#Kobietysąjakwino. Joanna Kuzdak: Tam dom mój, gdzie mogę chodzić boso
Do kawiarni, gdzie umawiamy się na spotkanie, Joanna Kuzdak wchodzi przebojowo. Jej srebrny (czytaj: siwy) irokez i usta w kolorze fuksji sprawiają, że nie można oderwać od niej wzroku. A energia, którą emanuje z niesłabnącą siłą, i zaraźliwy śmiech sprawiają, że nie można też przestać jej słuchać.
13.04.2017 | aktual.: 01.09.2017 15:43
* Z Joanną Kuzdak, doświadczoną menedżerką, doradcą biznesowym, mentorką w start-upowych projektach studenckich, coachem, trenerką, właścicielką firmy doradczo-szkoleniowej White Collar Warriors, zapaloną motocyklistką i adeptką izraelskiej sztuki walki Krav Maga rozmawia Aneta Wawrzyńczak.*
Aneta Wawrzyńczak: Kto był w twoim rodzinnym domu głową rodziny? To znaczy: kto rodzinę utrzymywał?
Joanna Kuzdak:Tylko moja mama.
Taty nie było?
Tata jest, ale przez pierwsze 30 lat mojego życia go nie było. Taka była decyzja rodziców. Od kilku lat mam z nim bardzo dobry kontakt.
Byłyście z mamą tylko we dwie?
Mieszkaliśmy w domu rodzinnym mamy, z ciociami, dziadkami i moją ukochaną prababcią.
Cztery pokolenia kobiet pod jednym dachem?
Dokładnie tak.
Cała koncepcja mi teraz siadła, bo okazuje się, że nie musiałaś wyłamywać się ze stereotypu pod tytułem: mężczyzna zarabia, mężczyzna rządzi.
Sorry (śmiech). Nie, rzeczywiście nie musiałam.
A w szkole może chociaż? Z czego byłaś najlepsza?
Z WF-u (śmiech).
Coś bardziej, powiedzmy, umysłowego?
Nie bardzo lubiłam się uczyć. Jeśli jakiś przedmiot lubiłam, to go po prostu umiałam bez uczenia się, wystarczająca była wiedza zdobyta w czasie lekcji, a nie wkuwanie po nocach. Były to raczej przedmioty ścisłe, na pewno matematyka, ale pokrewne typu chemia czy fizyka już absolutnie nie (śmiech). Wiele lat byłam dyrektorem zarządzającym i prezesem zarządu w spółkach mediowych i od tego czasu podziwiam humanistów, np. warsztat pisarski dziennikarzy. Bardzo ciężko jest napisać dobry tekst. Ostatnio sama pisałam teksty na swoją stronę i myślałam, że mnie po prostu coś trafi. Cały czas bym coś poprawiała, doskonaliła.
I vice versa. Jak przeczytałam twoje CV, umiejętności, doświadczenie zawodowe, kursy, szkolenia, to zgłupiałam, połowy nie zrozumiałam, jakby ktoś do mnie po marsjańsku mówił.
To jest kwestia tego, gdzie cię życie rzuciło, potem jest już tylko doskonalenie tego. Jak patrzę z perspektywy czasu, to w życiu zawodowym szkoła mi się praktycznie nie przydała. Moja mama bardzo chciała, żebym poszła na studia, bo ona sama ich nie skończyła. A ja owszem, zdałam egzaminy na zarządzanie, na które wtedy wszyscy zdawali, ale mamie powiedziałam, że się nie dostałam, bo chciałam iść już do pracy. Oczywiście potem poszłam na studia, ale zaoczne i na zupełnie inny kierunek i na inną uczelnię - tę, która mnie interesowała.
Dlaczego się tak rwałaś do pracy?
Chciałam pomóc mamie i zacząć jej się w końcu odwdzięczać za to, co od niej dostałam przez pierwsze 18 lat mojego życia. No i oczywiście, aby się usamodzielnić.
I co to była za praca?
Zaczynałam jako sekretarka, jak większość dziewczyn po liceum ekonomicznym. Ale jak jest się dobrą sekretarką, to nikt nie chce ciebie awansować.
Byłaś dobrą sekretarką?
Tak. Byłam dobra w tym, co robiłam. I to mi towarzyszy do dziś - jak coś robię, to zawsze wkładam w to całe serce i korzystam ze wszystkich swoich zasobów i kompetencji, które zdobyłam przez ponad 20 lat pracy zawodowej.
A jak się to bycie dobrą sekretarką objawiało?
Chciałam się uczyć, doświadczać, popełniać błędy, wyciągać wnioski, domagałam się, żeby mi dawano coraz więcej do pracy, a nie tylko przysłowiowe przygotowywanie kawy i herbaty bądź rozdzielanie korespondencji, no bo ile można? To jest dobre na początku, ale już po chwili zaczynałam się nudzić. Na szczęście trafiłam do McDonald's, gdzie miałam fantastycznych szefów - obcokrajowców. Dzisiaj po latach wiem, że to od nich nauczyłam się, jaki powinien być prawdziwy lider i szef. Jestem im bardzo za to wdzięczna, bo to oni mnie ukształtowali jako managera i pewnie dlatego osiągnęłam to, co osiągnęłam. Po roku powiedziałam im: "Panowie, chcę robić coś więcej, chcę mieć większą odpowiedzialność". Na co oni: "Dobra". I voila! Zostałam koordynatorem działów budowlanego, nieruchomości i wyposażenia.
Chciałaś mieć coraz więcej zadań ze względu na nudę czy ambicję?
Ja nigdy nie narzekam na nudę. To była i cały czas jest bardziej kwestia ambicji. Bardzo mi się podobał styl pracy zagranicznych menadżerów, bardzo mi imponowali. Ich szacunek do ludzi, pracowników i do siebie nawzajem. Wcześniej tego nie doświadczyłam.
Sami faceci?
Na początku tak. Potem, na szczęście, zaczęły się pojawiać też kobiety. Dzisiaj to już w ogóle jest inaczej. Myślę, że to jest bardziej kwestia charakteru oraz tego, jakim się jest człowiekiem. Płeć czy narodowość nie ma tu nic do rzeczy, nie rozgraniczam tego w ten sposób.
Ty nie rozgraniczasz - ale czy ktoś cię kiedyś inaczej traktował ze względu na to, że jesteś kobietą?
Oczywiście, miałam czasami takie przekonanie, że facetom jest łatwiej - zwłaszcza w niektórych branżach lub na danych stanowiskach, ale jestem pewna, że panowie też czasami miewają takie odczucia. Opowiem ci historię, która mi bardzo dużo uświadomiła. Otóż żyłam kiedyś w przekonaniu, że ja muszę się bardziej postarać, bardziej zawalczyć o rzeczy, które komu innemu przyszłyby łatwiej. I pamiętam, że w jednej z firm przygotowywałam się do zaakceptowania przez mojego szefa premii dla moich ludzi. Zrobiłam raport, dziesiątki analiz, tabelek, wykresów, uzasadnienia, dlaczego akurat tyle, wskazywałam wszystkie za i przeciw. Pewnego dnia jedna z dziewczyn z mojego zespołu zapytała, po co to robię, po jaką cholerę ślęczę nad tym trzy dni. "Zdejmij te swoje luźne swetry i dżinsy, załóż spódniczkę i bluzkę z dekoltem", powiedziała. Na co ja oburzona: "co ty gadasz?!". Ale potem mnie coś podkusiło i spróbowałam, pierwszy raz w życiu założyłam elegancką bluzkę, a nie zwykły T-shirt, spodnie dopasowane, niezwisające z tyłka.
I obcasy?
Nie! Aż tak daleko się nie posunęłam, na obcasach do dziś nie chodzę (śmiech). Wyobraź sobie, że weszłam tak ubrana do swojego ówczesnego szefa, a on te papiery podpisał bez czytania, nawet nie rzucił na nie jednym okiem. Popłakałam się wtedy strasznie. Ile ja życia spędziłam, żeby udowadniać wszystkim, że jestem lepsza, że zasługuję. A okazało się, że w niektórych przypadkach można wykorzystywać zupełnie inne atuty. To było bardzo smutne i przerażające dla mnie. To nie jest moja bajka. Choć to był policzek dla mnie, nic nie zmieniłam w swoim życiu. Stwierdziłam, że pomimo większego nakładu pracy wolę uzyskiwać te same efekty pracy moimi sposobami. Dla mnie ważne jest to, że to ja muszę sama sobie udowodnić pewne rzeczy i to ja muszę mieć satysfakcję, że coś zrobiłam profesjonalnie, a nie po linii najmniejszego oporu. Od tamtego czasu noszę krótkie włosy i tak teraz myślę, czy to nie na znak buntu (śmiech).
A zdarzyło ci się rąbnąć głową w szklany sufit?
Nie raz. To był powód, dla którego pierwszy raz otworzyłam swoją własną firmę. Kilkakrotnie w mojej karierze zawodowej zdawałam sobie sprawę, że w danym miejscu już więcej nie osiągnę. Kilka razy także bardzo świadomie podejmowałam decyzję o zaprzestaniu rozwijania mojej kariery w danym miejscu, np. w bankowości. Nigdy nie chciałam być np. prezesem banku.
Dlaczego?
Po pierwsze bankowość mnie jakoś nie pociągała. Po drugie - nie wyobrażałam sobie siebie w łososiowej garsonce (śmiech). To jest zupełnie nie moja bajka, ale oczywiście z ogromnym szacunkiem dla wszystkich kobiet, które są prezesami banków…
I dla łososi.
I dla łososi (śmiech). A tak serio: wiedziałam, że mam już dosyć korporacji, jestem człowiekiem działania, a nie uprawiania polityki, tymczasem moje doświadczenia w korporacji są takie, że im jesteś wyżej, tym więcej czasu spędzasz i więcej siły angażujesz w mało operacyjne przepychanki. Przyznaję, to były mocne doświadczenia, które wiele mnie nauczyły. Niestety, zakończyły się dla mnie pobytem w szpitalu. Byłam jedną nogą na tamtym świecie.
Stres? Przepracowanie?
Dokładnie. To było wiadro zimnej wody, sygnał, że nadszedł czas, aby wyhamować. Próbowałam więc własnych sił, własnego biznesu i wtedy kolejny zimny prysznic. Okazało się, że dopóki jesteś panią prezes, to wszyscy bardzo chętnie spotkają się, pogadają, pomogą. Ale gdy panią prezes być przestajesz, to nagle ty i większość twoich fantastycznych relacji znika.
Bo jako pani prezes możesz się zrewanżować.
Chyba tak. Przyznaję, odczucie tego na własnej skórze było bolesne. Założyłam własną firmę, która świadczyła usługi w zakresie projektowania i rozwoju biznesu. Robiłam to, w czym byłam dobra: restrukturyzacje, doradztwo przy kupnie lub sprzedaży spółek, projektowanie start-upów. Po roku musiałam schować dumę do kieszeni i wrócić do dużej firmy. Co z pokorą zrobiłam. Ale odrobiłam lekcję, przeanalizowałam, dlaczego tak się stało, gdzie popełniłam błędy i wyciągnęłam wnioski. Bogatsza o te doświadczenia nie odpuściłam tematu, tylko podeszłam do niego raz jeszcze, ale już w zupełnie inny sposób. Zajęło mi to chwilę, ale zmieniłam branżę i zdobyłam nowy zawód - jestem coachem, mentorem i trenerem. Robię to jednak zupełnie inaczej niż za pierwszym razem. Po pierwsze: lepsze przygotowanie, testowanie różnych pomysłów, a nie tylko jednego. Poszłam bardziej na żywioł, zaczęłam dzwonić do firm szkoleniowych, mówić: "Jestem doświadczonym menedżerem, chciałabym zostać trenerem, podzielić się wiedzą, co mogę zrobić? Chciałabym przyjść na staż". I słyszałam w odpowiedzi: "Dobra, przyjdź".
Nie byli zdziwieni, że na staż - niskopłatny domyślam się - przychodzi nie studentka, tylko dojrzała kobieta z doświadczeniem?
Oni byli wręcz zachwyceni, że ktoś z takim doświadczeniem biznesowym chce przyjść do nich szkolić się na trenera. Jak się okazało, mam do tego podobno wrodzony talent plus energię, która temu sprzyja. Jestem też coachem. I jeszcze parę miesięcy temu nigdy bym się do tego publicznie nie przyznała, bo opinia na temat tego zawodu w Polsce jest jakąś masakrą. Postrzeganie tej profesji jest bardzo często mylone z mówcami motywacyjnymi bądź osobami, które - idąc za trendem - każdemu wmówią, że "jest zwycięzcą", że wystarczy uwierzyć i wszystko jest możliwe. A coaching jest zupełnie czymś innym. I jest rewelacyjnym narzędziem, które w rękach profesjonalisty może być bardzo użyteczne i pomocne. Dla mnie coach to taka osoba, która jest czymś w rodzaju sparing partnera dla naszych własnych myśli, z którymi często sami się bijemy. Coaching to jest ogromna praca i wysiłek klienta. Tak więc, jak widzisz, ciągle przełamuję swoje bariery, nie umiałam do niedawna na przykład obsługiwać Wordpressa (system zarządzania treścią służący m.in. do tworzenia stron internetowych) czy Facebooka, a teraz potrafię zrobić to wszystko sama. Jeszcze długa droga przede mną, ale mam z tego niesamowitą frajdę i poczucie ogromnej satysfakcji.
Wkładasz maskę do pracy? Musisz być sztywniejsza, poważniejsza niż teraz, przy mnie, żeby zdobyć szacunek i posłuch?
Nie, absolutnie, zawsze i wszędzie jestem taka sama. Chociaż na przykład teraz jestem zestresowana.
Czym się stresujesz?
No wiesz, znam cię od pół godziny…
Aż się boję zobaczyć cię wyluzowaną!
Oj, bój się (śmiech). Kiedyś miałam w głowie jedną blokadę: żeby dbać o fason na imprezach integracyjnych, nie przesadzić np. z alkoholem. Bo szefowej, i to w dodatku pani prezes spółki giełdowej, wiele rzeczy po prostu nie wypada. Do czasu, aż jeden z moich szefów na jednej z takich imprez, nie mogąc się doprosić kelnerki, żeby przyniosła mu wodę, w końcu nie wytrzymał, wyjął kwiaty z wazonu i napił się z niego wody. Pokochałam go za tę spontaniczność i od tego czasu nawet na imprezach integracyjnych mówię: każdy jest dorosły, ja nie muszę być mamuśką. Nawet ta blokada spadła. Absolutnie jestem sobą. Jak ktoś ma z tym kłopot - jego sprawa.
Ryzyko wypalenia zawodowego?
Pewnie, że jest. Sama niejednokrotnie tego doświadczałam, stąd między innymi decyzja, żeby zmienić zawód. Ale tak zaprojektowałam White Collar Warriors, że jest niesamowita różnorodność. Od poważnego doradztwa biznesowego dla funduszy inwestycyjnych po treningi sportów walki. A poza tym przez to, że jestem sama sobie szefem, mogę z taką samą przyjemnością zarówno stać przy kserokopiarce, pisać teksty na stronę i rozwiązywać dylematy wielkich korporacji, jak zrestrukturyzować firmę, projektować szkolenia łączące biznes i sport i budować start-upy - to wszystko mnie pasjonuje i zależy ode mnie oraz od moich współpracowników, więc ryzyka wypalenia zawodowego się nie boję, nawet gdybym żyła 100 lat. Gdybym żyła lat 200, to mógłby być problem, ale się na to nie zapowiada (śmiech). Poza tym jako dziecko marzyłam, żeby zostać psychologiem, ale ktoś mądry mi to odradził, stwierdzając, że mam w sobie za dużo empatii. Ostatnio natomiast sobie uświadomiłam, że coaching jest bardzo blisko psychoterapii, de facto więc spełniam swoje marzenia z dzieciństwa.
Podsumujmy. Jesteś „mocną postacią w świecie finansów”, jak zostałaś przedstawiona w jednym z serwisów branżowych, jeździsz na motocyklu, trenujesz Krav Magę, nigdy nie nosisz kiecek ani obcasów. A przy tym jesteś niesamowicie kobieca. Powiedz mi więc: czym jest piękno?
Ale pytanie! Czym jest piękno? Może pani wie, czym jest piękno? Niech mi pani pomoże! (Joanna zwraca się do kobiety siedzącej przy sąsiednim stoliku i śmieje się w głos). Absolutnie nie postrzegam piękna jako coś, co jest zewnętrzne. Jakbyś weszła do mnie do domu, gdzie jest mnóstwo wszystkiego, pierdółek, nic do siebie nie pasuje... Ale dla mnie tam jest pięknie, mam nawet napis na ścianie: „Tam dom mój, gdzie mogę chodzić boso”. Nieważne, gdzie jestem, ważne, żebym tam się dobrze czuła i mogła być sobą. Piękno to pojęcie względne.
A piękno nasze, kobiece?
Aaa! Zabiłaś mnie tym pytaniem. Nigdy się nad tym nie zastanawiałam… Wiem, jakie kobiety uważam za piękne. Nawet teraz, dwa dni temu, byłam na konferencji coachingu i były dwie kobiety, do których podeszłam i powiedziałam, że są zajebiste, w ogóle nie znając ich. Po prostu miały w sobie coś takiego.
To znajdźmy to „coś”. Kolor włosów, oczu, karnacji, makijaż…
Ale ja nie mam na myśli zewnętrznych cech.
Energia, siła?
O właśnie! To jest energia, to jest spojrzenie, elegancja, dla mnie chyba też nietuzinkowość. Przyciągają moją uwagę osoby, które nie boją się wyróżniać. Pod warunkiem, że zostają sobą, są spójne, mają tę energię w sobie naturalnie, a nie przybierają jakieś pozy, maski.
To skąd ty czerpiesz swoją energię, skąd masz tyle siły i pewności siebie?
Myślę, że siłę bierze się… Teraz to pojechałaś z tym pytaniem… Dostałam bardzo dużo siły… (po raz pierwszy od godziny uśmiech znika z twarzy Joanny). Jezu, zaraz zacznę płakać… Dużo siły dostałam od mojej mamy... Pamiętam, jak mama zawsze dawała sobie radę, choć była sama, jak próbowała zrobić, co mogła, żebym była takim człowiekiem, jakim jestem. Teraz dużo siły dają mi moje chłopaki - mój partner Adam i mój syn Tomek, oraz ludzie, których spotykam na swojej drodze. Jestem też silna, jak widzę efekty mojej pracy, jeśli coś robię i widzę, że to przynosi wymierny efekt. To nie muszą być od razu wielkie sukcesy liczone w milionach. Dużo ważniejsze teraz są te drobne efekty mojej pracy coachingowej, mentorskiej czy trenerskiej. Kiedy widzę, że komuś pomagam, że ktoś w czasie pracy ze mną nagle uśmiecha się i wykrzykuje: "Wow, teraz to rozumiem, teraz potrafię to zrobić!" albo dziękuje mi za to, że pomogłam mu spojrzeć na te same rzeczy z innej perspektywy i może samodzielnie ocenić wszystkie ryzyka, wszystkie atuty i wziąć coś na klatę albo świadomie odpuścić. To, że mam taką moc, daje mi wielką siłę.
Partnerem artykułu jest Dermika