Koronawirus we Francji: najwięcej zakażonych od końca kwarantanny. Trzy Polki opowiedziały, jak kraj radzi sobie z pandemią
– We Francji odnotowano 4897 nowych zakażeń koronawirusem. To najwyższy dobowy bilans od zakończenia w maju dwumiesięcznej kwarantanny – powiedział w niedzielę minister zdrowia Olivier Veran. Trzy Polki, które tam mieszkają, opowiedziały nam, jak wygląda ich ukochany kraj w dobie pandemii.
Dziennik "Le Monde" podaje, że władze na początku pandemii oznajmiły, że noszenie maseczek nie jest konieczne, a teraz nastąpiło wielkie "nawrócenie". W ponad 12 tysiącach francuskich gmin są obowiązkowe.
Czy Francuzi zatem przestrzegają reżimu sanitarnego?
Polka z Ile-de-France
Gracjana Majerczyk od 3 lat mieszka w rejonie Ile-de-France. – Nie zauważyłam ani teraz, ani wcześniej, żeby ludzie mocno wzięli sobie do serca powagę sytuacji – rozpoczyna Polka.
– Tam, gdzie jest to wymagane, Francuzi muszą przestrzegać restrykcji. Inaczej nie zostaną wpuszczeni, np. do sklepów. Jednak od początku pandemii nie robią tego zbyt ochoczo. Poza kontrolowanymi miejscami często widuje się skupiska młodych ludzi bez maseczek – dodaje.
Gracjana była zakażona koronawirusem na początku sierpnia - 7-go miała test, 10-go odebrała wyniki. Uważa, że służba zdrowia w jej okolicy działa nieudolnie. Gdy pojawiły się u niej pierwsze symptomy, kazano jej się zgłosić do laboratorium, gdzie pobrano wymaz. – Nie dostałam żadnych instrukcji, co dalej robić. Zadałam pytanie, czy mój mąż również powinien zrobić test. Pani nie znała odpowiedzi. Tak jakbyśmy byli pierwszym takim przypadkiem. Dopiero po konsultacji z lekarzem stwierdzono, że nie musi. A przecież mieszkamy razem, mąż przez cały czas chodził do pracy. Wynik okazał się pozytywny – wyjaśnia.
Co było dalej? – Jestem na tyle rozsądna, że zostałam w domu, ale tak naprawdę śmiało mogłam wyjść. Mamy wrażenie, że nikt tutaj niczego nie kontroluje. Nikt też nie kazał powtórzyć testu – dodaje.
Gracjana uważa, że w Polsce reżim sanitarny jest dużo lepiej przestrzegany niż we Francji. – Wraz z mężem uważamy, że Francuzi bardzo kiepsko radzą sobie z przestrzeganiem zasad bezpieczeństwa. Widząc, jak wiele rzeczy tutaj kuleje, nie dziwi nas tak duży dobowy przyrost zachorowań. Przez długi czas pracodawca męża nie zapewniał żadnych środków ochronnych, a i teraz o żel trzeba się upomnieć – stwierdza.
Polka z Lyonu
Autorka bloga "Chatka Baby Jogi" od 18 lat mieszka we Francji. Pracuje z domu w Lyonie, więc już na początku podkreśla, że spojrzenie na sytuację Francji w dobie pandemii jest bardzo osobistą perspektywą. – 400 m ode mnie znajduje się szpital regionalny, w którym jest wiele oddziałów dla zakażonych COVID-19. To dzielnica, gdzie mieszka dużo lekarzy, więc tutaj społeczeństwo wie, że koronawirus jest niebezpieczny. Chodzą w maseczkach, zachowują bezpieczną odległość. W niektórych regionach w Lyonie merowie wprowadzili nakaz nawet noszenia masek na ulicy. Na planie miasta są wyszczególnione rewiry, których to dotyczy – wyjaśnia.
Niania, która zajmuje się dzieckiem blogerki, ostatnio była w Polsce. Zdziwiło ją zachowanie rodaków. – Widziałam, że część osób nosi maseczkę jedynie na ustach. U nas za takie zachowanie można dostać mandat. Trzeba przyznać, że jak Francuzi noszą już maski, to porządnie. Jedna osoba drugą upomina – podkreśla. – Jeśli policja lub żandarmeria przyłapie kogoś bez maseczki, gdzie obowiązuje jej nakaz, wkleja mandat w wysokości 135 euro – dodaje.
– Należy pamiętać, że u nas rozporządzenia są "prefekturalne", czyli wydał je prefekt regionu, a w życie wprowadzają merowie – dopowiada blogerka. – Liczba przypadków faktycznie ostatnio wzrosła, ale to jest normalne, że po kwarantannie przybyło. Dodatkowo Francuzi wyjechali na wakacje. Większość jednak postawiła na lokalne podróże.
Polka z Marsillargues
Karo od 2006 roku jest mieszkanką Francji. Od poniedziałku – w Marsillargues, gdzie obowiązuje nakaz noszenia maseczek w przestrzeni publicznej. – Uważam, że Francuzi są bardziej ostrożni niż Polacy – rozpoczyna ciężarna kobieta, która na bieżąco śledzi informacje.
Polka ze względu na swój stan szczególnie przestrzega reżimu sanitarnego. – Ale nie popadamy z mężem w paranoję. Spotykamy się ze znajomymi, chodzimy lub organizujemy przyjęcia, lecz nie ma pocałunków i przytulania się, które do tej pory było charakterystyczne dla Francuzów – opowiada.
Spekuluje, że gdyby miała nadejść druga fala, to nie sądzi, żeby zostały wprowadzone takie ograniczenia, jak wcześniej. Powód? Gospodarka tego nie udźwignie. – Mój mąż jest od marca na zwolnieniu technicznym, pracuje przez jeden tydzień w miesiącu, ale otrzymuje całą wypłatę. Bezrobocie techniczne jest możliwe tylko do grudnia, więc nie wiemy, co będzie dalej – wyjaśnia i dodaje, że pracuje w branży hotelarskiej w Alpach. – Tam sytuacja jest wręcz tragiczna. Teraz powinni wiedzieć, jak będzie wyglądać sezon zimowy, a w hotelach nie ma ani jednej rezerwacji na ten czas – tłumaczy.
Koronawirus we Francji
Na stronie gov.pl czytamy, że można swobodnie przemieszczać się po Francji kontynentalnej. Na chwilę obecną nie ma też obostrzeń dotyczących osób podróżujących pomiędzy Polską a Francją.
– W czerwcu i lipcu Francji udało się rzeczywiście istotnie ograniczyć ilość zakażeń. Nie wrócili do sytuacji takiej jak Niemcy czy Hiszpania, więc faktycznie mogli sobie trochę pofolgować. Noszenie maseczek potraktowali, jak widać dosyć ulgowo. Zatem, jeśli Francuzi nie stosowali się ostatnio do metod niefarmakologicznych ograniczania transmisji koronawirusa SARS-CoV-2, czyli noszenia maseczek i trzymania dystansu społecznego i do tego dodatkowo doszły powroty z wakacji, wszystko to mogło się przyczynić do wzrostu zakażeń, które miało miejsce kilka dni temu – zauważą dr hab. Tomasz Dzieciątkowski, wirusolog, w rozmowie z WP Kobieta.
– We Francji, podobnie jak i w większości krajów Europy, lockdown był bardzo skuteczny, ale nie można go trzymać przez wieczność. Jednak Francuzi, jak my wszyscy, muszą przestrzegać reżimu sanitarnego, bo to on redukuje liczbę zakażeń koronawirusem – dodaje.