Jestem na etapie łapania równowagi
Anita Lipnicka niedawno została mamą. Jak zmieniło się jej życie?
Czy macierzyństwo odciągnęło ją od muzyki?
18.07.2006 | aktual.: 18.07.2006 08:55
Niedawno została Pani mamą. Dziecko zmieniło Pani podejście do życia?
Zmieniło się nie tylko moje podejście, ale życie w ogóle! Odkąd jest z nami Pola wszystko kręci się wokół niej. Zmienił się więc punkt ciężkości. Oboje z Johnem jesteśmy na etapie łapania równowagi, bo pojawienie się w domu potomka to wielka zmiana. Wiążąca się nie tylko z przewartościowaniem codzienności, ale również z pewną jej dezorganizacją. Z jednej strony otwiera się przede mną cudowny, nieznany obszar relacji z dzieckiem, z drugiej zaś, sfera życia zawodowo-towarzyskiego uległa gwałtownemu skurczeniu. Ale już teraz wiem jedno - absolutnie nie mieści mi się w głowie, że mogłoby Poli z nami nie być. Zabawne, jak wszystko się zmienia...
Ostatnio przechodziła Pani mały kryzys macierzyński...
To prawda. Nie wstydzę się przyznać, że rola matki w rzeczywistości okazała się dla mnie trudniejsza do opanowania, niż miało to miejsce wcześniej w mojej wyobraźni. Zdaję sobie jednak sprawę, że to nic poważnego i nie jestem jedyną początkującą mamą mającą kłopoty w opanowaniu materii. Wszystkie problemy są wynikiem braku pewności siebie w nowej roli, albo zwyczajnej niewiedzy. Przestałam już liczyć na wsparcie kobiecej intuicji czy instynktu macierzyńskiego i postawiłam na spokój oraz treningi praktyczne. Pomaga! Czym jest dla Pani rodzina?
To trudne pytanie. W dzieciństwie była dla mnie wszystkim, potem - tylko częścią mojego świata. Następnie przechodziłam etap buntu antyrodzinnego, wynikający chyba z chęci odnalezienia własnej tożsamości, w oderwaniu od wpływów familijnych. Teraz zatoczyłam koło i znów skłaniam się ku domowemu ognisku, szukając w nim oparcia i stabilizacji.
Muzyka z konieczności musiała zejść trochę na drugi plan., ale teraz zaczęły się wakacje, a na Pani stronie internetowej widziałam, że poszukuje Pani niani dla Poli. Wyrusza Pani w trasę koncertową?
Z tym szukaniem niani to nam nic nie wychodzi. Chyba jednak nie mamy z Johnem przekonania do idei pozostawiania córeczki z kimś obcym. Przynajmniej na razie. Od początku zajmujemy się nią sami, i siłą rzeczy, mniej nas w pracy. Jakoś nam się nie spieszy. Ona teraz nas bardzo potrzebuje. Zamierzamy wrócić ostro do zajęć dopiero jesienią.
Ma Pani artystyczną duszę. Sama Pani pisze teksty swoich piosenek, publikuje Pani bardzo osobiste felietony w Internecie. Czy realizuje Pani w ten sposób jakieś dawne marzenie o twórczości literackiej?
Żyję tak, by móc spełniać swoje marzenia. I te dziecinne i te bardziej aktualne. Mam niezwykłe szczęście, że zajmuję się tym, co kocham i jednocześnie z tego się utrzymuję. Nie wyobrażam sobie życia niezgodnego z własnym przeznaczeniem. Wybranie innej drogi byłoby dla mnie wyrzekaniem się siebie.
Co daje Pani uzewnętrznianie swoich uczuć i przemyśleń w Internecie?
Akt tworzenia, kreacja sama w sobie, to dla mnie jeden z najważniejszych elementów egzystencji. Potrzeba autoekspresji jest wpisana w moją osobowość. Pisaniem, śpiewaniem, tworzeniem udowadniam sobie, że w ogóle jestem. Taka przypadłość. Czasami dosyć męcząca. (śmiech)
Jak traktuje Pani swój występ podczas Festiwalu TOPtrendy? Czy to inauguracja sezonu koncertowego?
Dla mnie i Johna sam fakt znalezienia się wśród wykonawców tego koncertu, jest potwierdzeniem, że nasze wspólne poczynania mają sens. Po raz kolejny zdecydowaliśmy się nagrać coś zupełnie „pod prąd”, nie zwracając uwagi na oczekiwania rynku, w dodatku ponownie w języku angielskim, i mimo to, nasza płyta okazała się jedną z chętniej kupowanych w ubiegłym roku. To dodaje skrzydeł i zachęca do pracy. Będzie nam miło wystąpić przed sopocką publicznością. I oderwać się na chwilę od dziecka (śmiech). Pola po raz pierwszy spędzi noc bez nas, zostanie z moją mamą.
Dużo pisze Pani o „gwiazdorstwie” w Polsce. Jak to jest, czuje się Pani gwiazdą czy nie? Lipnicka&Porter to przecież najpopularniejszy duet ubiegłego roku...
To temat rzeka i nie da się tak w dwóch zdaniach. Powiem tylko, że gwiazdorstwo po polsku to sprawa dość absurdalna. Z jednej strony człowiek ma znaną twarz, z drugiej – normalnie funkcjonuje w społecznym obiegu, bo innej możliwości nie ma. Niesie to ze sobą wiele zabawnych sytuacji. Warto też zauważyć, że rodzimy rynek muzyczny jest tak schorowany, jak zresztą ogólna kondycja naszego kraju. Nie trudno gołym okiem zauważyć pewnego dysonansu, wynikającego z dziwnej polityki mediów. To, co powszechnie wciska się ludziom w radiu i telewizji, niekoniecznie świadczy o tym, czego ludzie słuchają prywatnie w domu. Właściwie rozbieżności jest tu więcej, na przykład otrzymanie platynowej płyty, niekoniecznie oznacza granie wielu koncertów. To nie jest tak, ze polska muzyka jest w złej kondycji, że nie ma osobowości – w tym obszarze dzieje się coraz ciekawiej i pojawia się coraz więcej interesujących zjawisk. Odbiorca też wyszlachetniał, stał się bardziej wymagający. Coś jednak drastycznie szwankuje na łączach
artysta-słuchacz. Cała sfera organizacyjno-promocyjna pozostawia wiele do życzenia. Czy nie boli Panią porównanie pary Lipnicka&Porter do Pięknej i Bestii i ciągłe uwagi na temat różnicy wieku między Panią a Johnem Porterem?
Zupełnie się nad tym nie zatrzymuję. Każdy ma prawo do własnych wyborów. Ja z niego z lubością korzystam i układam sobie życie po swojemu. Jeśli się komuś nie podoba – jego problem. Nie mój. Z wiekiem na takie rzeczy człowiek staje się bardziej odporny, nabiera odwagi, żeby być sobą bez względu na konsekwencje.
Czy spodziewała się Pani tak wielkiego sukcesu płyty ze spokojnymi, rockowymi balladami?
Nie. Myśleliśmy, że płyta „Inside Story” przepadnie z kretesem w sensie komercyjnym. Zależało nam na zrobieniu kroku do przodu i nagraniu po „Nieprzyzwoitych Piosenkach” czegoś artystycznie dojrzalszego. Tymczasem album doczekał się nie tylko super recenzji, ale także sprzedał się przyzwoicie, więc naprawdę jest się z czego cieszyć.
Czy nie kusi Panią, by jakoś poeksperymentować z tą formułą? Czy myśleli Państwo o zaproszeniu kogoś do współpracy?
Jest nam tak dobrze we dwoje, że nie mamy potrzeby zapraszać nikogo dodatkowo. Oczywiście są muzycy, producenci, z którymi marzyłoby nam się nawiązać współpracę i do tego na pewno będziemy dążyć.
Czy planuje Pani nagranie kolejnej płyty w duecie z Johnem Porterem? Czy będzie nagrywana w Londynie czy Ljublianie? Czy istnieje szansa, że John Porter zaśpiewa po polsku?
Tak, planujemy nagrania kolejnego wspólnego krążka, choć na tym etapie trudno powiedzieć, gdzie nas tym razem los zaprowadzi w sensie geograficznym. To zależy na jaki charakter płyty się zdecydujemy i z kim ostatecznie będziemy go nagrywać. Jeśli chodzi o śpiewanie Johna po polsku, to nie robiłabym słuchaczom żadnej nadziei. Przyznam, że takie próby miały miejsce, jednak kończyły się zawsze salwą śmiechu w studio. Polskie ucho chyba nie jest gotowe na tego typu eksperymenty w piosenkach.
Jakie ma Pani pozamuzyczne plany?
Najpierw wspólne wakacje, potem wielkie wyzwanie – rozpoczęcie budowy domu. Nie wiem jak nam to wyjdzie, jesteśmy pełni obaw. Dwoje artystów z kiepskim zmysłem organizacyjno-biznesowym, to może się skończyć różnie. Ale decyzja zapadła i powstanie prawdziwy dom w stylu angielskim.
Jaka płyta czy wokalista ostatnio Panią zachwyciła?
Przyznam szczerze, ze się ostatnio w tej dziedzinie opuściłam, z uwagi na dzidziusia. Trudno znaleźć czas na cokolwiek. Wokal córeczki jest jedynym, jakiego ostatnio słucham. Trzeba przyznać, że głos ma jak dzwon. Aż uszy pękają!
Którą ze wspólnych piosenek ceni Pani najbardziej? Która jest najbardziej osobista?
Wszystkie są bardzo osobiste i opowiadają o naszych intymnych przeżyciach. Ja płaczę, za każdym razem gdy słucham „You Never Know” w wykonaniu Johna. Ta piosenka po prostu łamie mi serce.
Jeśli miałaby Pani w jednym zdaniu określić czym jest dla Pani muzyka, jak by ono brzmiało?
Muzyka jest moim ulubionym środkiem transportu ze świata fizycznego do metafizycznego.
Informacje na temat innych gwiazd festiwalu TOPtrendy znajdziesz w serwisie TOPtrendy.wp.pl