"Jak nie dostanie, to się nie nauczy"? Odpieramy argumenty zwolenników klapsów
"Dzieci są takie okropne przez bezstresowe wychowanie", "Dzieci wychowane bez klapsa, wyrastają na kryminalistów" czy "Należy dziecko uderzyć, by dobrze wychować" - to tylko kilka z wielu komentarzy, które pojawiły się pod postem opublikowanym przez Maję Bohosiewicz. Kiedy gwiazda udostępniła na Facebooku wpis, w którym krytykowała stosowanie kar cielesnych, w internecie rozpętała się prawdziwa burza, bo - wiadomo - w Polsce na wychowywaniu dzieci zna się przecież każdy!
27.11.2017 | aktual.: 27.11.2017 18:45
Razem z Dorotą Zawadzką, psycholog rozwojową i doradcą Rzecznika Praw Dziecka, znaną również jako "Superniania", postanowiłyśmy rozprawić się z najczęstszymi argumentami zwolenników rózgi i paska.
Lidia Pustelnik: Pierwszy argument: "Jak dziecko nie dostanie klapsa, to nie nauczy się, że nie wolno". Co pani na to?
*Dorota Zawadzka: * To po prostu nieprawda. Gdyby tak było, to nikt niczego by się nie nauczył, gdyby nie została zastosowana w stosunku do niego przemoc. Dzieci uczą się, tak jak każdy inny człowiek, wówczas, kiedy się do nich mówi i objaśnia się im świat. A nie wówczas, gdy się je straszy, zadaje się im ból czy traktuje przemocowo. Nie ma żadnych badań, które pokazywałyby, że uderzenie człowieka uczy czegokolwiek pozytywnego. Bo oczywiście uczy bardzo wielu negatywnych rzeczy. Odbiera dzieciom poczucie bezpieczeństwa. Dochodzi do zaburzeń poczucia własnej wartości. Pojawia się cała masa problemów.
Klaps nie uczy, ale może zatrzymać pewne zachowanie. Rodzice często rozumują w ten sposób: "Uderzyłem, dziecko przestało coś robić, więc się nauczyło, że to jest złe". To kolejna nieprawda. Dzieci dowiedziały się tylko, że nie mogą czegoś robić, gdy w pobliżu jest rodzic.
"Odkąd jest bezstresowe wychowanie, dzieci są coraz gorsze".
Po pierwsze, nie istnieje coś takiego jak bezstresowe wychowanie. Jak ktoś mi mówi o bezstresowym wychowaniu, to dla mnie oznacza to po prostu tyle, że nie wychowuje dzieci wcale. W latach 50., gdy po raz pierwszy pojawił się termin "bezstresowe wychowanie" w ustach Benjamina Spocka, chodziło głównie o to, by nie dokładać dziecku dodatkowego stresu, którego i tak doświadcza w życiu. To nie znaczy, że dziecko można wychować bez norm i reguł, mówiących, że coś należy, czegoś nie należy, coś wypada, a czegoś nie. Wprowadzanie tych reguł zawsze będzie stresem dla dziecka, bo ono chce robić, co mu się podoba.
Wielu rodziców chowa się na terminem "bezstresowe wychowanie" i przez to nie wychowują dzieci. Efekt rzeczywiście jest taki, że te dzieci nie znają na przykład norm społecznych. Przestały mówić "dzień dobry", "do widzenia", albo na przykład jeść widelcem, bo nikt od nich tego nie wymaga. Niszczą różne rzeczy, bo nikt im nie wyjaśnił, że jest norma społeczna, która obowiązuje wszystkich i mówi, że czegoś nie wolno. W efekcie dzieci nie wiedzą, jak funkcjonuje rodzina i społeczeństwo. Choć to nie znaczy, że są gorsze. Kiedy ja byłam dzieckiem, starsi też mówili, jaka to młodzież jest teraz straszna.
"Dzieci wychowane bez klapsa wyrastają na kryminalistów, bo nie znają zasad".
Jest zupełnie odwrotnie. Dzieci, które są bite w domu, potem często przenoszą takie zachowanie na rodziny, które zakładają w dorosłym życiu. Psychologowie powtarzają :"bici biją". Z drugiej strony dzieci wychowane bez przemocy, z którymi jednocześnie się rozmawia i którym poświęca się czas, w przyszłości nie mają problemów z przemocą.
Abstrahując od dzieci, nie ma żadnych badań, które wskazywałyby na to, że jakakolwiek przemoc jest dobra. Przemoc wobec kobiet jest zła. Przemoc wobec mężczyzn jest zła. Tak samo zła jest przemoc wobec starszych, słabych, zwierząt, osób o innej narodowości czy kolorze skóry. Dlaczego więc właśnie przemoc wobec dzieci miałaby przynosić korzyści? To zupełnie nielogiczne.
"Nie każde dziecko można wychować bez lania. Czasem klaps to jedyne wyjście".
Nie znam żadnego psychologa - może poza niektórymi psychologami chrześcijańskimi, którzy mówią wprost, że należy dziecko uderzyć, by dobrze wychować – który by zalecał stosowanie kar cielesnych wobec dzieci. Na spotkaniach z rodzicami zawsze pytam: "kto z państwa ma głupie dziecko?". Nikt nigdy nie podniósł ręki. Więc jeżeli uważamy, że nasze dziecko jest mądre, to tylko kwestią czasu i naszych argumentów jest wyjaśnienie mu, co wolno, a czego nie.
Psychologia mówi, że uderzenie dziecka jest przyznaniem się rodzica do tego, że nie wie, co zrobić. Rodzic nie ma pomysłu, jak rozwiązać problem, z którym się spotkał, w związku z czym uderza dziecko. Tymczasem uderzenie dziecka jest odreagowaniem własnej frustracji. Dziecko nigdy nie jest winne, nawet jak zbije szklankę, wyciągnie z kieszeni 10 złotych albo późno wróci do domu. To nie jest jego wina, że zostanie uderzone. To rodzic się denerwuje, w związku z czym wyładowuje swoją złość i frustrację na dziecku, bo dzięki temu sam poczuje się lepiej.
Czasami słyszę, że dwulatkowi nie da się czegoś wytłumaczyć. Pewnie dwulatkowi jest trudniej coś wytłumaczyć, ale wychowanie polega też na tym, by zabezpieczyć dziecko przed różnymi niebezpieczeństwami w domu. Dzieci nie robią rodzicom na złość. One testują swoje granice, ale nie dlatego, że chcą rodzicom dokuczyć, ale dlatego, że chcą poznać świat na swój własny sposób i na własnych zasadach. Każdemu dziecku można coś wytłumaczyć, a jeśli jest za małe, to na przykład odwrócić uwagę, zainteresować czymś innym. Przemoc nigdy nie jest dobra.
"Odebrania prawa do klapsa to odebranie praw rodzicielskich".
Absolutnie nie. Rodzic ma całą masę praw, ale nie ma prawa do stosowania przemocy i nigdy go nie miał, zatem nie można mówić o jakimkolwiek odbieraniu prawa.
Psychologowie, pedagodzy, Rzecznik Praw Dziecka od lat tłumaczą, że nikt nie ma prawa uderzać drugiego człowieka. Rodzice, którzy stosowali kary cielesne, uważają, że prawo do bicia jest elementem władzy rodzicielskiej, czyli prawa do podporządkowania sobie dziecka. Tymczasem dziecko nie jest własnością rodzica i rodzic nie ma prawa robić z nim wszystkiego, co mu przyjdzie do głowy. Nie ma więc mowy o odebraniu praw rodzicielskich. Rodzicom trzeba pokazać, że mogą realizować je w inny sposób. Kiedyś był zwyczaj, że nauczyciel w szkole mógł uderzyć dziecko. Dziś to nie do pomyślenia. Rodzice oburzają się, że ktoś obcy mógłby podnieść na nie rękę, dlaczego więc sami chcą je bić?
7 lat temu, kiedy pojawiła się nowelizacja ustawy dotyczącej praw dziecka, prowadziliśmy konsultacje społeczne na ten temat. Dziś debata jest już zamknięta. Żaden rodzic nie ma prawa bić dziecka. To smutne, ale z mojego doświadczenia wynika, że częściej o prawie do klapsów mówią ojcowie. Przytaczają argument "ręki sprawiedliwości", która karze w ten sposób dziecko, bo to jest metoda wychowawcza. Kobiety częściej mają poczucie winy, podchodzą do tego emocjonalnie i potem żałują. Czasami zresztą panowie zostają w tej roli ustawieni przez partnerki, które mówią dzieciom: "przyjdzie ojciec, to zobaczysz".
Skończyły mi się argumenty podnoszone przez internautów. Spotkała się pani z jeszcze jakimiś?
Często słyszę też: "mnie wychowano przy użyciu rózgi i wyrosłem na porządnego człowieka". Cóż, kiedyś żyliśmy w jaskiniach albo nie mieliśmy pralek, dzieci jeździły bez pasów, ale jednak posuwamy się w rozwoju do przodu. Dziś o wiele więcej wiemy o metodach wychowawczych i ich konsekwencjach dla rozwoju dziecka, niż kiedyś.
Co więcej, przez wiele lat mówiło się o "klapsie", jako czyś trywialnym, bez znaczenia. Dziś psychologowie w fachowych artykułach czy wystąpieniach mówią już o "uderzeniu". To lekcja, którą odrobiła również psychologia. A na uderzanie człowieka, żadnego, w żadnym wieku, nie ma zgody.