Koronawirus w Polsce. Dzieci mają zostać w domu. Ale co z tymi, które domy mają dwa?

W czasie pandemii koronawirusa konflikty i trudne relacje się zaostrzają. A nie ma chyba większego pola minowego, niż wspólne wychowywanie dziecka z człowiekiem, którego już nie lubisz. Jak w tych czasach radzą sobie rozwiedzeni rodzice?

Koronawirus w Polsce. Dzieci mają zostać w domu. Ale co z tymi, które domy mają dwa?
Źródło zdjęć: © 123RF
Aleksandra Kisiel

04.04.2020 | aktual.: 04.04.2020 12:15

Epidemia koronawirusa, zamknięcie szkół i placówek oświatowych oraz przestoje w zakładach pracy to swoisty test kompetencji rodzicielskich i komunikacyjnych. Test trudny, zwłaszcza dla rodziców samotnie wychowujących dzieci. A tych w Polsce jest ponad 2,5 miliona. Część rozwiedzionych rodziców zdaje go bardzo dobrze – rozmawiając o swoich potrzebach i możliwościach oraz działając wspólnie dla dobra dzieci i dorosłych.

Rodzina jest teraz najważniejsza

Justyna jest rozwiedziona od pięciu lat. Od roku jej współpraca z byłym mężem w zakresie wychowania córki przebiega dobrze. Dlatego gdy okazało się, że rząd podjął decyzję o zamknięciu szkół i ich córka będzie musiała zostać w domu, wiedzieli, co zrobią. – Tata zabrał Marysię normalnie na weekend. Przyjechał po nią samochodem, żeby unikać komunikacji miejskiej. Nie miałam żadnych obaw ani planów, żeby zablokować ten kontakt, bo ufam mojemu byłemu mężowi w kwestiach bezpieczeństwa. Wiem, że będzie dbał, żeby córka myła ręce, nie będzie z nią chodził po sklepach i zapewni jej odpowiednią opiekę – wylicza Justyna.

Córka spędziła z tatą weekend. Niestety, zarówno Justyna, która pracuje w logistyce, jak i jej były mąż, który jest urzędnikiem, nie mogą pracować z domu. Dlatego po weekendzie z tatą dziewczynka pojechała do dziadków. – Zostanie tam do końca tej narodowej kwarantanny. Ustaliliśmy z jej tatą, że na ten czas "zawieszamy" kontakty, bo nierozsądnym byłoby przyjeżdżać do moich rodziców i narażać ich na zakażenie wirusem. Oczywiście Marysia może zawsze zadzwonić do taty, porozmawiać przez Skype. Chcę, żeby miała tyle kontaktu z tatą, ile potrzebuje – tłumaczy kobieta. Justyna i jej były mąż jeszcze nie ustalili, czy utracony czas kontaktów zostanie jakoś odrobiony.

– Liczymy się z tym, że kwarantanna może potrwać dłużej niż do świąt. Gdy wszystko wróci do normy, będziemy rozmawiać o tym, co dalej – mówi mama 10-letniej Marysi.

Mecenas Karolina Lewandowska podkreśla, że w tym wyjątkowym czasie rodzice powinni współpracować. I obliguje ich do tego prawo. – W sytuacji, w której oboje rodzice mają pełnię praw rodzicielskich, a miejsce zamieszkania dziecka jest ustalone przy jednym z nich i najczęściej jest to matka, wszelkie decyzje dotyczące dziecka powinny być podejmowane wspólnie. Bo to, że adresem nieletniego jest adres matki czy ojca, nie oznacza, że ten rodzic ma "większą władzę" – tłumaczy prawniczka.

– Kodeks Rodzinny i Opiekuńczy nie przewiduje tymczasowego zawieszenia praw jednego z rodziców czy żadnych innych działań na czas epidemii. I na ten moment parlament nie wprowadził żadnych nadzwyczajnych przepisów. Więc teoretycznie wszystkie kontakty powinny odbywać się normalnie. Ale prawo to nie tylko teoria. To również praktyka i zdrowy rozsądek – wyjaśnia mecenas.

Nie czas na przepychanki

– Zdrowy rozsądek to ta rzecz, której zdecydowanie brakuje w mojej relacji z byłą żoną – gorzko mówi Marcin. Od trzech lat walczy w sądzie o opiekę naprzemienną. Po rozwodzie sąd przyznał jemu i byłej żonie pełnię praw rodzicielskich, ale ich 9-letnia córka mieszka z mamą. Tatę widuje w weekendy. – I przez to, że córka mieszka z matką, i jest to napisane w wyroku rozwodowym, moja była żona uważa, że sama może podejmować wszystkie decyzje. Komunikuje mi je tonem nieznoszącym sprzeciwu – mówi Marcin.

Weekend Marcina przypadał tuż po tym, jak rząd zdecydował o zamknięciu szkół oraz dwa tygodnie potem. W obu przypadkach do realizacji "kontaktu", bo tak kodeks rodzinny nazywa wychowywanie dziecka przez rodzica, z którym nie mieszka na stałe, nie doszło.

Była żona Marcina, Zofia, za każdym razem pisała mu SMS-a, żeby nie przyjeżdżał po córkę, że nie "wyda mu dziecka", nawet jeśli pojawi się z policją. – Napisała, że szkoły są zamknięte i dzieci mają zostać w domu. Odpisałem więc, że zabiorę Weronikę do domu i tam zostaniemy. No i się zaczęło. Że jestem nieodpowiedzialny, że Weronika ma dom u mamy, a u mnie jest tylko gościem. Wreszcie, że mogę zabrać córkę, tylko jeśli pokażę matce zaświadczenie od lekarza, że jestem zdrowy, a najlepiej negatywyny wynik testu na obecność koronawirusa. Równie dobrze mogłaby zażądać gwiazdki z nieba. To już klasyka: Zośka podejmuje jakąś decyzję, a ja mam się zgodzić i przeprosić, że żyję. Gdy wyrażę jakikolwiek sprzeciw, natychmiast pisze kolejne listy do sądu, że jestem konfliktowy – mówi Marcin.

Matki lepsze w walce z pandemią?

Pytam, czy była żona wytłumaczyła, dlaczego tak ostro sprzeciwia się zrealizowaniu kontaktu. – Nie wytłumaczyła. Bo co miała powiedzieć, że jej mieszkanie jest bardziej wirusoodporne niż moje? Niestety, tu nie chodzi o dobro Weroniki, a o fakt, że Zośka panicznie boi się zostać sama. A jeszcze bardziej przeraża ją to, że córka ma ze mną świetny kontakt – mówi Marcin. Mężczyzna jest bardzo rozgoryczony i nie ukrywa, że boi się o bezpieczeństwo córki.

– Gdyby naszej córce coś się stało, czy jej mama potrafiłaby zachować zdrowy rozsądek? Czy w ogóle by mnie poinformowała? Nie wiem. Wiem tylko, jak było dawniej. Gdy Zośkę zabrało pogotowie, bo pękł jej wyrostek robaczkowy, po moją córkę przyjechali dziadkowie. O tym, że była żona jest w szpitalu, a córka pod opieką dziadków, dowiedziałem się po trzech dniach. Zofia nie uważała za słuszne poinformować mnie o całej sprawie. I boję się, że teraz może być podobnie – dodaje ze smutkiem.

Póki co Marcin ustalił z byłą żoną, że będzie codziennie kontaktował się z córką przez Skype. Poprosił też, aby mama dziewczynki dała mu pisemne potwierdzenie, że będzie mógł "odzyskać" utracone kontakty, gdy sytuacja wróci do normy.

Na wyroki będzie trzeba poczekać

Czy taki odręcznie napisany dokument ma moc prawną? – Nie. Ale może stanowić ważny dowód w sądzie. Kiedy jeden z rodziców uchyla się od wykonywania postanowień sądu, na przykład nie realizuje kontaktów, drugi rodzic może wystąpić do sądu z wnioskiem o ukaranie. To działa w obie strony. Jeśli mama odmawia ojcu prawa do spotkań, ten może szukać pomocy w sądzie, a jeśli to ojciec uchyla się od odwiedzin, matka może pociągnąć go do odpowiedzialności – tłumaczy mecenas Lewandowska.

Polski rząd i minister sprawiedliwości do piątku 3 kwietnia milczeli w sprawie. Po interwencji Rzecznika Praw Dziecka, do którego zgłaszali się ojcowie, którym byłe partnerki odmawiały spotkań z dziećmi "przez wirusa", ministerstwo zabrało głos. Na stronie internetowej pojawił się krótki, ale dający ojcom nadzieję komunikat.

"W związku z pojawiającymi się pytaniami i wątpliwościami co do realizacji w okresie pandemii COVID-19 osobistych kontaktów z małoletnimi dziećmi przez rodziców żyjących w rozłączeniu, Ministerstwo Sprawiedliwości podkreśla, że obowiązują wszystkie postanowienia sądów w tym zakresie. W mocy pozostają zarówno postanowienia prawomocne, jak i nieprawomocne, lecz natychmiast wykonalne, wydane w trybie zabezpieczenia" – czytamy.

Dalej ministerstwo przypomina o możliwości wszczęcia postępowania przeciwko rodzicowi, który nie wykonuje postanowień sądu (w tym wypadku – nie pozwala drugiemu rodzicowi na kontakt z dzieckiem, ale karze podlegają też rodzice, którzy uchylają się od spotkań). – To jest świetny przepis. W teorii. W praktyce jest tak, że ojciec występuje o ukaranie, matka staje przed sądem, zaczyna szlochać i mówić, że bała się o zdrowie dziecka. I który sędzia w sądzie rodzinnym ukarze taką matkę? – sarkastycznie pyta Marcin.

W poszukiwaniu straconego czasu

Czy kontakty utracone w okresie pandemii powinny być jakoś "odrobione"? – Kodeks nie reguluje tej sprawy. Niektórzy rodzice mają stosowne zapisy w planach wychowawczych czy wyrokach sądowych. Jeśli rodzice są rozsądni i mają dobrą relację, zapewne się tak stanie. Choć jeśli żaden z rodziców nie jest poddany kwarantannie i nie wykonuje zawodu, w którym może mieć kontakt z chorymi (np. lekarz, kierowca, pracownik sklepu), nie ma przeszkód, żeby dziecko przejechało z jednego domu do drugiego – wyjaśnia mecenas.

Mecenas Karolina Lewandowska przypomina, że większość sądów rodzinnych w kraju ograniczyła działalność do spraw o pozbawienie praw rodzicielskich i tych, w których istnieje bezpośrednie zagrożenie dla zdrowia i życia nieletnich. Więc teraz rodzice, którzy w komunikacji z dawnym partnerem posiłkowali się kontaktem z policją czy sądem, są skazani na samodzielność. Dla części rodzin może oznaczać to poprawę relacji. Ale dla wielu dzieci oznacza to jeszcze dłuższą rozłąkę z drugim rodzicem. Bo telefon raz na jakiś czas ciężko nazwać aktywnym uczestniczeniem w życiu dziecka. A trwający od 3 tygodni "stan wyjątkowy" dla wielu rodziców oznacza wyjątkową szansę, by zemścić się na byłym małżonku.

Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl

Źródło artykułu:WP Kobieta
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (402)