Blisko ludziKobieta błagała o pomoc, lekarze nie reagowali. Pielęgniarka w obronie koleżanek ze Starachowic

Kobieta błagała o pomoc, lekarze nie reagowali. Pielęgniarka w obronie koleżanek ze Starachowic

Jestem pielęgniarką z 20-letnim stażem, matką trójki dzieci. I może to absurd, ale jestem wdzięczna Izabeli Ziębie, pacjentce ze szpitala w Starachowicach, która nagłośniła sprawę samotnego porodu martwego dziecka. Mówmy o tym, co się dzieje w szpitalach. Szkoda tylko, że potrzeba dramatu, żeby ktoś zwrócił na to uwagę. I znów nie działamy wspólnie. Przewalamy się argumentami. Winne położne? Lekarz winny? A winne jest wszystko. Bo życie, które toczy się na oddziałach ratunkowych, to kosmos, absurd, skandal i większość z nas, pracujących w służbie zdrowia, doskonale o tym wie.

Kobieta błagała o pomoc, lekarze nie reagowali. Pielęgniarka w obronie koleżanek ze Starachowic
Źródło zdjęć: © 123RF.COM
Katarzyna Troszczyńska

21.11.2016 | aktual.: 08.06.2018 14:46

Zalogowani mogą więcej

Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika

*Z perspektywy matki ( rodziców, pacjenta) *
Kilka lat temu leżałam, jak pani Izabela, na patologii ciąży. Ja, pielęgniarka, byłam bezradna pod opieką położnych. Duży, warszawski renomowany szpital. Scena 1. Obchód. Przychodzi do mnie lekarka z kilkoma stażystami. Każdy stażysta dokładnie mnie ogląda, wpycha palce w drogi rodne, żeby zobaczyć czy już jest rozwarcie. Rozmawiają jakbym była przedmiotem. Będzie rodzić? Nie, nie będzie. To spoko, Magda, teraz ty zobacz, będzie rodzić? Czuje się jak analizowany kawałek mięsa. Już świnia urodzi czy jeszcze można zajarać fajkę. Jestem w zbyt dużym szoku, żeby zareagować. Jedna z dziewczyn w pokoju zaczyna po takim obchodzie płakać. Wiadomo, ciężarna. Emocjonalna.
Ale dlaczego nikt nas nie spytał o to, czy godzimy się na takie publiczne badanie? Ja wam powiem dlaczego tak się dzieje. Bo to lekarze i szefowa pielęgniarek- oddziałowa uczą resztę jak należy traktować ludzi. Jeśli na górze jest przyzwolenie na znieczulicę, pielęgniarki nie czują się w obowiązku dbania o pacjentki. No skoro lekarz olewa, to dlaczego one mają nie olewać? Albo traktować szczególnie.
Widziałam sytuację podobną do tej, którą przeżywała pani Iza. Przyjęto pacjentkę w ósmym miesiącu ciąży, odeszły jej wody. Podczas przyjęcia do szpitala ciężarnej zrobiono USG. Okazało się, że ma wady genetyczne, umrze. „Nie ma żadnych szans, syn umrze pewnie podczas porodu” rzuciła lekarka pacjentce. Koniec, tyle tłumaczeń. Dziewczyna leżała potem na sali i czekała na poród. Kilkakrotnie wzywała pomoc. Nikt z nią nie rozmawiał, nikt nie powiedział jej jednego słowa. Zero. Przede wszystkim lekarze zero. Inna dowiedziała się, że jej dziecko ma wadę serca. „Tego trupa ktoś musi ogarnąć” komentowała przy niej lekarka.

Położna kilka razy przychodziła do pacjentki. To była młoda położna, sama w panice. Koleżanki opowiadały później, że pobiegła po pomoc do szefowej. Usłyszała. „Co ile skurcze? Nieregularne? Zostawić. Jakie leki przeciwbólowe? Nie, nie podajemy”. Tyle. Pobiegła więc do lekarza; „Co mi pani dupę zawraca?”, Dopiero, kiedy pacjentka miała skurcze co 3 minuty, ktoś się zlitował i zabrał ją na salę porodową.

Jednak zawsze będę bronić pielęgniarek, położnych. Niezależnie od tego, co sama przeszłam jako matka. My wypełniamy polecenia przełożonych. Każdy bunt i po premii. O tym się po prostu nigdzie nie mówi.
Głośna afera. Zmarło kilkumiesięczne dziecko. Rodzice jeździli od szpitala do szpitala. Nie przyjmiemy, nie przyjmiemy. Nie. „Jak można odmówić przyjęcia dziecka do szpitala?”. Ależ można. Przez kilka lat pracowałam na SOR, nieraz miałam taką sytuację, że pani oddziałowa wydzierała się na porannym zebraniu, że jeszcze raz przyjmiemy pacjenta, który przyszedł do szpitala bez skierowania od lekarza pierwszego kontaktu to nas z pracy wyrzuci, albo po premii pojedzie. Zabierała premię jeśli uznała, że przyjęłyśmy pacjenta niedostatecznie chorego. A jakie jest wskazanie do przyjęcia dziecka z gorączką? Przecież gorączkę to zbija się w domu.
Na początku więc pielęgniarki wykonują swoją pracę z należytą starannością. A potem? Wolą kogoś odesłać niż się narazić. Więc mnie naprawdę nie dziwi mnie śmierć dziecka. Bo cały personel szpitalny działa trochę na zasadzie: fajnie, że mamy szczęście. Dziś znów się udało.

Nas jest za mało
Tak, to niby oczywiste. Na oddziale są dwie pielęgniarki, powinny być trzy. Ale przecież jest okej. Pacjent ma podane leki, nie umarł. A że leży niekarmiony i ma niezmienioną pościel? Co tam, nic się nie stało, nikt tego nie widzi. Inaczej to wygląda na oddziałach dziecięcych, bo matki walczą o dzieci, dbają o nie, ale kogo obchodzi los starszych pacjentów? Nikogo. Więc nas jest dwie, ale wystarczy jeden wypadek gdzie jest czterech poszkodowanych. Jak to ogarnąć? Pacjentów trzeba przyjąć, przełożyć z wózka na łóżko, podłączyć tlen, monitor, wkuć wenflon, zlecić badania. RTG, USG, tomografia. Wszystkie papiery trzeba wypisać ręcznie, potem wklepać to do komputera. Jeśli pacjent ma przy sobie jakieś rzeczy, pierścionki, biżuterie, zegarek- trzeba złożyć do depozytu, dwie pielęgniarki są do tego potrzebne, bo jedna poświadcza prawdomówność drugiej. A co z resztą? Pozostaje wyliczanka „entliczek pentliczek” komu pomagamy, zorientować, który najbardziej potrzebuje pomocy- to codzienne nasze życie. Karetka przywozi jednego pacjenta, w poczekalni czeka kilku innych. Jedno się kończy, zaczyna drugie.
Był, na przykład, zmieniany system komputerowy- do wpisywania pacjentów i obsługi zapisów, efekt był taki, że pielęgniarki miały więcej pracy- bo wpisywały pacjentów do dwóch systemów, żadnych szkoleń, nic. Wykłócałam się dwa miesiące o szkolenie BHP środowiskowe. Żeby mi pani powiedziała gdzie wiszą gaśnice, gdzie jest zawór od tlenu, gdy zacznie się coś palić, żebym mogła zakręcić tlen, gdzie mam zadzwonić do elektryka, do tleniarza, gdzie trzeba pójść, żeby przynieść nosze do znoszenia rannych- nie mogłam się o to doprosić, w końcu pani przyniosła do podpisu papier. „Ale ja nie przechodziłam szkolenia, nie mogę tego podpisać” mówię. Słyszę twarde: proszę podpisać. Nie podpisałam, obcięto mi premię.

Porozmawiajmy o błędach lekarzy
Lekarz mówi: podać to, to. Robię to, a dopiero potem nazwy leków i dawki wpisywane są do karty. Jeśli coś się stanie kto poniesie odpowiedzialność? Pielęgniarka. Lekarze często popełniają błędy. Taki przykład. Pielęgniarka na oddziale dziecięcym, młoda dziewczyna podała dziecku dziesięć razy większą dawkę leku niż powinna. Dlaczego? Bo doktor się pomylił. Dziewczyna poszła do przełożonej, usłyszała: skoro tak napisał, podać. Dziecko zmarło. Wie pani jak to się skończyło? Lekarz poprawił w karcie dawkę, winna okazała się pielęgniarka. Zwolniona dyscyplinarnie, bez praw wykonywania zawodu. Panu doktorowi źle się przecinek postawił. Inny przykład, lekarz napisał niewyraźnie nazwę leku, pielęgniarka poszła więc do starszej koleżanki. "Co tu jest napisane" pyta. „Diphergam? 200 miligramów” okej, podawaj. Okazało się, że chodziło o zupełnie inny lek. Powinno się powiedzieć właściwie: sorry doktorze, nie mogę przyjąć takiego zlecenia, bo nie jestem w stanie odczytać. Ale kto coś takiego powie lekarzowi? Po to, by lekarz powiedział: jak to pani nie jest w stanie odczytać, to niech pani idzie sprzątać ulice, tu nie ma miejsca na takie osoby ,które nie potrafią współpracować? Inny rzuca chodakiem, bo pielęgniarka za głośno pukała w drzwi prosząc o pilną interwencję. "Niech się pani ogarnie!". Drugi nie odbiera telefony, bo wyszedł na obiad.
A u nas to jest codzienność. 20 lat temu miałam praktyki na internie. Szefowa powiedziała: pilnujcie lekarza M, bo on pisze zlecenia i prawie zawsze się myli. Dziewczyny kiedyś go przyłapały jak wypisał dziesięć razy silniejszą dawkę leku niż powinien. Natychmiast pobiegły z tym do pani ordynator. Ona: idźcie do niego, powiedzcie, że podałyście lek i pacjent źle się poczuł. Zrobiłyśmy tak. Co zrobił doktor M.? Nie poleciał spanikowany ratować pacjenta tylko zaczął kreślić w karcie zleceń. Chciał zatuszować swój błąd. Wie pani ilu jest takich lekarzy?
Więc ja rozumiem pielęgniarki ze Starachowic, które nie zgadzają się ze zwolnieniem, mówią, że zajmowały się kimś innym na oddziale, takie dostały zlecenie. I koniec. Lekarzom nikt się nie może przeciwstawić. Tylko my o tym głośno nie mówimy. A chyba powinnyśmy.

Komentarze (388)