Konia z rzędem za miejsce w żłobku!
Apeluję: otwierajcie żłobki i przedszkola! Boom rozrodczy trwa, a miejsc, gdzie można z czystym sumieniem umiejscowić swoje dziecko nie przybywa. Postanowiłam wciągnąć nas na listę oczekujących w dwóch żłobkach.
Nie ma co zrobić z Jadźką. Nikt jej nie chce. Nie chce jej żłobek publiczny ani niepubliczny. Nie chce do niej przyjść żadna niańka za rozsądne pieniądze. Powoli i ja przestaję chcieć ją całą dobę. Owszem, chętnie wezmą ja obie babcie, ale ile mogą się poświęcać?
Jadwiga jest w wieku nie do okiełznania. Wchodzi na wszystkie meble, szoruje podłogi, wyciąga nasze skarby z szafek, dobiera się do komputera i do klozetowej muszli. Deszczowy dzień sam na sam z dzieckiem jest wielkim wyzwaniem dla mojej cierpliwości. Po całym dniu biegania za małą po mieszkaniu, jestem wykończona. Na tyle, że kiedy zasiadam wieczorem w domu do pracy, nie widzę ekranu komputera. Myślałam, że spokojnie będę mogła pogodzić wychowywanie dziecka i inne obowiązki, że do wieku przedszkolnego przemęczymy się razem. Ale mam już dość. Chcę odzyskać własne życie, a Jadźka niech się uspołecznia. Szukam więc żłobka. Ale okazuje się, że jakieś pół roku za późno.
Oczywiście dochodziły do mnie informacje o katastrofalnej sytuacji z miejscami w żłobkach i przedszkolach: zapisy na listy oczekujących, prześciganie się mam i ojców w pomocy dla ośrodków przedszkolnych, lewe zaświadczenia o tym, że rodzina jest niepełna, biedna, a najlepiej patologiczna. Wszystkie te niestworzone historie jednak przepuszczałam koło uszu, bom w nie nie mogła uwierzyć. W swojej naiwności więc postanowiłam zasięgnąć rady u źródła i zadzwoniłam do dyrekcji publicznych żłobków w Gdańsku. Wszelkie moje obawy się potwierdziły.
Jadźkę wezmą przy dobrych wiatrach za jakieś siedem miesięcy, ale najprawdopodobniej dopiero…. za rok! Gdybym mogła, spuściłabym sobie tęgie lanie za to, że nie zapisałam Jadźki o wiele wcześniej, nawet jeśli nie miałam w planach oddawania jej do ośrodka, to tak w razie czego. Postanowiłam wciągnąć nas na listę oczekujących w dwóch miejscach (szczęśliwie w mojej dzielnicy są aż trzy państwowe żłobki) i czekać na cud. W międzyczasie, pomyśleliśmy z Głową Rodziny o żłobku niepublicznym. Okazuje się, że takich nie ma prawie wcale. Jedno sensowne miejsce jest dość daleko i nie ma w nim miejsc aż do marca.
Powiedźcie mi teraz – jakbyście mieli otwierać własny biznes, o czym pomyślelibyście w pierwszej kolejności? Bo dla mnie oczywistą oczywistością jest, że prywatny żłobek to współczesna kopalnia diamentów. Nie sposób na tym stracić, bo zapotrzebowanie jest ogromne, a matki są zdesperowane i zapłacą za opiekę jak za zboże, żeby tylko ktoś zajął się ich dzieckiem, kiedy one zadowolone z odzyskanego życia po osiem godzin ślęczą nad komputerem, kłócą się z szefem i obgadają koleżanki z księgowości.
Żłobek lub przedszkole chce otworzyć co druga moja ciężarna koleżanka, a powiem szczerze, że mam ich prawdziwy wysyp. Zajmowanie się dziećmi, zarabiania na zajmowaniu się dziećmi i przy tym rozwiązanie problemów swoich oraz koleżanek i potrzebujących matek musi się opłacić. Czekam na te nowe miejsca dla dzieci jak na zbawienie. I chociaż znam słomiany zapał moich „psiapsiółek” i wiem, że otwarcie żłobka to nie bułka z masłem, głównie ze względu na ostre kryteria i mnóstwo warunków do spełnienia. Ale jeśli którejś się uda… To walimy z Jadźką do nich w ciemno.
O moje dziecko się nie martwię, wiem, że kocha dzieci (na razie) i będzie się w żłobku świetnie bawić. Tylko żeby dostała szansę. Żebym ja dostała szansę i miała czas na małe przyjemności w ciągu dnia. No i na to, żeby pracą zarobić na żłobek. Prywatny żłobek to koszt ok. 800 zł miesięcznie, prawie jak cena za wynajęcie pełnoetatowej niani. Z nianiami też kiepsko, albo zajęte, albo nieodpowiednie, albo zbyt dobre i drogie. Babcie są kochane i biorą Jadźkę do siebie jeden dzień w tygodniu, ale to ledwo wystarcza, by doprowadzić mieszkanie do jakiegokolwiek porządku. A co dopiero żeby nadrobić zaległości w pracy!
Apeluję więc: otwierajcie żłobki i przedszkola! Bo matki takie jak ja niedługo sięgną kresu wytrzymałości. Boom rozrodczy trwa, a miejsc, gdzie można z czystym sumieniem umiejscowić swoje dziecko nie przybywa.