Kiedy miała 17 lat, okrzyknęli ją "Messim w spódnicy". Ewa wolałaby już Ronaldo
Mój znajomy zwykł żartować, że piłka nożna kobiet jest jak wyścig koni na osłach. Słowem: bez sensu. Facetów o podobnym podejściu nie brakuje. Ewa Pajor, grająca w jednej z najlepszych kobiecych drużyn na świecie, opowiada nam, jak zaczynała i co sądzi o popisach Polaków na mundialu.
07.07.2018 | aktual.: 08.07.2018 12:45
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
W Pęgowie, małej wiosce w województwie łódzkim, nie ma nawet szkoły. Trudno się dziwić, mieszka tu kilkanaście rodzin. Przed wojną jednym z czterech obsiewających tu swoje 30 mórg gospodarzy był pradziadek Ewy Pajor. Niebawem minie dekada odkąd wyprowadziła się z domu, żeby – jak mówiły sąsiadki – "latać za piłką".
Ewa gra w barwach drużyny VfL Wolfsburg, w bieżącym sezonie została wybrana przez UEFA Champions League jedną z najlepszych napastniczek na świecie.
Pierwszym przystankiem na drodze do Ligi Mistrzów był dla niej Konin. Niby tylko półtorej godziny samochodem od Pęgowa, ale dla 13-latki to był spory dystans.
Tylko dla chłopców
Ewie trudno przywołać pierwsze wspomnienia związane z futbolem. Na błotnistym polu udającym boisko piłkę kopała od dziecka. Najczęściej ze starszym od niej o kilka lat kuzynem, który trenował w klubie Widzew Łódź.
- Kiedy masz 6 lat nie zastanawiasz się, czy coś jest dla dziewczynek, czy dla chłopców. Byłam przyzwyczajona, że gram w nogę z Krystianem, więc kiedy poszłam do podstawówki, po prostu zaczęłam któregoś dnia po lekcjach kopać piłkę z chłopakami – opowiada mi Ewa.
Któregoś dnia przez okienko kanciapy, dojrzał ją wuefista Piotr Kozłowski. Zdziwił się, że drobniutka dziewczynka z płowymi włosami tak dobrze radzi sobie z piłką. Zapytał, czy nie chciałaby przyjść na trening. Potem porozmawiał z jej mamą. Tak 8-latka zaczęła trenować z chłopcami.
Dotychczas w uczniowskim klubie sportowym w Wieleninie dziewczynki nie grały piłkę. Do drużyny dołączyła też o rok starsza siostra Ewy, która dziś mieszka z nią w Wolfsburgu, choć "nogę" porzuciła jeszcze w liceum.
Po siostrach Pajor na treningi zaczęły przychodzić też inne dziewczynki. W pewnym momencie było ich tak dużo, że byłyby w stanie stworzyć oddzielny zespół. Tyle że wtedy nie byłoby z kim grać. 10 lat temu z okładem drużyny piłki nożnej składające się z dziewczyn były rzadkością.
- Jasne, że leciały teksty "dziewczyny nie powinny grać w nogę", ale mnie to nie ruszało. Jeśli robisz coś, bo to uwielbiasz, a nie dlatego, że to modne albo koleżanki to robią, puszczasz takie uwagi mimo uszu. Może bym się przejmowała, gdyby to chłopcy z mojej drużyny (nazywała się "Orlęta") mi dokuczali. Myślę, że w sumie cieszyli się, że nasz skład jest taki niezwykły – wspomina.
15 lat i 130 dni
Koleżanki i koledzy na treningach Orląt pojawiali się i znikali, a Ewa ćwiczyła z zawziętością, o którą trudno byłoby posądzić tak młodą osobę. Kiedy trener podsunął gimnazjum sportowe w Koninie, w którym działała klasa zrzeszająca nastoletnie piłkarki, nie wahała się nawet przez chwilę.
Początki były trudne. Mama zawiozła ją i siostrę do Konina na rozpoczęcie roku szkolnego. Kiedy wieczorem zostawiła Paulinę i Ewę w internacie i pojechała do domu, zaczęły płakać. Nie chodziło o to, że nie chciały zostać. To była dla nich zupełnie nowa sytuacja, emocje z całego dnia wzięły górę.
Na treningi dojeżdżały przed lekcjami na drugi koniec miasta, wstawały grubo przed 6. Dwie godziny na boisku, szybki prysznic i do szkoły. Po lekcjach znowu dwugodzinny trening i powrót do internatu, żeby uporać się z lekcjami na jutro. I tak codziennie aż do piątku, kiedy przyjeżdżała mama, żeby zabrać je na weekend do domu.
Na pierwsze sukcesy Ewa nie czekała długo, w II klasie gimnazjum wyszła na boisko jako zawodniczka Medyka Konin, drużyny kobiecej Ekstraligi. Pajor była najmłodszą zawodniczką w historii Ekstraligi. Żeby zagrać w meczu, klub musiał wystąpić o specjalne pozwolenie do PZPN-u. Po zaledwie kilku minutach strzeliła bramkę. Nie jedyną podczas tamtego spotkania.
Nastoletni bunt ją ominął. Nie żal jej dyskotek na które nie poszła, papierosów za szkołą, których nie wypaliła i licealnych randek. Doskonale zdawała sobie sprawę, że jeśli chce grać profesjonalnie, na takie zrywy nie ma miejsca.
Przeczytaj także:
Messi zakłada spódnicę
Potem były dwa puchary Polski, tytuł najlepszej zawodniczki do lat 17 przyznawany przez UEFA i zagraniczny kontrakt z VfL Wolfsburg, jedną z najlepszych kobiecych drużyn na świecie. Po transferze bywało, że Ewa była krytykowana przez polskie media. W Polsce gwiazda reprezentacji, o której talencie słyszał nawet prezes PZPN-u, a w Niemczech przez pierwsze miesiące głównie grzała ławkę rezerwowych.
Do tego nie znała języka. Opieką otoczyły ją mieszkające w mieście Polki – inna piłkarka Wolfsburga Agata Tarczyńska i fizjoterapeutka, nazywana przez dziewczyny żartobliwie "Mamą" ze względu na swój instynkt opiekuńczy.
- Przeskok z polskiej ligi do ligi niemieckiej to był szok. Wydawało mi się np., że mam dobrą kondycję, a tu okazało się, że jest jeszcze masa rzeczy do zrobienia. Dziewczyny super mnie przyjęły. Motywowały i powtarzały, że forma nadejdzie, i to mimo że na początku trudno było się porozumieć ze względu na barierę językową. Gadanie ze mną było raczej męczarnią niż przyjemnością – opowiada 22-latka.
Ewa popołudniami nadal chodzi na lekcje niemieckiego. Dogaduje się, ale czuje, że ma braki – zwłaszcza kiedy musi coś napisać. W Niemczech jej dobrze, po czterech latach szczerze polubiła Wolfsburg, nie wyklucza, że zostanie tu na stałe. W Polsce w tym momencie nie ma klubu, w którym zawodniczka na jej poziomie mogłaby się rozwijać.
Babochłopy i chłopiary
- Mam kilka sukienek w szafie i kosmetyczkę, która ciężko się zasuwa – śmieje się Ewa, kiedy pytam, co sądzi o stereotypie zaniedbanej sportsmanki. Malować nawet się lubi, ale niekoniecznie na boisko. Szkoda jej czasu rano i nie przepada za makijażem spływającym z twarzy na treningu, chociaż niektórym piłkarkom to nie przeszkadza. Za to kiedy wychodzi z chłopakiem wieczorem albo idzie na wesele – nie szczędzi sobie tuszu do rzęs ani pudru.
Kiedy już grała w Niemczech, okazało się, że zdiagnozowane jeszcze w liceum problemy ze wzrokiem postępują. Przeszła operację oczu, która zastopowała pogłębianie się wady. Z tym, że na jedno oko właściwie nie widzi, nie dało się nic zrobić. Musi grać w specjalnych soczewkach ochronnych.
Ewa nie przepada jednak za roztrząsaniem problemów zdrowotnych. Uważa, że każdy sportowiec ma za sobą na tyle rozbudowaną historię kontuzji, że naprawdę nie ma o czym mówić. Trzeba zacisnąć zęby i po prostu trenować. Futbol nie znosi wymówek.
Obecnie Ewa rehabilituje się po kontuzji nogi. Nie ma tego złego – przynajmniej ma okazję pooglądać mundial. Dla niej to największe święto, nieporównywalne nawet z Bożym Narodzeniem. Nic nie budzi w niej takich emocji jak dobry mecz, nawet ulubione filmy. Nie mieści się jej w głowie, że są ludzie, których to nie rusza.
- Było mi strasznie smutno, że nie wyszliśmy z grupy, ale nie chcę krytykować gry chłopaków. Co do ludzi, którzy komentują – każdy ma swoje zdanie i ma święte prawo je wygłaszać, ale ja zawsze oglądam mecze polskiej reprezentacji jako kibic, czyli ktoś, kto kibicuje piłkarzom, a nie po to, żeby krytykować, kiedy coś im nie wychodzi. Wiem ile to pracy, ale przede wszystkim stresu – komentuje popisy Biało-Czerwonych na mistrzostwach.
Z duetu Ronaldo-Messi bez wahania stawia na Ronaldo, mimo że jest porównywana raczej do tego drugiego. Kiedy piłki nożnej kobiet nie można było jeszcze obejrzeć w telewizji, zawsze kibicowała drużynom, w których aktualnie grał Cristiano. Kiedy Polska odpadła z mundialu – przerzuciła się na Portugalię. Kiedy mówi, że to jej ulubiony piłkarz, ludzie wypytują ją czy się w nim przypadkiem nie podkochuje. Bawią ją takie insynuacje. Poza tym, wiadomo, że Ronaldo gustuje tylko w modelkach.
Money Money Money
Pieniędzy w ligach kobiecych nie da się porównać do piłki męskiej, ale Ewie to nie przeszkadza. Ma nadzieję, że piłka kobiet zrobi się pewnego dnia popularniejsza i najlepsze zawodniczki zaczną świetnie zarabiać. Pracuje też na to, żeby małe dziewczynki, na których treningi jest czasem zapraszana jako gość specjalny, miały łatwiej. Na piłkarskiej emeryturze chciałaby poświęcić się trenowaniu dziewczyn, najlepiej w Polsce.
W trakcie jej kariery wiele zmieniło się w piłce kobiet na lepsze. Na finały kobiecej Bundesligi potrafi przyjść nawet kilkadziesiąt tysięcy kibiców. Kiedyś stadiony podczas kobiecych rozgrywek świeciły pustkami, wpadali co najwyżej znajomi zawodniczek. Ewa zaznacza, że nie chce rozmawiać o zarobkach, ale przyznaje, że na utrzymanie się w Niemczech i wakacje pod palmą raz w roku jej wystarcza.
Jeszcze kilka lat temu kobiety grające w piłkę zarabiały słabo. Nawet zawodniczki w pierwszoligowych klubach musiały dodatkowo pracować. Na szczęście większość europejskich związków postanowiło podnieść pensje, żeby piłkarki mogły skupić się tylko na treningach.
- Nie jestem z tych, którzy grają dla pieniędzy, nigdy nie analizowałam tego, czy zarabiam mało czy dużo. Jedyne o czym marzyłam, to móc się kiedyś utrzymać z gry w piłkę i to mi się udaje – zamyka temat 22-latka.
Wojna płci
Ewa Pajor, Katarzyna Daleszczyk i Aleksandra Sikora grają w lidze mistrzyń. Dokładnie tak jak Kuba Błaszczykowski, Robert Lewandowski i Łukasz Piszczek. Tę szóstkę łączą talent i wykonywany zawód. Poza tym więcej ich chyba dzieli. Od rozpoznawalności i wysokości gaży zaczynając.
W 1973 roku w Stanach odbył się bezprecedensowy mecz. Bobby Riggis, zwycięzca Wimbledonu chętnie wyśmiewający technikę kobiet-tenisistek, rzucił wyzwanie czołowym zawodniczkom. Deklarował, że nie ma kobiety, która byłaby w stanie pokonać faceta w sporcie. Kilka miesięcy później stawił się na korcie w białej spódniczce i z bukietem kwiatów "na pocieszenie" dla 29-letniej Billie Jean King, która przyjęła wyzwanie. Kilkanaście minut później na oczach milionów widzów to ona spuściła mu na korcie pierwszorzędne manto. Riggis zdjął spódniczkę jeszcze w trakcie meczu. Tłumaczył, że trudno się w niej biega.
Pojedynek, traktowany przez komentatorów nieomal jako skecz, przełożył się na olbrzymi wzrost zainteresowania tenisem. Setki tysięcy dziewczynek przed telewizorami poczuły, że w sporcie jest też miejsce dla nich.
Być może tym, czego trzeba piłce nożnej kobiet, jest mecz drużyny kanapowych fanów futbolu z drużyną kobiet. Transmitowany na cały kraj.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl