Kobieca strona konfliktu w Birmie. Miss piękności zostaje pozbawiona tytułu
Miss piękności Birmy zostaje pozbawiona korony, bo, jak twierdzi, opowiedziała się przeciwko "islamskim terrorystom". Noblistka Aung San Suu Kyi wciąż liczy na to, że "dogada się" z armią w kwestii konfliktu między muzułmanami i buddystami na zachodzie kraju. Jeśli jest gdzieś piekło na ziemi, to właśnie tam, nad malowniczą Zatoką Bengalską.
W samym środku konfliktu są birmańskie kobiety – te, które starają się przeżyć, gdy pozbawia się ich jakichkolwiek praw i traktuje jak podludzi. Te, które apelują o obronę własnej ojczyzny i boją się islamskiej interwencji z zewnątrz. I ta, która od miesięcy udaje, że nie dostrzega chaosu, w którym znów pogrąża się jej ojczyzna.
Piękność z karabinem
19-letnia Shwe Eain Si jest zbyt młoda, by pamiętać, kiedy w jej kraju rozpoczął się konflikt pomiędzy stanowiącymi większość buddystami i muzułmańską mniejszością, zamieszkującą stan Rakhine. Wyznający islam lud Rohingya żyje tu od pokoleń. I od pokoleń buddyjska większość kraju uważa go za "podludzi", piętnuje i pozbawia wszelkich praw, a nawet obywatelstwa. Konflikt pomiędzy obiema grupami zaostrza się falowo – w 2012 roku spalono tam 8614 domów, a 192 zostały zabite, było setki rannych. Rok później historia powtórzyła się w marcu 2013 roku, kiedy życie straciło 40 kolejnych osób. Od 2016 roku trwa tam otwarty konflikt zbrojny. Rząd Birmy konsekwentnie obwinia za ataki terroru "islamskich ekstremistów", światowe organizacje praw człowieka mówią natomiast o czystce etnicznej tuż pod nosem laureatki Pokojowej Nagrody Nobla.
Shwe Eain Si prawdopodobnie nigdy nie była w wiosce zamieszkiwanej przez "bezpaństwowych" muzułmanów. W jej rodzinie nie ma nikogo, kto, tak jak jej rówieśniczki z Rohingya, każdego dnia starają się przedostać do Bangladeszu, żeby uciec przed tym koszmarem. Bez wątpienia jednak widziała telewizyjne i prasowe doniesienia na temat zabitych i rannych, za których odpowiedzialność, według oficjalnego przekazu, mają ponosić rebelianci z Armii Wyzolenia Rohindżów z Arakanu (ARSA). Dziewczyna, która zwyciężyła konkurs Miss Grand Myanmar, postanowiła zabrać głos w tej sprawie.
– Nie powinno być żadnej tolerancji dla działań terrorystycznych, zwłaszcza tych wymierzonych w niewinnych cywilów – powiedziała Shwe Eain Si w nagranym przez siebie filmiku. W tle widzimy obrazki z rannymi dziećmi i kobietami. Piękność jest zdania, że ARSA działa "w stylu kalifatu" oraz, że stoją za nią "potężni zwolennicy z zewnątrz", którzy przeprowadzili szeroko zakrojoną kampanię medialną, dzięki której "ci, którzy rozpoczęli terror, są teraz postrzegani jako ofiary".
Dziewczyna jest zdania, że ta propaganda doprowadziła teraz do tego, że pozbawiono ją korony królowej piękności. Jak podaje BBC, Shwe Eain Si faktycznie straciła tytuł w minioną niedzielę. Organizatorzy tłumaczą to tym, że dziewczyna nie dostarczyła na czas wymaganych dokumentów, poświadczających jej wykształcenie. Mowa jest również o naruszeniu zasad umowy oraz niewłaściwej promocji konkursu.
Kobieca strona konfliktu
W czerwcu 2017 roku organizacje Trocaire i Oxfam opublikowały wspólny raport na temat doświadczeń kobiet znajdujących się w centrum birmańskiego konfliktu. Rozmawiano wówczas z muzułmankami z różnych obozów dla przesiedleńców. Doświadczenia wszystkich są podobne – kobiety opowiadają o koszmarze przymusowego opuszczenia domu, o odłączaniu ich od własnych dzieci. Wiele z nich zostało zgwałconych lub obserwowało, jak gwałcono ich siostry, matki czy sąsiadki. Niektóre, w czasie, gdy ukrywały się w dżungli przed birmańską armią, musiały rodzić tam dzieci, bez jakiegokolwiek wsparcia ze strony lekarza czy akuszerki. Wielu widziało, jak umierali ich bliscy.
Czy Aung San Suu Kyi, najsłynniejsza Birmanka na świecie i laureatka Pokojowej Nagrody Nobla, wie o tym, czego doświadczają tysiące kobiet, dzieci i mężczyzn w jej kraju? Bez wątpienia. Jej konsekwentne milczenie w sprawie konfliktu jest krytykowane przez organizacje broniące praw człowieka, innych noblistów i zwykłych ludzi – już kilkaset tysięcy podpisało się pod petycją o odebranie jej nagrody.
Szczególnie petycja ma wymiar symboliczny, bo jest wyrazem powszechnego rozczarowania – osoba, którą świat zapamiętał jako kobietę latami przetrzymywaną przez juntę wojskową w areszcie domowym, walczącą o demokratyzację swojego kraju, dziś nie pasuje do swojego własnego mitu. Arcybiskub Desmond Tutu, laureat Pokojowej Nagrody Nobla z 1985 roku niedawno napisał do niej: "Przez lata miałem twoją fotografię na biurku, która przypominała mi o niesprawiedliwości, jakiej doznałaś i poświęcenia, jakiego wymagała twoja miłość i oddanie dla ludu Mjanmaru. Symbolizowałaś prawość. (…) Jeśli polityczną ceną za twoje milczenie, ta cena jest z pewnością zbyt wysoka" – pisał arcybiskup, jeden z największych autorytetów moralnym Afryki Południowej.
Czy Aung San Suu Kyi powinna zająć jednoznaczne stanowisko? Z pewnością "Pani" Birmy nie raz zadawała sobie to pytanie. Być może zadała sobie również inne – co się stanie, kiedy sprzeciwi się mordom dokonywanym na muzułmanach, powszechnie nienawidzonych w jej kraju? Aung San Suu Kyi prawdopodobnie straciłaby swoją i tak opierającą się na wątłych fundamentach pozycję. Być może konsekwencją byłaby jeszcze większa destabilizacja kraju i powrót do realnych rządów junty wojskowej.
20 września noblistka wreszcie przerwała milczenie. W wywiadzie udzielonym Radio Free Asia zapewniła, że jej celem jest narodowe pojednanie. – Nie zmieniliśmy stanowiska. Naszym celem od samego początku było narodowe pojednanie. Nigdy nie krytykowaliśmy samej armii, a tylko jej działania. Możemy nie zgadzać się co do tych działań – mówiła.
Aung San Suu Kyi wciąż stara się przeprowadzić zmiany w swoim kraju drogą legislacyjną, jednak dotąd te próby, zakładające przede wszystkim zmianę dotychczasowej konstytucji, nie przynoszą skutków. Noblistka wciąż nie jest prezydentem, generałowie wciąż decydują wedle własnego uznania w sprawach dotyczących bezpieczeństwa kraju. Muzułmanie z Arakanu są zabijani i wypędzani z domów.