Kolęda dzieli Polaków. Jedni niecierpliwie wyczekują, drudzy wolą poszczuć księdza psem
Kilkunastominutowa wizyta, do której - teoretycznie - nie trzeba specjalnie się przygotowywać, wzbudza w wiernych skrajne emocje. Teresa bierze z tej okazji dzień wolnego, Ewelina przyjmuje, bo boi się odmówić, a Magda zapewnia, że nigdy nie wpuści księdza do domu.
31.12.2018 | aktual.: 01.01.2019 17:50
Magda przestała przyjmować księży po tym, jak w jej rodzinnej parafii w Gdyni wyszło na jaw, co robił jeden z duchownych. – Mieszkaliśmy wtedy jeszcze z moimi rodzicami i w okresie świątecznym, jak co roku, czekaliśmy na księdza – wspomina kobieta. Podczas wizyty duszpasterskiej ksiądz uśmiechał się do, wówczas 6-miesięcznego, synka Magdy oraz ochoczo zagadywał jej 5-letniego brata. – Pytał, czy chodzi do przedszkola, jak nazywa się jego ulubiony kolega, w co najbardziej lubi się bawić – relacjonuje kobieta.
Magda nie dostrzegła nic złego w zachowaniu księdza, ale pół roku później diametralnie zmieniła zdanie na temat duchownego. – Ten sam ksiądz, który był w naszym domu, został aresztowany za molestowanie kilku chłopców. Podobno przyznał się do wszystkiego i dostał wyrok, ale nie jest on prawomocny – mówi. Kobieta przyznaje, że długo gnębiły ją czarne scenariusze. – Zastanawiałam się, czy on miał jakieś chore myśli z moim synem lub bratem w roli głównej – przyznaje.
Od stycznia Magdalena wraz z mężem i dzieckiem przeprowadziła się na swoje. – Mieszkamy już gdzie indziej, ale i tak nie zamierzam przyjmować księży na wizyty duszpasterskie. Nigdy nie wiadomo, na jakiego człowieka się trafi. Poza tym nieznajomych nigdy nie wpuszczam do domu, a ksiądz - mimo wszystko - jest obcym człowiekiem – argumentuje.
Pyta i ocenia
Ewelina przyjmuje księdza, bo mieszka w małej wsi na Podlasiu i wie, że gdyby nie wpuściła go do domu, sąsiedzi wytykaliby ją palcami. – Jestem wierząca i chodzę do kościoła, ale zapoznawanie się z księżmi nie jest mi potrzebne do pogłębienia wiary – mówi.
33-latka twierdzi, że księża mają paskudny zwyczaj wypytywania o prywatne sprawy wiernych i oceniania ich. – Jestem mężatką i mam dwójkę dzieci, ale mój Marek rzadko jest w domu, bo pracuje za granicą – wyjaśnia. – Przez ostatnie trzy lata tak się złożyło, że nie bywał w Polsce podczas kolędy. Ksiądz oczywiście zwrócił na to uwagę i dopytywał, czy na pewno jesteśmy dalej razem, bo już dawno nie widział mojego Marka – opowiada.
Kobieta wolałaby porozmawiać z kapłanem na inne tematy. – Niech opowie mi jakąś przypowieść z Biblii, która faktycznie umocni mnie w wierze, zamiast wścibiać nos w moje rodzinne sprawy – uważa.
Taka jest tradycja
Dla Teresy przyjęcie księdza w domu w okresie świątecznym to nieodłączny element Bożego Narodzenia. – Proboszcz modli się za naszą rodzinę, błogosławi nas na nowy rok i święci nasz dom – wyjaśnia kobieta. – Taka jest tradycja chrześcijańska i nie rozumiem, dlaczego miałabym z niej zrezygnować, skoro jestem osobą wierzącą – zastanawia się.
45-letnia kobieta ma rację. W kościele katolickim wizyta duszpasterska określona jest prawem kanonicznym: "Pragnąc dobrze wypełnić funkcję pasterza, proboszcz powinien starać się poznawać wiernych powierzonych jego pieczy. Winien zatem nawiedzać rodziny, uczestnicząc w troskach wiernych, zwłaszcza w niepokojach i smutku, oraz umacniając ich w Panu, jak również – jeśli w czymś nie domagają – roztropnie ich korygując".
Tarnowianka sprawdza z dużym wyprzedzeniem, na kiedy jest zaplanowana kolęda w jej bloku i na ten dzień ona oraz jej mąż biorą wolne. – Musimy posprzątać w domu i coś ugotować, aby ugościć księdza jak należy. Zawsze przygotowuję jakąś ciepłą przekąskę dla niego i cieszy mnie, gdy widzę, że jest zadowolony z poczęstunku – mówi. – W tym roku pewnie zrobię paszteciki z grzybami i barszczyk. To smakuje chyba każdemu – myśli.
Teresa należy do tej samej parafii od kilkunastu lat i dobrze zna się z lokalnym księdzem. – To serdeczny człowiek. Lubię słuchać jego kazań, bo zawsze ma coś mądrego do powiedzenia – twierdzi. Kobieta oprócz ciepłego poczęstunku przygotowuje kopertę, do której wkłada pieniądze. – W zeszłym roku włożyłam 70, ale w tym dam 100 złotych – przyznaje. – Nie rozumiem osób, które tak narzekają na kolędę, przecież księża przez cały miesiąc chodzą po domach, więc należy im się zapłata. Nie zbiednieję, jeśli raz w roku dam te kilkadziesiąt złotych.
Koperta niezgody
Kwestia wręczania pieniędzy księdzu jest najczęstszym powodem, dla którego wierni są sceptycznie nastawieni do wizyt duszpasterskich. Zapytałam kobiety na jednej z facebookowych grup, czy przyjmują księży z wizytą. Te, które odpowiedziały „nie”, w większości argumentowały to właśnie finansami:
"Dałam 20 złotych i usłyszałam: "Co tak mało?”. Jak przyjdzie w tym roku, to poszczuje go psem" - pisze Aneta.
"W zeszłym roku włożyłam 50 złotych, to ksiądz powiedział, że sąsiedzi dawali po stówie" – wspomina Iwona.
"Kiedyś po mszy ksiądz wyczytał tych, co dali najmniej i najwięcej. Zdenerwowało mnie to, dlatego przy następnej kolędzie powiedziałam mu, co myślę o takich praktykach i nie dostał ani grosza od nas." – wyjaśnia Magdalena.
Na szczęście są też duchowni, którzy przywracają nadzieję w sens instytucji kościoła: "Nam rok temu nie przyjął koperty, gdy się dowiedział, że tylko mąż pracuje, a ja się zajmuje synkiem" - pisze Dominika. "Daję kopertę, a on zawsze mi ją oddaje i mówi, żebym lepiej kupiła za to coś dla dziecka" – dopowiada Monika.
Marcin przyznaje, że pochodziłby z większym entuzjazmem do przyjmowania księdza w domu, gdyby wiedział, że ten nie będzie oczekiwał zapłaty. "Powinno być tak, że jeśli ktoś chce wynagrodzić księdza za kolędę, to kładzie kopertę na tacy w niedziele i tyle. Kapłan nie powinien brać pieniędzy przy okazji święcenia domów" – uważa 37-letni mężczyzna.
Marcin zastanawia się, czy księża nie widzą, że pieniądze dzielą wiernych. "Nie każdego stać na to, aby dać kopertę. Tym bardziej w okresie świątecznym, gdy wszyscy mamy więcej wydatków niż zwykle" – twierdzi. "Nikt nie powinien czuć się w obowiązku płacenia za uczestniczenie w zwyczajach religijnych" – dodaje.
Być może dobrym rozwiązaniem dla polskiego Kościoła byłoby zainspirowanie się pomysłami z innych krajów? Na przykład we Włoszech duchowni, chcąc odciąć się od zarzutów, że w kolędzie chodzi jedynie o pieniądze, odwiedzają wyłącznie domy, do których zostali wcześniej zaproszeni za pośrednictwem kancelarii parafialnej. Ponadto robią to przez cały rok. W ten sposób zarówno gość, jak i gospodarz, są zadowoleni i czerpią radość ze spotkania, które jest traktowane jako okazja do wspólnej modlitwy i bliższego poznania się, a nie jak przykry obowiązek, który trzeba "odbębnić".
Kościoły pustoszeją
Nie jest jasno określone, od kiedy istnieje zwyczaj wizyt duszpasterskich. Wiadomo, że słowo "kolęda" pierwotnie oznaczało pieśń noworoczną, odśpiewywaną przez wiejskich chłopów, którzy składali sobie nawzajem noworoczne wizyty. Kościół katolicki przyjął ten ludowy zwyczaj i połączył go z błogosławieniem domów na święto Trzech Króli. Jednak z racji tego, że ciężko było odwiedzić wszystkich parafian w jeden dzień, rozłożono wizyty na cały okres świąt Bożego Narodzenia.
Zgodnie z tradycją w trakcie kolędy na stole domowników powinien stać krzyż, zapalona świeca oraz talerz z święconą wodą i kropidło. Jeśli chodzi o ostatni element księża przyznają, że często chodzą z własnym kropidłem, bo w domach ich brakuje.
Nie ma danych dotyczących tego, ile osób uczestniczy w wizytach duszpasterskich. Jednak księża zauważają, że liczba ta systematycznie spada. Kilka lat temu klasztor Karmelitów we Wrocławiu oszacował, że jedynie połowa wrocławian przyjmuje księdza po kolędzie.
Znacząco spadła również liczba wiernych uczestniczących regularnie w mszach świętych. Według Instytutu Statystyki Kościoła Katolickiego, który przeprowadził analizę za 2016 rok, jest ich poniżej 10 milionów, co oznacza, że regularnie w kościele pojawia się jedynie około 37 proc. ochrzczonych. To najgorszy wynik w historii prowadzonych od 25 lat badań.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl