Jakim ojcem był Jerzy Duda-Gracz? Wyznania córki
Ma w sobie coś niezwykłego. Rzadko, bardzo rzadko spotykając kogoś czuję, że talent i wrażliwość są z innego świata. Tak jak w jej przypadku. I w przypadku jej ojca. Dwukrotnie realizowałam filmy dokumentalne o tacie Agaty Dudy-Gracz, jednym z najwybitniejszych polskich malarzy.
27.09.2012 | aktual.: 27.09.2012 17:35
Ma w sobie coś niezwykłego. Rzadko, bardzo rzadko spotykając kogoś czuję, że talent i wrażliwość są z innego świata. Tak jak w jej przypadku. I w przypadku jej ojca. Dwukrotnie realizowałam filmy dokumentalne o tacie Agaty Dudy-Gracz, jednym z najwybitniejszych polskich malarzy. Dla większości pewnie jest on znany z malarstwa, w którym często posługiwał się satyrą i karykaturą. Jak mówi Agata- jej ojciec malował ludzi nie tak jak wyglądają, ale takimi, jakimi są… Osoby, które malował, nigdy nie były przypadkowe. Był doskonałym obserwatorem i wybierał osobowości, które dla niego były wyjątkowe.
W Kamionie, gdzie bardzo lubił jeździć na plenery malarskie, Duda- Gracz najczęściej portretował głuchoniemą kobietę. Ma w sobie jakąś tajemnicę. Czasem chodzi po wsi i śpiewa monosylabami. Jak wiele innych osób - nie ma pojęcia, że jest na obrazach wybitnego malarza...
Albo Krycha - kierowniczka sklepu, ale też tak silna osobowość, że można ją bez wahania uznać za kierowniczkę całej wsi. U niej zamawia się i kupuje grzyby, do niej na pogawędki wpadają artyści podczas plenerów. Krycha ode mnie dowiedziała się, że namalował ją Duda-Gracz i z niedowierzaniem patrzyła w katalog, w którym zobaczyła swój portret.
Zawsze moje spotkania z Agatą Dudą-Gracz były zbyt pośpieszne, w biegu, bo jest zapracowana i bywało tak, że umawiałyśmy się na trzy godziny rozmowy, a w progu drzwi przepraszała, że ma dla mnie tylko godzinę. Dlatego ciągle mam niedosyt historii, które mi opowiada. I jeszcze wiele pytań muszę jej zadać. Kiedy mówi o swoim ojcu, twarz jej promienieje. Była między nimi więź silnej miłości, choć jak sama przyznaje, zdarzało się, że kłócili się potwornie. Może dlatego, że są (byli właściwie...) bardzo podobni do siebie?
Agata jest zaskakująco skromna. Jakby nie miała świadomości, ile ma uroku i wdzięku, jaka to przyjemność posłuchać, kiedy temperamentnie opowiada o uczuciach do ojca. O swoim życiu. Po ojcu ma ten dar mówienia ze swadą, napięciem, soczyście. Słucha się jej tak, jakby się czytało bardzo dobrą literaturę. Czasem mam wrażenie, że tych podobieństw w posługiwaniu się słowem przez nią i jej ojca jest tyle, że to jest nawet kwestia podobnej intonacji, stawiania akcentów w zdaniu, robienia pauz. Słucham jej i myślę, że pewnie to samo powiedziałby na ten temat jej ojciec. I na dodatek w taki sam sposób. Genetyka jednak jest jak czary. Tyle cech trudnych do opisania można odziedziczyć. Tak jak Agata po ojcu odziedziczyła szelmowsko - mistrzowską umiejętność posługiwania się słowem.
Obrazy jej ojca poznałam, kiedy miałam 10 lat. Album z malarstwem Jerzego Dudy- Gracza podarowała mi moja mama.
Agata zanim nauczyła się chodzić i mówić, już była otoczona obrazami ojca. Widziała je codziennie. Nie znała świata, przestrzeni bez tego malarstwa. Ono było od zawsze w jej domu, jak rodzice. U Agaty był więc efekt przeciwny- moment zobaczenia ścian bez obrazów. Bez malarstwa. To ją zawsze szokowało. Puste ściany, niezapełnione niczym przestrzenie. To było obce i niepokojące. Do dziś nie opuszcza jej horror vacui, czyli lęk przed pustą przestrzenią.
I rzeczywiście Agata sama przyznaje, że ma skłonność do gromadzenia w swoim mieszkaniu nie tylko obrazów ojca, ale w ogóle wielu przedmiotów. Wiec ten lęk przed pustą przestrzenią pojawia się i w stylu aranżacji jej mieszkania, i czasem także w jej życiu, które przecież też można traktować jak przestrzeń. Przestrzeń, którą jakoś zapełniamy osobami, sytuacjami, emocjami. Agata ma świadomość, że żeby dobrze się czuła, wszędzie musi być dużo wszystkiego.
A z kolei taki sposób przedstawiania świata, jaki był w malarstwie jej ojca, był dla niej naturalny, bo znała go od dzieciństwa. Przesiąkła takim spojrzeniem na rzeczywistość. Obrazów w rodzinnym domu Agaty jest bardzo dużo i każdy ma swoją wyjątkową historię. Na wielu jest ona - ukochana córka. Duda-Gracz malował ją właściwie od dnia urodzin. Każdego roku dostawała w prezencie na urodziny portret od swojego taty. Z ojcowską czułością obserwował, jak się zmieniała. Tak powstawały czułe portrety.
Jest taki portret Agaty, chyba jeden z najpiękniejszych, który można uznać za encyklopedię wiedzy o niej. Duda-Gracz namalował go, gdy Agata miała lat 17 i przeżywała bardzo dramatycznie, a nawet histerycznie (o czym dziś opowiada ze śmiechem) - swoją pierwszą nieszczęśliwą miłość. Chłopak ją zostawił, więc na tym portrecie Agata tonie we łzach, a w oczach widać rozpacz i gorycz. Czuła się oszukana i zdradzona. Skala jej egzaltacji - jak opisuje to Agata - była na poziomie Ani z Zielonego Wzgórza.
Wtedy jej się wydawało, że nic nie ma sensu. Jej tata był kompletnie bezradny wobec cierpienia swojego dziecka. Miał nawet pomysł, żeby chłopaka stłuc za to, że odrzuca uczucie Agaty, ale kiedy ochłonął, po prostu poszedł do pracowni i namalował jej portret. Na portrecie tym jest mnóstwo przedmiotów, które kojarzyły mu się z córką i są dla niej ważne. Liczył, że namalowanie tych symboli i sytuacji może ją jakoś pocieszyć i przegonić czarne myśli...
Agata na obrazie w dłoniach trzyma małego, upiornego ptaszka, bo jej narzeczony miał zamiar zostać ornitologiem. Zabierał ją na wycieczki i dokształcał w kwestii rozróżniania ptaków. Oczywiście zanim ją porzucił... Na tym obrazie obok twarzy Agaty pojawia się sporo rekwizytów, między innymi stary zegarek jej dziadka. Zegarek, który nigdy nie chodził, bo jak mawiał dziadek, szczęśliwi czasu nie mierzą. Po drugiej stronie płótna - namalowana rzeźba – popiersie ojca przygnębionego i bezsilnego, który nie wie, co zrobić z rozpaczą swojej córki. Na dole obrazu jakaś scenka z modlącym się Żydem, bo jako nastolatka Agata była zafascynowana kulturą judaistyczną, nosiła nawet na szyi gwiazdę Dawida. Był to okres, kiedy ścięła włosy zostawiając sobie ostentacyjnie pejsa, chociaż chodziła do szkoły, gdzie było bardzo dużo skinheadów.
Postać Agaty wkomponowana jest w bardzo wierną replikę obrazu Salvadore Dali, który w tamtym okresie był ukochanym malarzem Agaty. Ojciec poprosił swojego przyjaciela, który zna hiszpański, o przetłumaczenie zdania, które umieścił na obrazie jako usprawiedliwienie tego cytatu malarskiego. Wyjaśnienie adresowane do Salvadore Dali brzmiało tak:
„- Przepraszam Panie Dali za ten poufały cytat, ale tak się składa, że moja córka najbardziej kocha Ciebie, a ja najbardziej na świecie kocham – ją.”
Agata pamięta, że ten obraz zadziałał. Pomógł jej się otrząsnąć i pozbierać. Rzeczywiście w jakimś sensie otarł jej łzy. Zrozumiała ten obraz w bardzo prosty sposób. To znaczy odczytała z niego, że przecież tyle ma... Tyle ją wartościowych, pięknych rzeczy otacza. A to, co się stało, smutek rozstania, to też coś buduje. Poczuła, że nie warto się nad sobą roztkliwiać. Że trzeba myśleć on, oni, to wszystko, co dookoła, a nie odmieniać słowo „ja” przez przypadki.
Chyba nic dziwnego, że żyjąc w domu pełnym malarstwa Agata już w dzieciństwie, jako kilkuletnia dziewczynka, bardzo lubiła rysować. Ale jej ojciec, przyglądając się temu z mieszanką uwagi, czujności, życzliwości i niepokoju uważał, że to nie jest zawód dla kobiety. Oczywiście nie ze względów szowinistycznych. Obawiał się raczej, że bardzo trudno kobiecie byłoby znaleźć czas i na sztukę, i na rodzinę. Miał świadomość jak trudno to pogodzić. Chciał swoją córkę uchronić przed takimi dylematami. Bardzo liczył, że Agata nie będzie wykonywać żadnego zawodu artystycznego, ale ją jednak ciągnęło mocno do malowania i to do tego stopnia, że w wieku pięciu lat miała wystawę w Biurze Wystaw Artystycznych w Katowicach zorganizowaną z okazji Dnia Dziecka... Rodzice starali się jednak oderwać ją od malowania, które w dzieciństwie pochłaniało ją bez reszty. Tata co prawda pozwolił Agacie namalować cztery obrazy olejne. Po czwartym jednak zakomunikował – ” To, by było na tyle!”
A potem w szkole nauczycielka plastyki skutecznie zabiła w Agacie gasnącą coraz bardziej pasję malowania. W szkole nie było miejsca na wyobraźnię, tylko na odwzorowywanie. Z czasem okazało się, że ta potrzeba wyrażania siebie została u Agaty i przekształciła się w dorosłym już życiu w chęć reżyserowania spektakli teatralnych i tworzenia scenografii.
Tata Agaty cieszył się, że historia sztuki interesuje Agatę, a malarstwo mocno na nią działa. Lubił zabierać ją na wernisaże.
Na 18 urodziny Agata dostała od ojca coś, co zupełnie ją zaskoczyło. ”Kronikę”- rodzaj niezwykłego pamiętnika napisanego przez jej ojca. Pisał go skrupulatnie, swoim wyjątkowo szlachetnym charakterem pisma przez 18 lat, a zaczął w dniu urodzin córki. „Kronika” ma formę listów do Agaty, ale są w niej też rysunki, fotografie córki albo obrazów, które ją przedstawiają.
To jak niekończące się wyznanie miłości. Zapisywał swoje myśli, wątpliwości, plany związane z Agatą. Planował nawet, za kogo w przyszłości ewentualnie mogłaby wyjść za mąż... Oczywiście kandydatów wybierał stawiając im bardzo wysokie wymagania. Dość często w tej „Kronice” pojawiało się zdanie : „A ojcem jestem do dupy. Źle trafiłaś, ale cóż ... Nic nie poradzę”.
Jego poczucie humoru i dystans do samego siebie pojawiają się bardzo często w „Kronice”. Ale jest też dużo wzruszających fragmentów. Choćby wycinki z gazety - sprzed 30 lat, gdzie jest informacja, że jego 5-letnia Agatka ma wystawę swoich rysunków w Biurze Wystaw Artystycznych... Albo robione przez niego fotografie śpiącej córeczki, kiedy miała zaledwie kilka miesięcy. Maleńkie stopy, rączki, uszy. Detale pokazujące kruchość, piękno i niewinność jego dziecka. Lubił w środku nocy zaglądać do jej pokoju. Dla niej, jako jedynej, dopuścił się czynu poniekąd haniebnego jak na malarza z takim dorobkiem i warsztatem... Otóż specjalnie na życzenie Agaty, kiedy miała lat siedem, rysował dla niej księżniczki. Do dziś te rysunki mają u Agaty szczególne miejsce w jej gabinecie i lubi je mieć blisko siebie.
Teraz po latach czytanie tej ”Kroniki” dla Agaty jest bardzo trudne, bo jej ojca już nie ma. Zostało jej tylko tyle. I aż tyle... Jej ojciec zmarł na zawał podczas pleneru w Łagowie. To się stało w czasie poobiedniej drzemki, zupełnie niespodziewanie - 5 listopada 2004 roku. Dziwne... Wszyscy jego bliscy pamiętają, że listopad to był jedyny miesiąc, którego Duda-Gracz wręcz nie cierpiał. Kilka godzin przed śmiercią rozmawiał telefonicznie i z żoną, i z córką. Opowiadał o obrazach, które namalował, nie mógł się doczekać, kiedy je pokaże dwóm najważniejszym dla niego osobom.
Minęło siedem lat od jego śmierci, ale dla Agaty przestrzeń mijającego czasu nie odejmuje nic z żalu, że już go nie ma. Brakuje jej rozmów z tatą, jego uśmiechu, zrozumienia, w którym nigdy nie było pobłażania. Akceptacji, pomocy. Obecności.
To takie trudne stracić kogoś, kogo się tak mocno kochało i podziwiało. Żyć z poczuciem tej straty. Mieć świadomość ile w niej – Agacie - zostało podobieństw do niego. To chociażby sposób mówienia, używanie podobnych metafor, mocnych słów, mówienie wprost bez owijania w bawełnę. Łączyła ich ( i łączy ciągle!) jasność w ocenie tego, co dobre, a co złe, szacunek dla bardzo różnych ludzi, akceptacja ich słabości, wad, tolerancja. Wreszcie – mocny charakter. Wierność sobie. Zadziorność i dystans. Zaskakująca mieszanka nieśmiałości i pewności siebie. Uporu i łagodności.
Agata opowiedziała mi o najważniejszej lekcji etyki, jakiej udzielił jej kiedyś ojciec. Jechali na plener malarski przez małe miasteczko. Cieszyła się, że tata ją zabrał ze sobą. Agata nagle zobaczyła jakiś koszmarny dom z namalowanym na ścianach frontowych pstrokatym zachodem słońca. Przy bramie wejściowej stały na dodatek lwy z gipsu z niebieskimi oczami. Agata spojrzała z uśmiechem na ojca i rozbawiona powiedziała:
„ Zobacz tato, jaka tandeta!”. A obok jeszcze jakiś pijany facet szedł zachwianym krokiem. „-Ale zestawienie, kicz do entej potęgi”- komentowała.
Jej ojciec się wściekł. Dostał szału. Zjechał samochodem na pobocze. Wysiedli z auta i spytał córkę ostrym tonem:
„Jakim prawem mówisz coś takiego? Jak jakaś głupia pinda... Malowanie czegoś takiego na drzwiach, to jest po prostu potrzeba piękna, które jest godne najwyższego szacunku. Zawsze... Ciebie stać, dzięki mnie, na studia, jeżdżenie po świecie i oglądanie różnych rzeczy w Muzeach. Człowieka, który mieszka w tym domu, nie. Namalował, jak umiał. A skąd wiesz, co się stało temu gościowi, który stoi pijany pod domem? Skąd wiesz, co się zdarzyło w jego życiu, że wygląda tak, jak wygląda? Żyjesz w cieplarnianych warunkach. Nic nie wiesz o życiu, nic cię nigdy nie spotkało złego i śmiesz ferować wyroki?” Takimi słowami zasypał Agatę ojciec. Rozpłakała się, była zdruzgotana. Ale skala racji, jaką miał jej tata, była dla niej porażająca do tego stopnia, że nigdy później nie pozwoliła sobie w podobny sposób zachować się czy pomyśleć.
Przyjaciele Jerzego Dudy-Gracza, malarze, z którymi jeździł na plenery, opowiadali mi, że po kolacji każdego wieczoru był ten sam rytuał. Jurek (bo tak o nim mówią przyjaciele) wstawał od stołu, sięgał po telefon i dzwonił do żony i córki. To były długie, prawie godzinne rozmowy. Stały punkt wieczoru. Święty obowiązek.
Agata, nawet jeszcze kiedy studiowała w Krakowie, co weekend bez zastanowienia wsiadała w pociąg i jechała do domu, do Katowic. Koniecznie musiała widzieć się z rodzicami. Pokusą nie były nawet szalone weekendy studenckie w Krakowie i imprezy w akademiku. Wiedziała, że takiego bycia razem z rodziną nie chce na nic zamienić. Nie było nic atrakcyjniejszego. Nic ważniejszego.
Kiedy zwracam jej uwagę, że mówi o swoim ojcu jak o kimś idealnym, a to niemożliwe, żeby on nie miał żadnych wad, potwierdza, że oczywiście - miał wady i bywało, że objawiał trudny charakter. Ale Agata z uśmiechem na twarzy dodaje, że o wadach ojca nie powie nawet słowa...
Teraz zostały jej obrazy, „Kronika”, fotografie i szczęście, że BYŁ. Że miała tak wyjątkowego ojca. Że mogła być z nim w pracowni i patrzeć, jak powstają jego obrazy. Że mogła godzinami z nim rozmawiać.
Tak bardzo potrzebuje jego obecności albo chociaż śladów z przeszłości, że do dziś nosi jego pędzel w kieszeni swojego płaszcza. Niby zwyczajny przedmiot, a jednak magiczny. Trzymany tak często w dłoni jej ojca, był łącznikiem między jego myślami, uczuciami, wyobraźnią i płótnami, których namalował ponad 3 tysiące... I które będą zachwycać jeszcze wiele pokoleń ludzi na świecie. Więc jednak nie tylko BYŁ, ale trochę nadal jest i puszcza do nas oko ze swoich ciągle nie dość odkrytych i nie dość docenianych obrazów.