Renata Kim: "Wiele razy słyszałam, że powinnam uważać"

- Strasznie przeżywam te "ognie". Zawsze wtedy mam taki moment, że zastanawiam się, czy na pewno mam rację, czy moi informatorzy są wiarygodni, czy wszystko sprawdziłam wielokrotnie - mówi Renata Kim, nominowana w plebiscycie #Wszechmocne w kategorii #Wszechmocne w dziennikarstwie.

Renata KimRenata Kim
Źródło zdjęć: © East News
Aleksandra Zaprutko-Janicka

Aleksandra Zaprutko-Janicka, dziennikarka Wirtualnej Polski: Jak zaczyna pani dzień?

Renata Kim, dziennikarka "Newsweeka", nominowana w plebiscycie #Wszechmocne w kategorii #Wszechmocne w dziennikarstwie: Dzisiaj zaczęłam nietypowo, bo obudziłam się o piątej ku własnemu ubolewaniu. Najpierw poleżałam chwilę, myśląc, co robić, a potem wzięłam się do redagowania wywiadu i wysłałam go do autoryzacji przed ósmą. To jest jednak nietypowe, bo z reguły się budzę przed siódmą, trochę się pokręcę, wypijam kawę, a nawet dwie, i zabieram się do pracy. Najczęściej pracuję z domu, w redakcji jestem tylko dwa lub trzy razy w tygodniu, głównie wtedy, gdy mamy kolegia.

Renata Kim o pedofilii w Kościele: "Czuję straszny ból i ogromny gniew"

Jest pani dziennikarką, sojuszniczką osób nieheteronormatywnych, regularnie pani trenuje. Jak udaje się to pani pogodzić?

Mam dosyć sztywny grafik. Pracuję przez większość dnia, a wieczorami uprawiam sporty. Robię to właściwie codziennie, od poniedziałku do czwartku wieczorem mam trening biegowy lub taekwondo.

W piątki z reguły jestem już po pracy, przynajmniej tej najpilniejszej, i zaczynam zbierać materiały do tekstu na kolejny tydzień. W soboty zwykle jestem na parkrunie. To taka inicjatywa biegowa, w której ludzie spotykają się na całym świecie o godzinie 9 rano i biegną pięć kilometrów. Choć jest mierzony czas, ma to również towarzyski wymiar. Spotykamy się wcześniej, rozmawiamy. Często mamy gości z innych krajów. Po godzinie jest już po wszystkim, a my idziemy na śniadanie i dalej rozmawiamy. Ja biegam na Polu Mokotowskim, a w niedzielę z przyjaciółmi w Kampinosie.

Porusza pani w swoich tekstach trudne kwestie. Bieganie pomaga przewietrzyć głowę?

Bardzo. Miałam dwa razy w swoim życiu dwa razy kryzysy psychiczne na tyle poważne, że musiałam sięgnąć po leki przeciwlękowe i przeciwdepresyjne, które brałam przez około półtora roku. Później z pomocą lekarza je odstawiałam, ale zostawał spokój i równowaga. Bieganie było tym, co pozwalało mi nie myśleć o wszystkich rzeczach, które kłębiły się w mojej głowie, problemach prawdziwych i wyobrażonych. Trenuję zawsze w lesie, żeby słyszeć ptaki.

Skąd czerpie pani inspirację do pracy? Niektóre tematy wymagają odwagi.

Tematy przychodzą razem z ludźmi. Z reguły jest tak, że ktoś do mnie napisze, zadzwoni, poszuka kontaktu przez znajomych i mówi: "mam problem". Ja wtedy zaczynam rozmawiać, pytam w redakcji, czy to jest coś dla "Newsweeka". Jeśli dostanę zgodę na pisanie, zaczynam zbierać materiały. Traktuję to nie w kategoriach odwagi, tylko zobowiązania wobec ludzi, którzy powierzają mi swoje kłopoty, chcą ze mną rozmawiać. Nie jestem cudotwórczynią, ale staram się pomóc na tyle, na ile może to zrobić dziennikarka.

Czasami mam takie momenty, w których wydaje mi się, że tego jest za dużo, że ciągle słyszę prośby. Ja tymczasem nie wszystko mogę zrobić, bo nie każdy temat jest odpowiedni do mojej redakcji albo po prostu nie mam już siły i czasu. Zawsze jest mi źle, gdy komuś odmawiam.

Nie myśli pani o sobie jako o kimś odważnym, ale bycie sygnalistką w sprawie Tomasza Lisa wymagało odwagi.

Ja byłam po prostu bardzo zdesperowana. To był czas, kiedy miałam jeden z moich kryzysów psychicznych i wydawało mi się, że muszę zrobić cokolwiek, żeby poprawić sytuację, którą widziałam w bardzo ciemnych barwach. Chodziłam wówczas na terapię i moja terapeutka zawsze prowokująco pytała, czy uważam, że na pewno nic się nie da zrobić.

Także kolega, z którym rozmawiałam kiedyś o tym, co widzę, jak się czuję i co się dzieje, powiedział mi: "jesteś kompletnie niewiarygodna, bo na tych wszystkich kongresach kobiet i spotkaniach, które prowadzisz, opowiadasz o tym, że trzeba walczyć o siebie, sprzeciwić się, a ty ciągle tylko narzekasz i płaczesz". Jak się słyszy coś takiego, to człowiek chce coś zrobić, żeby nie tkwić w problemie, tylko próbować go rozwiązać.

Sprawa z Tomaszem Lisem, Collegium Humanum i wiele innych tematów, które pani poruszyła, nie przysparzają pani sympatii w niektórych środowiskach. Narobiła sobie pani wrogów?

Myślę, że tak. Wiele osób ma do mnie pretensje. Najbardziej zabolało mnie to, kiedy dostawałam okropne wiadomości od studentów dawnego Collegium Humanum, którzy pisali mi, że niszczę im życie, że było dobrze, a ja ciągle drążę, odbieram im przyszłość, wszystko niszczę. Próbowałam im tłumaczyć, że to nie jest moja wina, że rektor ich uczelni jest oskarżony o bardzo poważne przestępstwa, że może nieświadomie dawali się oszukiwać. Wyjaśniałam, że robię tylko to, co powinna robić dziennikarka.

Dostawałam wyzwiska, obelgi. Obyło się bez gróźb, ale odczułam dużo nienawiści. Szczególnie wściekli byli studenci psychologii z tej uczelni, bo parę razy pisałam, że akurat te studia są bardzo źle zorganizowane. To niebezpieczne, bo tacy niedouczeni psycholodzy i psychoterapeuci trafią później na rynek i będą "pomagać" pacjentom. Trudno mi zrozumieć, dlaczego mimo wszystkich dostępnych informacji nadal ktoś chce studiować na tej uczelni. Ona wprawdzie nazywa się już inaczej, ale poza tym niewiele się tam zmieniło.

Kończy pani śledztwo dziennikarskie, przygotuje materiał - najpierw jest cisza przed burzą, później wybuch newsa. Jakie to uczucie obserwować tę eksplozję? "Boże, co ja zrobiłam"? A może raczej "niech płonie"?

Strasznie przeżywam te "ognie". Zawsze wtedy mam taki moment, że zastanawiam się, czy na pewno mam rację, czy moi informatorzy są wiarygodni, czy wszystko sprawdziłam wielokrotnie. Sprawami śledczymi zajmuję się dopiero od trzech lat i jeszcze nie mam grubej skóry. Kiedy marszałek Sejmu Szymon Hołownia zorganizował konferencję prasową i mówił, że działam na zlecenie służb albo Donalda Tuska, to najpierw miałam poczucie niedowierzania, a potem jednak krzywdy i bezsilności. Bo marszałek przez kilkadziesiąt minut krzyczy, że kłamię, a potem przez kolejny tydzień wszyscy piszą, że moje ustalenia to nieprawda i moja kariera dziennikarska jest skończona. Gdyby nie przyjaciele, nie wiem, jakbym to przetrwała.

Moim celem w dziennikarstwie nie jest wywołanie awantury, dokuczenie komuś, dopadnięcie go, czy pozbawienie stanowiska. Ja tylko piszę o tym, czego się dowiaduję i uważam, że to jest rolą dziennikarza. Nie załatwiam żadnych własnych interesów, nie działam zgodnie z sympatiami i antypatiami, tylko jeśli trafia do mnie informacja, to najpierw sprawdzam, a potem podaję ją dalej. Nie zastanawiam się, komu ona zaszkodzi, a komu pomoże.

Zawód dziennikarza powinien mieć w sobie misję.

Ja uważam, że dziennikarstwo to jest właśnie misja, choć trafiłam do zawodu przypadkiem. Spotkałam w Krakowie na ulicy koleżankę z liceum i ona, wiedząc, że znam angielski, zaproponowała mi, żebym przyszła do RMF-u tłumaczyć depesze. I chyba już od pierwszej nocy na kopciu Kościuszki wiedziałam, że znalazłam zawód mojego życia.

Pracowałam w radiu kilkanaście lat i to była radość innego rodzaju: z tego, że ma się newsa, że dobrze przeczyta się serwis, jest się pierwszym, że człowiek jest na antenie. Ale dopiero, gdy zaczęłam pracować w gazecie, poczułam, że nie chodzi tylko o adrenalinę, a o to, że można opisywać świat. To jest piękne i ważne. Mój były mąż zawsze mówił, że powinnam jeszcze dopłacać swoim pracodawcom, bo tak dobrze bawię się w pracy. Nawet jak jest bardzo ciężko i dużo roboty, to ja się tym jaram jak pochodnia.

Takie momenty są faktycznie wspaniałe, jednak zdarzają się i te mniej ciekawe. Dostała pani kiedyś groźby?

Nie, ale pisząc o Collegium Humanum wiele razy słyszałam od ludzi, że powinnam uważać. Przez jakiś czas faktycznie wychodząc z domu wieczorami, oglądałam się za siebie. Było nieprzyjemnie, ale nigdy nie poczułam się wprost zagrożona. Miałam za to taki moment, kiedy pojechałam za granicę szukać tych rzekomo prestiżowych szkół wyższych, które współpracowały z Collegium Humanum i dotarłam do Maastricht. Tam się okazało, że pod adresem rzekomo prestiżowej szkoły biznesowej nie ma kompletnie nic. Jakiś biurowiec, w którym ktoś kiedyś wynajął jeden pokój na działalność edukacyjną. Był początek grudnia, ja tak chodziłam po tym pięknym mieście i myślałam sobie, że coś bardzo dziwnego się tutaj dzieje. To jest przestępstwo.

Na szczęście moja redakcja pilnuje, żeby zmieniać tematy. Ostatnio pisałam o szesnastoletniej dziewczynie, która wykryła sobie w piersi guz. Oczywiście wpadła w panikę, myślała, że zaraz umrze i zastanawiała się, dlaczego ją to spotkało. Na szczęście to był gruczolakowłókniak, niezłośliwy. Ta sama teraz już siedemnastolatka postanowiła, że zrobi warsztaty dla swoich koleżanek. Ona jest z Wrocławia i okazało się, że w całym mieście nie ma takich programów profilaktycznych dla kobiet poniżej osiemnastego roku życia. Dziewczyna napisała do kilkudziesięciu instytucji i fundacji o tym, co chciałaby zrobić. Przy pomocy mamy udało jej się to zrealizować warsztaty dla 370 dziewczyn i uruchomiła cały sztab osób, które w nią uwierzyły.

A w co wierzy Renata Kim?

W przyjaźń, która pozwala przetrwać najtrudniejsze momenty w życiu, jest lojalna, ufa i wie, kim ja jestem. I w miłość. Uważam, że to potężna siła, która potrafi zmienić ludzkie serca i nie mam tu na myśli wyłącznie miłości romantycznej, ale każdy rodzaj miłości do drugiego człowieka, który sprawia, że stajemy się mniej egoistyczni, jesteśmy gotowi zrobić coś dla innych.

Aleksandra Zaprutko-Janicka, Wirtualna Polska

Renata Kim jest nominowana w plebiscycie #Wszechmocne2025 w kategorii #Wszechmocne w dziennikarstwie

Dołącz do Klubu Świadomej Konsumentki
Dołącz do Klubu Świadomej Konsumentki © WP

Wybrane dla Ciebie

"Płynna śmierć". Kardiochirurg radzi odstawić raz na zawsze
"Płynna śmierć". Kardiochirurg radzi odstawić raz na zawsze
Tuje tuż przy płocie? Ani centymetra bliżej niż zezwalają przepisy
Tuje tuż przy płocie? Ani centymetra bliżej niż zezwalają przepisy
Polacy wylewają do WC nagminnie. Konsekwencje są opłakane
Polacy wylewają do WC nagminnie. Konsekwencje są opłakane
Pies warczy na dziecko? W ten sposób wysyła jasny komunikat
Pies warczy na dziecko? W ten sposób wysyła jasny komunikat
Podejrzewano, że pije. Nikt nie wiedział, co stoi za jego zachowaniem
Podejrzewano, że pije. Nikt nie wiedział, co stoi za jego zachowaniem
Włożyła komplet z mini. Spójrzcie na jesienny look Kwaśniewskiej
Włożyła komplet z mini. Spójrzcie na jesienny look Kwaśniewskiej
Jak zaoszczędzić na ogrzewaniu? Prosty trik ci pomoże
Jak zaoszczędzić na ogrzewaniu? Prosty trik ci pomoże
Kim byli partnerzy Osieckiej? "Zostałem z córką sam w tym domu"
Kim byli partnerzy Osieckiej? "Zostałem z córką sam w tym domu"
Załóż worek na kaloryfer. "Trik obowiązkowy"
Załóż worek na kaloryfer. "Trik obowiązkowy"
Jak dbać o kwiaty na cmentarzu? Będą stały na grobie tygodniami
Jak dbać o kwiaty na cmentarzu? Będą stały na grobie tygodniami
Kozaki na słupku idą w odstawkę. Gwiazdy wybrały już hit sezonu
Kozaki na słupku idą w odstawkę. Gwiazdy wybrały już hit sezonu
Krystyna Janda pokazała list od Wajdy. Oto co jej napisał
Krystyna Janda pokazała list od Wajdy. Oto co jej napisał