Blisko ludziKobiety tworzą listę aptek, w których można kupić tabletkę „dzień po”

Kobiety tworzą listę aptek, w których można kupić tabletkę „dzień po”

Kobiety tworzą listę aptek, w których można kupić tabletkę „dzień po”
Źródło zdjęć: © East News | Spiegl/face to face
Magdalena Drozdek
03.04.2017 10:57, aktualizacja: 24.01.2018 14:28

To kolejny przykład tego, że zabronienie czegokolwiek w dobie mediów społecznościowych jest, najprościej rzecz ujmując, bez sensu. Choć dostęp do antykoncepcji awaryjnej prawnie ograniczono, nie brakuje kobiet, które z zakazem postanowiły poradzić sobie po swojemu.

- Apteki w Warszawie, które bez problemu sprzedają pigułkę "po" (informacje zebrane od członków grupy, jeśli znacie jeszcze jakieś dopisujcie w komentarzach) - czytamy w facebookowej grupie Dziewuchy Dziewuchom. Listę aptek zainicjowała Alicja Czernecka, jedna z członkiń grupy, która powstała ponad rok temu, gdy przez Polskę przewinęły się pierwsze protesty przeciwko ograniczaniu praw kobiet.
Alicja zaczęła tworzyć listę po tym, jak jej znajome miały problem z kupieniem tabletek w Warszawie. Na odzew nie trzeba było długo czekać. Na liście znajduje się już ponad 20 placówek - żeby wymienić tylko kilka: Apteka Dbam o Zdrowie, apteki Miro, apteka przy ul. Grochowskiej 256, przy ul. Grójeckiej 76, przy ul. Jana Pawła II, przy Placu Trzech Krzyży i Zbawiciela. Lista aptek cały czas jest aktualizowana.

Internautki dostępność pigułek w sprzedaży sprawdzają także na stronach takich jak ktomalek.pl. Portal, który powstał kilka lat temu, by pomóc seniorom, teraz służy też kobietom próbującym znaleźć miejsce, gdzie dostępna jest antykoncepcja awaryjna. Anno Domini 2017, a o tabletki trzeba walczyć każdymi sposobami.

- Nie zgodzę się z tym, że Dbam o Zdrowie sprzedają bez problemu. Dwie apteki na KEN (Warszawa) nie chciały mi sprzedać tabletki 1,5 roku temu - czytamy w komentarzach. - Za to apteka przy metrze Centrum, pomiędzy wejściami do metra, sprzedaje bez mrugnięcia okiem - pisze inna użytkowniczka. - W mojej byłej aptece Grójecka 76 sprzedawali, ale nie wiem jak jest teraz, bo już tam nie pracuję od 2 lat. Na Pasaż Ursynowski 7 jedna tylko nawiedzona była - dodaje kolejna.
Czy taka lista kogokolwiek dziwi? Raczej nie. Sprawdzona przez lata zasada zakłada, że jeśli czegoś z góry się zabroni, to prędzej czy później znajdzie się sposób na poradzenie sobie z zakazem. Szczególnie, że powstała już alternatywna lista tzw. aptek pro-life, gdzie farmaceuci z góry zaznaczają, że antykoncepcji awaryjnej się u nich nie znajdzie.

- Mamy XXI wiek, jesteśmy częścią dużej wspólnoty europejskiej, która wyznacza pewne standardy. Dostęp do antykoncepcji powinien nam się naturalnie należeć, nie powinniśmy w ogóle nad tym debatować. Dochodzimy do absurdalnych historii jak w latach 80. Będziemy niedługo musiały się spotykać w piwnicach, na tajnych spotkaniach, by móc porozmawiać w ogóle, czym ta antykoncepcja jest, nie wspominając już o aborcji czy seksie - opowiada w rozmowie z nami Anka Górka, działaczka Trójmiejskiej Akcji Kobiecej i partii Razem. - Z jednej strony to fajnie, że takie inicjatywy jak ta z listą aptek powstają. Z drugiej jest to przerażające. Może zaraz słowo antykoncepcja będzie zabronione? - dodaje.

Warto zaznaczyć, że zakazy ministra zdrowia na wiele się nie zdały. W sondażu przeprowadzonym przez IPSOS dla OKO.press wynika, że 57 proc. Polaków opowiada się za przywróceniem dostępu do tabletek „dzień po” i to bez konieczności przedstawiania recepty. Tylko 12 proc. ankietowanych jest za całkowitym zakazem ich sprzedaży. 25 proc. osób chciałoby dostępu do leków takich jak ellaOne wyłącznie na receptę.

IPSOS sprawdził także, jak wygląda stosunek do antykoncepcji awaryjnej ze względu na poglądy polityczne. Okazuje się więc, że 36 proc. zwolenników PiS jest za wprowadzeniem recept, 26 proc. z kolei opowiada się za całkowitym zakazem takich środków. Nieco więcej, bo 29 proc. badanych jest za całkowitą dostępnością.

Przypomnijmy, 14 lutego tego roku Rada Ministrów przyjęła projekt ustawy o dostępnie do technologii lekowych. Kluczowym zapisem był ten, który ograniczał dostępność do tabletek typu „dzień po”.

- To radykalne ograniczenie prawa kobiet do antykoncepcji oznacza, że każde nieprzewidziane wydarzenie, jak pęknięta prezerwatywa, wiązać się będzie z koniecznością wizyty u ginekologa i proszenia o receptę. Taka nagła wizyta to często wydatek kilkuset złotych, bo możliwa do umówienia jedynie w gabinecie prywatnym. Wielu z nas po prostu na to nie stać. Tysiącom Polek grozić więc będzie niechciana ciąża lub poszukiwanie rozwiązań na czarnym rynku farmaceutyków. Dostęp do antykoncepcji to fundamentalne prawo każdej kobiety. Także wtedy, kiedy potrzebna jest nagle i nie była planowana. Ograniczanie nam tego prawa to skandal - komentowała wtedy Agnieszka Dziemianowicz-Bąk, działaczka partii Razem.