Język polski dla dzieci i obcokrajowców
Jeśli szukasz dobrego pomysłu na biznes, dzisiaj daję ci drogocenną podpowiedź: załóż szkołę języka polskiego dla obcokrajowców, a zamiast lektorów, zatrudnij kilkuletnie dzieci. Nauka pójdzie jak z płatka.
Jeśli szukasz dobrego pomysłu na biznes, dzisiaj daję ci drogocenną podpowiedź: załóż szkołę języka polskiego dla obcokrajowców, a zamiast lektorów, zatrudnij kilkuletnie dzieci. Nauka pójdzie jak z płatka.
Jadwiga z dnia na dzień tworzy coraz dłuższe zdania. Powtarza po nas wszystko jak papuga. Stara się dziewczyna z całych sił. Z drugiej strony mamy przyjaciela Duńczyka. Anders mieszka od ośmiu miesięcy w Polsce. Mówi, że polski to trudny język, ale ma dar i bardzo dobrze wymawia nasze słowa. Chociaż w większości ich nie rozumie. Próbował uczyć się polskiego z podręcznika polsko-angielskiego, ale podręcznik wydał mu się drętwy i nic dziwnego. Pierwsze zdanie, którego kazano mu się nauczyć było: "Ładny kalendarz. Ale drogi." Podręcznik stał się dla nas obiektem żartów, a Anders nie tknął go więcej nawet palcem.
Przez miesiące spędzone w Polsce jego przyjaciółka próbowała zachęcić go do nauki na różne sposoby. Na meblach i przedmiotach domowego użytku porozwieszała przylepki z polskimi nazwami. Ale cóż z tego, że Duńczyk potrafi wymówić słowa "lodówka, pralka, stół, krzesło", skoro nie może zadzwonić do hydraulika i poprosić o naprawienie cieknącego kranu? Nie lepiej jest na zakupach. Anders wychodził zawsze z karteczką i odczytywał fonetycznie to, co napisała jego przyjaciółka. Czasem kończyło się to powodzeniem, czasem kompletną klapą.
Minęły miesiące, a Anders nadal nie potrafił porozumieć się z przeciętnym polskim zjadaczem chleba. Chyba, że zjadacz używa angielskiego lub duńskiego. Ale hydraulicy i panie w sklepach osiedlowych rzadko mogą popisać się owymi umiejętnościami. Aż w końcu Anders musiał wrócić do domu, do Danii. Przyszedł więc do nas pożegnać się rzewnie i ostatni raz pobawić się z Jadźką. I wtedy nastąpiło olśnienie. Szkoda, że tak późno.
Przyszedł i zaczął przeglądać z Jadźką książeczki. A ponieważ powiedzenie "a co to jest?" zna doskonale, zaczął podpytywać Jadźkę o wszystko, co tylko jest na obrazkach. Nikt inny nie miałby takiej cierpliwości, ale Iga wykazała się wielką chęcią pochwalenia się swoim słownictwem. Na powtarzające się w kółko pytanie odpowiadała: krowa, koń, pisak, kangurzyca, ptaszek itd. A Anders popukał się w głowę i stwierdził, że przez te osiem miesięcy mógł zachodzić do nas na dwie godzinki, odciążać mnie, zajmować się dzieckiem i przy tym uczyć się wysublimowanego słownictwa od naszej córki. Wielkim plusem było też to, że Iga zupełnie ignorowała fakt, że z Andersem jest "coś nie tak", że mówi inaczej niż wszyscy i używa innych słów. Ona przecież czasem nas, mówiących w jej ojczystym języku też nie rozumie i nic jej to nie przeszkadza, aby prowadzić zdrową konwersację.
Lekcje dla obcokrajowców z dziećmi to doskonały pomysł. Jak tylko Andres wróci, postaramy się o regularne spotkania. A co do firmy, to może to jakoś szybko opatentujemy...
Problem jest jeden. Nie zawsze to, co mówi Jadźka jest uznawane przez znawców jako poprawna polszczyzna. Kiedy nauczy Andersa, że to, co jeździ po ulicach naszych miast po torach to nic innego jak „tapaj”, Anders może mieć duże kłopoty. Nie mówię wszakże, że Jadźka jako nauczycielka jest idealna. Ma swoje wady. Również to, że nie pokonwersujesz z nią o wielu sprawach przydatnych w życiu codziennym. Ale słownictwo z zakresu zabaw, zwierząt oraz prostych czynności domowych nasz Duńczyk pozna na pewno w mig.