rejs. Jeszcze nie wiedzą, dokąd ich poniesie.
- Przez wiele lat musieliśmy wszystko skrupulatnie planować, starać się o wizy, które niechętnie nam wydawano. Teraz korzystamy z wolności, nie musimy się nigdzie spieszyć - mówi.
Pewnie gdybym nie była dziennikarką, byłoby mi trudniej dotrzeć do pani Krystyny, jednej z ikon PRL-u, gościć w jej domu, namówić ją na opowieści i zwierzenia. Nie miałabym też okazji wysłuchać fachowca, który radzi mi, jak porządnie przygotować się do samotnej wyprawy kajakowej, którą planuję. Czasami spotkania z naszymi idolami czy autorytetami z różnych powodów wypadają blado. W tym przypadku cieszyłam się, że mogłam poznać Pierwszą Damę Oceanów.
Pewnie gdyby imponował mi Barack Obama, takie spotkanie byłoby mało prawdopodobne, ale z Jane Goodall, brytyjską prymatolog i Kim Gordon z nieistniejącego już zespołu Sonic Youth powinno się udać :)
Chcesz przeczytać więcej tekstów mojego autorstwa? [ Znajdziesz je tu ](