Koronawirus w Polsce. Lekarz Dawid Ciemięga: "COVID-19 nie dotknie każdego"
Dawid Ciemięga to pediatra z Tychów, jeden z najlepszych w kraju – zwyciężył w plebiscycie "Hipokrates 2017". Teraz ceniony lekarz w rozmowie z WP Kobieta zabrał głos w sprawie koronawirusa. – To będzie wielkie wyzwanie dla polskiej służby zdrowia – oznajmia.
Koronawirus rozprzestrzenia się błyskawicznie. Światowa Organizacja Zdrowia ogłosiła stan pandemii. W Polsce zarażonych jest coraz więcej osób. Głos w tej sprawie zabierają wszyscy, ale to głos ekspertów – lekarzy, epidemiologów – jest najważniejszy.
Dominika Czerniszewska, WP Kobieta: Jak wygląda sytuacja lekarzy w obliczu koronawirusa? Czy dostajecie wsparcie? Jesteście odpowiednio chronieni w szpitalach?
Dawid Ciemięga, lekarz: Od kolegów po fachu wiem, że w szpitalach przede wszystkim brakuje środków ochrony osobistej – maseczek, zabezpieczeń w postaci fartuchów, kombinezonów. Tak przynajmniej było w zeszłym tygodniu. Miały być zakupione, więc sytuacja ma się poprawić. Warto zaznaczyć, że obecnie zachorowań jest stosunkowo mało. Jak wzrośnie liczba zarażonych, to braki wszystkiego będą dużo bardziej zauważalne. Wtedy dopiero pojawią się pytania, czy wystarczy sprzętu, czy wystarczy miejsc w szpitalach. To będzie wielkie wyzwanie dla polskiej służby zdrowia.
Myśli pan doktor, że polska służba zdrowia sprosta wyzwaniu?
Nawet jak nie było pandemii, to brakowało już wielu rzeczy, w tym wolnych miejsc z respiratorami. To był problem przed koronawirusem, ale kogo to wówczas interesowało. To będzie wielki test dla systemu opieki medycznej. Najgorsza sytuacja będzie wtedy, kiedy wiele osób naraz będzie potrzebowało intensywnej opieki. Wtedy służba zdrowia będzie mocno niewydolna. Lekarze staną przed dylematem kogo ratować. Ten problem pojawił się już we Włoszech i Australii – czy pozwalać starszym osobom umierać, by ratować młodszych? Po prostu trzeba dać komuś umrzeć, kto ma mniejsze szanse na przeżycie.
Jakie nastroje panują wśród lekarzy?
Lekarze też się boją, bo brakuje tego sprzętu ochronnego. Teraz mobilizowani są również studenci i stażyści, którzy nie nabyli jeszcze doświadczenia w pracy zawodowej. Uczyli się tylko teorii na uczelni, a nagle rzuceni są na głęboką wodę. Zamiast nabywać krok po kroku doświadczenia zawodowego, nagle muszą zmierzyć się z globalną pandemią. Mają wyjść do potencjalnie narażonych i to dla nich naprawdę duże obciążenie psychicznie.
Zapominamy również o innych osobach, które pracują w ośrodkach zdrowia – salowe, panie w rejestracji, które przyjmują pacjentów. Rejestracje są często otwarte. Nie ma bariery ochronnej w postaci szyby. To często kontakt twarzą w twarz. Dla nich to również wielkie obciążenie psychiczne, a mało się o tym mówi.
Jak ocenia doktor zachowanie Polaków. Czy faktycznie przestrzegają kwarantanny?
Połowa - bardzo. Najbardziej niepokojące jest to, że ludzie wciąż gromadzą się w jednym miejscu. W sobotę w moim mieście na targowisku były tłumy. Zupełnie nie zdawali sobie sprawy z powagi sytuacji. Nie zastosowali się do żadnych zaleceń. Teraz zobaczymy, co się stanie. Czy pozarażali się na tych targowiskach… Wystarczyło, że była tam jedna osoba zarażona i kichnęła. To najłatwiejsza droga do rozprzestrzeniania się koronawirusa.
Z drugiej strony widać też, że społeczeństwo faktycznie jest coraz bardziej świadome zagrożenia. W kolejkach do marketów zachowują dwumetrowy odstęp, stają pojedynczo, nakładają towar przez rękawiczkę jednorazową.
GIS nakazuje omijania dużych skupisk ludzi. Jeśli nie mamy obowiązkowej kwarantanny, czy koniecznie musimy pozostać w domach?
Tego właśnie nie doprecyzowano w komunikatach. Wiele osób się nad tym zastanawia. Jeśli mieszkamy na wsi w domu, a kolejny jest oddalony, spokojnie możemy wyjść na swoją posesję. Nie popadajmy w paranoję. Tutaj chodzi o kontakt człowiek-człowiek. Chyba że ktoś ma narzuconą kwarantannę, to wtedy przepisy mówią jasno, że trzeba zostać w domu.
Czyli o spacerze w parku nie ma mowy?
Zanim weszły restrykcje, rodzice z dziećmi masowo ruszyli na zakupy czy place zabaw. Zamknięto przecież szkoły, a coś trzeba robić, więc te skupiska ludzi ze szkół i przedszkoli przeniosły się na zewnątrz. Dopiero teraz, gdy weszły rozporządzenia, ludzie zaczęli się pilnować. Wiedzą, że pójście do parku nie jest najlepszym pomysłem. Tylko problem jest taki, że trochę już za późno, bo wirus zdążył się rozprzestrzenić.
Jednak wiele osób skarży się, że kwarantanna w domu nie najlepiej wpływa na ich kondycję psychiczną. Jak sobie z tym poradzić?
Faktycznie. Ludzie zgłaszają, że im ciężko wytrzymać psychicznie. Tutaj należy pamiętać, że nasze psychiczne nastawienie przekłada się na nasze zdrowie i odporność. Im ktoś bardziej będzie zestresowany, tym jego odporność będzie mniejsza. Dlatego ważne jest to, by ludzie byli w dobrym humorze i nastawieniu. Jeśli będą się frustrować, to będzie miało negatywne skutki. Poza tym należy dbać o siebie – odpoczywać, wysypiać się, jeść zdrowe posiłki. To wszystko ma wpływ na nasze zdrowie i kondycję psychiczną.
Coraz więcej Polaków nosi maseczki przeciwwirusowe. Czy są one niezbędne?
To kolejna sprzeczna rzecz. Najpierw komunikaty mówiły, żeby nie nosić maseczek, jak się nie jest chorym. Obecnie, ze względu na sezon, wiele osób jest przeziębionych, więc powinny je zakładać. Pozostali naprawdę nie muszą. Oczywiście część ludzi wkłada je, bo czuje się w nich bezpieczniej. Należy jednak pamiętać, że maseczka nie daje gwarancji niezarażenia się. Daje ochronę, ale niewielką.
Polska na tle innych krajów szybko wprowadziła stan zagrożenia epidemicznego. Była to słuszna decyzja?
Patrząc na inne kraje wiedzieliśmy, co zrobić, by uniknąć katastrofy. Ogłoszenie stanu epidemicznego i zamknięcie placówek to była bardzo dobra decyzja. Wydaje mi, że pewne restrykcje powinniśmy jeszcze wcześniej wprowadzić. Być może należało założyć, że tych przypadków zarażenia będzie więcej. Ogólnie zachowanie rządu oceniam właściwie. Nie chciałbym nikogo krytykować i osądzać. Wielu doszukuje się uchybień. To jest ciężka sytuacja, z którą nigdy nie mieliśmy do czynienia. Trudno więc oczekiwać, że któreś państwo było przygotowane na coś takiego. Teraz nie czas na krytykę, że było źle i będzie źle.
Ludzie muszą mieć tę świadomość, by nie panikować. Pacjenci, którzy zmarli w Polsce, to były osoby starsze z obciążeniami. Eksperci mówią, że ludzie będą umierali, bo koronawirus jest niebezpieczny. Dotyczy to jednak pewnej grupy osób – starszych, czy z obniżoną odpornością. Sianie paniki, że wszyscy jesteśmy narażeni, to pomówienie.
Patrząc na sklepowe półki, widać, że ludzie jednak zaczęli panikować…
Do dzisiaj nie wiem, po co ludziom tyle papieru toaletowego. To zaczęło się w Australii, zanim jeszcze wirus dotarł do Polski. To właśnie tam ludzie masowo zaczęli wykupywać papier. Zapytałem się siostry, która mieszka w Sydney - po co. Nie potrafiła odpowiedzieć. A potem to już masowo poszło w świat. W Polsce ludzie robią gigantyczne zapasy. Wszyscy się boją, wszyscy wykupują, co tylko się da. Nie potrafimy racjonalnie kupować. Wiele z tych produktów za kilka dni będzie leżało w koszach. To jest właśnie skutek paniki.
Co Polacy powinni jeszcze wiedzieć o koronawirusie?
Przede wszystkim powinni mieć świadomość, że wiele osób przejdzie łagodnie tę chorobę. To przede wszystkim dla seniorów jest ciężka sytuacja. Oficjalne zalecenia są takie, że powinni być izolowani. To, co się stało we Włoszech, dotyczyło przede wszystkim właśnie tej grupy. Młode osoby, które nie mają innych schorzeń, powinny czuć się bezpiecznie. W trosce o swoje zdrowie psychiczne powinny jednak zachowywać wszelkie środki ostrożności.
Na koniec poproszę jeszcze o radę. Jak przetrwać ten trudny czas?
Moja rada jest przede wszystkim taka, by nie panikować. Niedawno byłem u znajomych na wizycie domowej i siostra tej mojej koleżanki rozpłakała się. Wiele jest teraz takich osób, które po prostu psychicznie sobie nie radzą. Nie można zakładać, że koronawirus wykończy każdego, bo ludzie zwariują. Apeluję do wszystkich po prostu o rozwagę.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl