Blisko ludziKlęska siódmoklasistów. Spełnił się czarny scenariusz sprzed dwóch lat

Klęska siódmoklasistów. Spełnił się czarny scenariusz sprzed dwóch lat

Klęska siódmoklasistów. Spełnił się czarny scenariusz sprzed dwóch lat
Źródło zdjęć: © East News
Klaudia Stabach
28.02.2019 15:49, aktualizacja: 28.02.2019 21:54

W tym roku siódmą klasę podstawówki powtarza aż 6 tys. uczniów. Reforma edukacji zbiera żniwo, a rodzice wskazują, co jest przyczyną. I choć przed wprowadzeniem zmian ówczesny Rzecznik Praw Dziecka bił na alarm, MEN zbagatelizowało problem.

W 2018 roku siódmą klasę szkoły podstawowej powtarza 6 036 osób - wynika z danych Ministerstwa Edukacji Narodowej. Dla porównania, szóstą 2 159, a piątą 2 518 uczniów.

W mediach pojawiły się spekulacje, że za tak dużą dysproporcją stoją nadgorliwi rodzice, którzy rok temu mieli "pomóc" swoim pociechom. Rzekomo dogadali się na boku z dyrekcją, żeby ta celowo nie przyznała dziecku promocji do kolejnej klasy. Powód? Dzięki temu w tym roku uczeń ośmioklasowej podstawówki nie musiałby bić się o miejsce w szkole ponadgimnazjalnej z ostatnim rocznikiem gimnazjalistów. O miejsca w liceach, technikach i szkołach branżowych będzie się starać aż 726 tys. osób. W poprzednich latach było ich mniej więcej po 350 tys.

Zapytaliśmy na dwóch grupach facebookowych zrzeszających rodziców, czy faktycznie występuje takie zjawisko. Zareagowało około czterdzieści osób. Prawie wszyscy stwierdzili, że pierwszy raz słyszą o tak absurdalnym pomyśle.

"Miałabym celowo zostawić dziecko i skazać je na łatkę kiblującego?", "Dziecko trzeba motywować do nauki i wspierać, a nie uczyć chodzenia na łatwiznę" – argumentowali. Jedynie dwie osoby przyznały się, że rozważały taki pomysł, ale ostatecznie zrezygnowały.
Zobacz także: Dziecko napiło się wody w trakcie lekcji. Reakcja nauczycielki wszczęła burzę

Koniec zabawy

Według rodziców, którzy zabrali głos w dyskusji, przyczyną tak dużej liczby uczniów powtarzających siódmą klasę jest nieporadzenie sobie z ogromem materiału. Tomasz Ziewiec, dyrektor Szkoły Podstawowej numer 25 w Warszawie, przyznaje, że dzieci w siódmej klasie stoją przed sporym wyzwaniem. – Postawiono przed nimi nowe zadania. Przygoda podzielona na szereg specjalistycznych przedmiotów, drugi język obcy. Musieli szybko odłożyć zabawki na półkę, wydorośleć i zabrać się ostro do pracy - tłumaczy w rozmowie z WP Kobieta.

Ziewiec z wykształcenia jest polonistą i zauważa, że jest diametralna różnica między czytaniem i omawianiem "Ani z Zielonego Wzgórza" czy "Tajemniczego Ogrodu" a "Balladyną" i "Quo vadis". – To jest zupełnie inna kategoria literatury i do zrozumienia jej trzeba być uważnym i dojrzałym czytelnikiem – tłumaczy nauczyciel.

Uczniowie stoją przed sporym wyzwaniem, ale jednocześnie pedagodzy nie mogą im folgować. - Nie możemy wypuścić dziecka ze szkoły podstawowej bez znajomości podstawy programowej, takie są zasady – podkreśla Tomasz Ziewiec.

Ministerstwo zbagatelizowało problem

Spełnił się czarny scenariusz, przed którym w 2017 roku ostrzegał ówczesny Rzecznik Praw Dziecka. Marek Michalak, po zapoznaniu się z lawiną skarg, które otrzymał od zaniepokojonych rodziców, zlecił przeprowadzenie ogólnopolskiego badania wśród siódmoklasistów, ich rodziców oraz nauczycieli i dyrektorów.

Wyniki raportu potwierdziły przypuszczenia Rzecznika. Dla prawie połowy uczniów siódmych klas materiał przerabiany na lekcjach jest niezrozumiały. Ponadto 46 proc. młodzieży szkoła kojarzy się ze zmęczeniem.

Z kolei 91 proc. rodziców stwierdziło, że dzieci poświęcają na naukę zdecydowanie więcej czasu niż w poprzednich latach. 60 proc. wskazało, że nauczyciele zadają uczniom zbyt dużo prac domowych, a 46 proc. stwierdziło, że z powodu nadmiaru nauki ich dzieci zrezygnowały w bieżącym roku szkolnym z zajęć rozwijających zainteresowania.

Nauczyciele w ankietach również przyznali, że jest problem. Okazało się, że w trakcie zajęć są w stanie zrealizować jedynie 60 proc. narzuconego materiału. To oznacza, że uczniowie muszą w domu zdobywać resztę niezbędnej wiedzy. Pedagodzy są również świadomi, że ujęty w podręcznikach materiał jest zbyt obszerny jak dla siódmoklasisty. Taką odpowiedź zaznaczyło 75 proc. historyków i polonistów oraz 62 proc. matematyków.

"Nie ma zaczarowanej różdżki"

- Trzy lata wrzucono w dwa. To nie mogło się udać. Nikt zdrowo myślący nie wierzył w sukces reformy – mówi dziś Marek Michalak w rozmowie z WP Kobieta. W sierpniu 2018 roku ówczesny Rzecznik przesłał raport do Ministerstwa Edukacji Narodowej i bił na alarm, że trzeba natychmiast zareagować. - Resort nie dosyć, że zbagatelizował problem, to jeszcze próbował podważać metodologię tych badań – wspomina Michalak.

Były Rzecznik Praw Dziecka jeszcze przed wprowadzeniem nowej reformy edukacji zwracał uwagę na tempo jej wdrażania. – Ostrzegałem, że podejmując decyzję zbyt pochopnie, można popełnić błąd. I to poważny błąd, bo wiążący się bezpośrednio z pogorszeniem sytuacji najmłodszych – mówi Michalak. – Tego nam, dorosłym, nie wolno robić. Powinniśmy być odpowiedzialni – dodaje.

- Nie chodziło mi tylko i wyłącznie o kwestie związane z edukacją, ale też pogłębiającym się problemem gorszego zdrowia psychicznego u nastolatków. Liczba dzieci z depresją czy po próbach samobójczych jest coraz większa. W dużej mierze jest to spowodowane szkołą i tym co, się w niej dzieje – podkreśla Michalak. – Gdy za jakiś czas będzie można zebrać w całość wszystkie negatywne czynniki to zobaczymy wielką katastrofę tego pokolenia – twierdzi były rzecznik.

Zapytaliśmy Michalaka, czy ma jakiekolwiek pomysł na rozwiązanie problemu. Według niego na początku trzeba dopuścić do głosu ludzi, którzy mają odwagę krytycznie spojrzeć na reformę i zwrócić uwagę jej autorom. - Nie ma zaczarowanej różdżki. Podjęto szereg decyzji, które są teraz trudne do odwrócenia – puentuje.

Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl

Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Komentarze (515)
Zobacz także