Jak stworzyć maszynę do zabijania? Tak szkolono kobiety, które miały za zadanie uśmiercać wrogów bez mrugnięcia okiem
Gdy te młode, kilkunastoletnie dziewczęta po raz pierwszy trafiały do szkoły snajperów, nie były pewne, czy w ogóle będą w stanie pociągnąć za spust. Ciężki trening, zarówno psychiczny, jak i fizyczny zmieniał je jednak w istoty wyzute z jakichkolwiek wątpliwości. Ich pracą było zabijać. Co musiały przejść, by trafić na front?
Po ataku Trzeciej Rzeszy na ZSRR Stalin szybko zaczął doceniać potencjał militarny kobiet. Zaczęto dopuszczać je nie tylko do służby pomocniczej, ale też do bezpośredniej walki. W latach 1941-1942 przebieg wojny tak bardzo przerzedził szeregi mężczyzn wysyłanych na front, że panie zaczęto wprost zachęcać, by zajęły ich miejsce. Szkolono je do najróżniejszych zadań, od pilotażu samolotów wojskowych, przez walkę w piechocie, po strzelectwo wyborowe.
Trening snajperek rozpoczął się w 1942 roku. Początkowo do nauki dopuszczono zaledwie garstkę przyszłych instruktorek, które po ukończeniu kursu miały przekazywać swoją wiedzę już znacznie liczniejszym szeregom kandydatek na łowczynie. Jak piszą Roger D. Markwick i Euridice Charon Cardona w swojej pracy poświęconej radzieckim kobietom na frontach drugiej wojny światowej, ruch snajperek rozpropagował sam Stalin, który 1 maja 1942 roku nazwał je chwalebnymi oprawcami niemieckich okupantów.
Nieco ponad rok później (21 maja 1943 roku) kobiety szkolono już na taką skalę, że potrzebna stała się odpowiednia ku temu placówka – Centrum Szkolenia Snajperskiego Kobiet, którego komendantką była Nora Czegodajewa, weteranka wojny domowej w Hiszpanii. To w tej placówce wykształcono lwią część kobiet-snajperek służących na wszystkich frontach.
Kursantki szkoły snajperów wraz z instruktorami Zdjęcie z książki „Snajperki” (materiały prasowe wydawnictwa Znak Horyzont).
Snajperka idealna, czyli jaka?
Kluczową rolę w procesie naboru na kursy odgrywały lokalne ekspozytury Komsomołu, czyli komunistycznej organizacji młodzieżowej. Dobra kandydatka powinna była mieć od 18 do 25 lat. Musiała zdobyć wykształcenie przynajmniej na poziomie 7 klasy. Oczekiwano, że przyszła snajperka nie będzie mieć żadnych „problemów rodzinnych”. Ważne było także jej zdrowie – z ewentualnego szkolenia wykluczały odniesione uprzednio rany oraz (rzecz jasna) problemy z widzeniem. Do służby w charakterze strzelca wyborowego potrzebny prawdziwie sokoli wzrok. By nie było w tym zakresie żadnych wątpliwości, dziewczęta przechodziły restrykcyjne badania lekarskie.
W kwestii stanu zdrowia i wieku robiono jednak wyjątki. Dwa z nich przytacza Luba Winogradowa w swojej nowej książce „Snajperki. Dziewczyny z Armii Czerwonej”:
Tania Baramzina, „niesympatyczna, prosta dziewczyna, straszna gaduła”, była gorliwą komunistką. Wszyscy dziwili się, że potrafi strzelać w okularach. [Inne strzelczynie] ciągle się zastanawiały, jak to możliwe, że mimo wady wzroku została przyjęta do szkoły snajperskiej. Doszły w końcu do wniosku, że to ze względu na pracę dla partii albo dla Komsomołu.
Tania ze względu na pogarszający się wzrok została przeniesiona do łączności. Stała się sławna po swojej bohaterskiej śmierci. Do samego końca broniła bunkru z rannymi. Niemcy pojmali ją, torturowali, a ostatecznie zastrzelili z karabinu przeciwpancernego, o czym opowiedział jeden z rannych.
Drugim wyjątkiem opisanym przez Winogradową była Nina Pietrowa. Kobieta nazywana pieszczotliwie w oddziale „Mamą Niną” miała na koncie 107 zabitych Niemców. Według kryteriów zaciągu kompletnie nie nadawała się na snajperkę – gdy wybuchła druga wojna światowa miała już 48 lat. Jednak dzięki swoim ogromnym umiejętnościom (od dawna trenowała strzelectwo) nie tylko sama zabijała wroga, ale i wyszkoliła aż 500 swoich następców!
Kiedy już kobiety zostały zrekrutowane, lokalny Komsomoł miał za zadanie wyposażyć je w ubranie, buty, ręcznik, łyżkę, kubek oraz torbę na rzeczy osobiste. Wiele z dziewcząt wyruszało do szkoły snajperów jako pełne entuzjazmu i nieco naiwne ochotniczki, które jednak szybko przekonywały się, że służba w Armii Czerwonej to nie przelewki.
Pożegnanie z lokami
Służba zaczynała się od kwarantanny i przemarszu zbieraniny kobiet wszystkich narodowości zamieszkujących ZSRR do łaźni, gdzie czekali na nie fryzjerzy. Nie był to radosny moment – długie loki i warkocze spadały na ziemię, ustępując miejsca praktycznym, krótkim fryzurom. Także sorty mundurowe pozostawiały ogromnie dużo do życzenia. Kobietom przydzielono zamiast majtek szeroką długą bieliznę, sięgającą prawie do kolan, wykonaną z prześcieradeł i związywaną w talii specjalnym paskiem. Oprócz tego przysługiwała im podkoszulka męska z długimi rękawami wiązana pod szyją, również wykonana z prześcieradła, oraz onuce. Do tego jeszcze buciory z szerokimi cholewami, bawełniane spodnie, koszulka, szynel i uszanka. Ostrzyżone i tak wystrojone wyglądały z daleka jak chłopcy.
Tym niemniej, jak wspominała po latach Julia Żukowa, której wypowiedź przytacza Luba Winogradowa, już samo strzyżenie i umundurowanie sprawiło, że żołnierki nosiły się inaczej. Apele o szóstej rano i ścielenie twardego drewnianego łóżka bez najmniejszej zmarszczki na pościeli szybko stały się elementami codziennej rutyny. Tylko do jednej rzeczy dziewczęta nie umiały się przyzwyczaić.
Chociaż rekrutki otrzymywały uczciwe przydział żywności, towarzyszył im ciągły głód. Porcje były „frontowe” – trzy dania, trzy razy dziennie, a regularnie serwowano mięso i tłuszcze. Nieustanny wysiłek fizyczny, jakiego oczekiwano od nich, oraz to, że posiłki należało spożywać w pośpiechu, bo na swoją kolej czekała kolejna grupa, sprawiały, że żołnierki chodziły ciągle głodne. To uczucie obniżało morale do tego stopnia, że niektóre z kobiet decydowały się na kradzieże żywności.
W czasie kursu problem był także z opieką medyczną, ograniczającą się de facto do kwarantanny i kilku szczepień (na tężec, cholerę i dyzenterię). Gdy Julia Żukowa, szkoląca się w 1944 roku, nabawiła się czyraków (czyli bardzo bolesnych bakteryjnych stanów zapalnych mieszków włosowych) pod szerokim wojskowym pasem, zasugerowano jej by zdała się na… medycynę ludową.
Gdy żadne remedia nie działały, a ona nadal cierpiała przez wrzody, zainterweniował wreszcie chirurg, który w tym przypadku zachował się raczej jak rzeźnik. Bez żadnego znieczulenia rozcinał i czyścił czyraki, po czym przemył wszystko jodyną. Kursantka nie dostała żadnego leku przeciwbólowego ani antybiotyku. Zamiast tego musiała natychmiast wrócić do treningu, czołgać się, biegać i wspinać z pasem zaciśniętym na ranach.
Pluton radzieckich snajperek Zdjęcie z książki „Snajperki” (materiały prasowe wydawnictwa Znak Horyzont).
Piętnaście godzin czołgania się przez błoto dziennie?
Plan dnia był rygorystyczny i wypełniony po brzegi. Winogradowa opisuje go dość szczegółowo. Zaczynało się od pobudki o szóstej, później przychodził czas na toaletę w oddalonej o 2 kilometry rzece i szybki posiłek, który zakańczany był na komendę „wstać od stołu”. Kto zamiast jeść rozmawiał nad miską, chodził później głodny. Po tych przygotowaniach można było rozpocząć intensywny trening:
W koszarach kursantki uczyły się teorii, w tym balistyki, i poznawały sprzęt. W pozostałym czasie zajmowały się musztrą i strzelaniem. Spędzały długie godziny na dworze niezależnie od pogody. Uczono je, jak się okopywać na różne sposoby, maskować i przez długi czas siedzieć na czatach, jak poruszać się w nieznanym terenie i czołgać na brzuchu. Oprócz tego brały też udział w specjalnych zajęciach dla snajperów – szkoleniach z obserwowania i zapamiętywania, a także ćwiczeniach wzroku i ręki. Uczono je również walki wręcz i rzucania granatów.
Równie ważny, co powyższe umiejętności był trening fizyczny. Aby łatwo dźwigać niemały przecież karabin kobiety musiały nabrać tężyzny. Swoje ćwiczenia na poligonie rozpoczęły w związku z tym od własnoręcznego wykopania głębokich transzei i okopów oraz przygotowania stanowisk strzeleckich i umocnień. Ich głównym narzędziem przy tej pracy były saperki, czyli łopatki o długości kilkudziesięciu centymetrów. Jednocześnie zatem ćwiczyły mięśnie i nabierały wprawy w posługiwaniu się jednym ze swoich późniejszych podstawowych narzędzi.
Także ciągłe czołganie się, bez względu na śnieg i błoto, miało swój cel. Żukowa kiedyś próbowała oszukać porucznika Mażnowa, swojego dowódcę, którego kursantki serdecznie nienawidziły. Jesienią na poligonie, po którym biegały, pełno było błocka i kałuż. Gdy mężczyzna wydał komendę „padnij, czołgaj się” Julia akurat była przed ogromną kałużą, którą postanowiła zręcznie ominąć, robiąc kilka kroków w bok.
To rozwścieczyło Mażnowa, który zauważył jej drobny manewr i kazał jej wrócić na poprzednie miejsce i przeczołgać się przez środek kałuży. Winograowa wyjaśnia, że takie traktowanie miało przygotować dziewczęta do warunków, jakie będą panowały na froncie. Gdyby Żukowa będąc na pierwszej linii zamiast natychmiast paść na ziemię i się skryć, zaczęła omijać kałuże, prawdopodobnie by tego nie przeżyła.
Po ataku Trzeciej Rzeszy na ZSRR Stalin szybko zaczął doceniać potencjał militarny kobiet. Zaczęto dopuszczać je nie tylko do służby pomocniczej, ale też do bezpośredniej walki. W latach 1941-1942 przebieg wojny tak bardzo przerzedził szeregi mężczyzn wysyłanych na front, że panie zaczęto wprost zachęcać, by zajęły ich miejsce. Szkolono je do najróżniejszych zadań, od pilotażu samolotów wojskowych, przez walkę w piechocie, po strzelectwo wyborowe.
Trening snajperek rozpoczął się w 1942 roku. Początkowo do nauki dopuszczono zaledwie garstkę przyszłych instruktorek, które po ukończeniu kursu miały przekazywać swoją wiedzę już znacznie liczniejszym szeregom kandydatek na łowczynie. Jak piszą Roger D. Markwick i Euridice Charon Cardona w swojej pracy poświęconej radzieckim kobietom na frontach drugiej wojny światowej, ruch snajperek rozpropagował sam Stalin, który 1 maja 1942 roku nazwał je chwalebnymi oprawcami niemieckich okupantów.
Nieco ponad rok później (21 maja 1943 roku) kobiety szkolono już na taką skalę, że potrzebna stała się odpowiednia ku temu placówka –
Pierwsza z lewej jedna z najsłynniejszych radzieckich snajperek Roza Szanina Zdjęcie z książki „Snajperki” (materiały prasowe wydawnictwa Znak Horyzont).
W każdych warunkach
Absolutnie najważniejszym elementem szkolenia była jednak nauka strzelania. Dziewczęta, z których wiele po raz pierwszy w życiu trzymało karabin, musiało opanować posługiwanie się nim w każdej sytuacji, w każdych warunkach. Kursantki strzelały zatem w każdej pozycji, na stojąco, na leżąco, na siedząco, w klęku, z podparciem i bez. W końcu snajper ukrywa się i poluje na wroga w najróżniejszych miejscach i warunkach.
Kurs obejmował także strzelenie do najróżniejszych celów, zarówno tych zamaskowanych, jak i całkowicie widocznych, ale będących na przykład w ruchu. Żołnierki były zaprawiane do bitew ofensywnych, zgodnie z kształtującą się nową sytuacją na froncie. Codzienny trening trwający nawet piętnaście godzin, wielokilometrowe marsze w pełnym umundurowaniu i oprzyrządowaniu przy każdej pogodzie, sztuka kamuflażu i strzelanie miały jak najlepiej przygotować je do boju, zgodnie z zasadą „im cięższy trening, tym lżejsza bitwa”.
Niektórzy zwierzchnicy lubili bawić się swoją władzą i poniżać kursantki. Część zajęć prowadziły starszyny, czyli kobiety z wcześniejszych roczników, które ukończyły już szkolenie, jednak zostały zostały, by przypilnować kolejnych grup. Przyszłe snajperki szczególnie źle wspominały starszynę Waszczenko, która lubiła się nad nimi pastwić.
Gdy dziewczęta wracały po całym dniu ciężkich treningów do koszar, kazała im śpiewać, lub czołgać się. Któregoś razu gdy od kwater dzieliło je zaledwie kilkaset metrów, jak opisuje to Wingoradowa, kazała im się przedzierać przez rów, a potem kolejno rzucała rozkazy „padnij, czołgaj się, powstań”. Na tej „musztrze” przyłapała ją starsza stopniem komisarz, która natychmiast kazała kursantkom się rozejść, a sama zabrała się za starszynę. Choć przećwiczyła ją solidnie na uboczu, natychmiast dowiedziała się o tym cała szkoła. Tajemnicą poliszynela było to, że wielu takich dowódców, gdy docierali ze swoimi ludźmi na front, ginęło od tajemniczych, zabłąkanych kul.
Po przebyciu przez kobiety całego kursu przychodził czas na egzaminy. Nie polegały one na pisemnym teoretyzowaniu, lecz miały za zadanie w praktyce pokazać, czego przyszłe snajperki nauczyły się w szkole. Egzaminatorzy obserwowali i oceniali, jak kursantki strzelają, czołgają się, używają sztuki kamuflażu, kopią okopy, udzielają pierwszej pomocy, zabezpieczają się przed bronią gazową oraz składają i rozkładają broń i jakie decyzje podejmują na polu bitwy. Gdy otrzymywały pozytywną opinię, mogły wreszcie wyruszyć na front, gdzie ich wiedzę weryfikowało życie.
Aleksandra Zaprutko-Janicka - Krakowska historyczka i publicystka, współzałożycielka „Ciekawostek historycznych”. Autorka ponad 200 artykułów popularnonaukowych. Autorka "Okupacji od kuchni" i "Piękna bez konserwantów". W 2017 roku ukazała się jej najnowsza książka "Dwudziestolecie od kuchni. Kulinarna historia przedwojennej Polski".
Pluton snajperek z instruktorami Zdjęcie z książki „Snajperki” (materiały prasowe wydawnictwa Znak Horyzont).
Życie i śmierć radzieckich strzelczyń wyborowych w książce Luby Winogradowej pt. „Snajperki. Dziewczyny z Armii Czerwonej”. Kliknij i kup z rabatem w księgarni wydawcy.
Zainteresował Cię ten tekst? Na łamach portalu CiekawostkiHistoryczne.pl przeczytasz o tym jak wyglądała prawda o Ludmile Pawliczence i 309 zabitych przez nią Niemcach