UrodaKrystyna Janda: „Nie zajmuję się sobą i swoją skórą przesadnie”

Krystyna Janda: „Nie zajmuję się sobą i swoją skórą przesadnie”

Krystyna Janda: „Nie zajmuję się sobą i swoją skórą przesadnie”
Źródło zdjęć: © Materiały prasowe
Aleksandra Kisiel
23.11.2015 15:51, aktualizacja: 27.11.2015 15:03

„Gram szybko, żeby nikt nie zauważył, że jestem brzydka,” mówi o sobie Krystyna Janda. A gra nieprzerwanie od 45 lat. Ikona kina, założycielka kultowego Teatru Polonia od niedawna jest też twarzą swojej marki kosmetycznej – Janda. I choć nigdy nie zdecydowałaby się na operację plastyczną podkreśla, że dbanie o siebie nie powinno być uznawane za luksus.

„Gram szybko, żeby nikt nie zauważył, że jestem brzydka,” mówi o sobie Krystyna Janda. A gra nieprzerwanie od 45 lat. Ikona kina, założycielka kultowego Teatru Polonia od niedawna jest też twarzą swojej marki kosmetycznej – Janda. I choć nigdy nie zdecydowałaby się na operację plastyczną podkreśla, że dbanie o siebie nie powinno być uznawane za luksus.

Krystyna Janda to jedna z tych kobiet w polskiej kulturze, o której można pełnoprawnie powiedzieć "legenda". Jako pierwsza pokazała Polakom, że kultura się opłaca. Założyła dwa ukochane teatry warszawiaków: Teatr Polonia, który w tym roku świętuje dziesięciolecie istnienia i Och-teatr w dawnym kinie Ochota. Oba prowadzone są przez Fundację Krystyny Jandy na rzecz Kultury. Teraz przyszła pora, aby zrewolucjonizować podejście Polek do urody. Krystyna Janda została twarzą kosmetyków dedykowanych dojrzałym kobietom. Nie obiecuje im gwiazdki z nieba, ale daje im produkty, które sama stosuje. Czy to przepis na sukces?

WP: Aleksandra Kisiel / Kobieta WP: Jako młoda aktorka, grając w „Człowieku z żelaza”, myślała Pani o sobie, że jest brzydka. Czy to przekonanie zmieniło się z czasem?

Nadal uważam, że jestem brzydka. Nie spodobałam się sobie bardziej, choć bardziej się lubię niż wtedy. Od 45 lat pracuje na scenie i pocieszam się, że ważniejsze jest co i jak gram. Gram szybko, żeby nikt nie zauważył, że jestem brzydka.Dla aktorki uroda ma kapitalne znaczenie. Ale w gruncie rzeczy kategoria brzydka / ładna przestaje funkcjonować, jeśli kobieta jest zadbana, elegancka i w zgodzie ze sobą. Patrzy się na nią przyjemnie i czuje się harmonię. Ja najlepiej czuję się latem, gdy jestem nieumalowana, na wakacjach.

Im jestem starsza tym mniej używam makijażu. Wystarczy jeśli wyrównam koloryt skóry, pomaluję oczy i usta. Podkładu używam tylko w teatrze. Dla mnie kluczem do dobrego wyglądu jest pielęgnacja.

Moja mama nie malowała się, babcie i siostry mojej mamy nie malowały się nigdy. Moja mama do dziś używa tylko szminki do ust i dobrych kremów. Nawet kiedy była bardzo aktywna zawodowo i spotykała się z wieloma ludźmi, ani nie farbowała włosów, ani nie malowała oczu. Tylko usta. Ciągle mi powtarzała, że grubo sklejone tuszem rzęsy i ciemne cienie na powiekach są okropne.

Pamiętam z młodości (nie byliśmy bogaci), był taki krem, który się nazywał „Górski”. Mama używała go namiętnie i mnie do niego przekonała. Dzisiaj wspominam go jako cudotwórczy, bo znikały po nim przebarwienia i rozjaśniał skórę. Nie wiem co to było, ale to musiał być jakiś zajzajer, bo potem musiałyśmy używać innych kremów, żeby złagodzić jego skutki. Koleżanki mamy, farmaceutki, robiły dla nas specjalne kremy. Ja miałam problemy z cerą, więc te apteczne produkty bardzo mi pomagały.

Kiedy moi synowie niedawno zaczęli mieć problemy ze skórą, a byliśmy we Włoszech na nartach, nie szukałam specyfików w drogeriach. Poszłam z odruchu do apteki i poprosiłam o zrobienie jakiegoś specyfiku. Farmaceuta powiedział bez zdziwienia, że mam przyjść jutro i następnego dnia podał mi dwie tajemnicze buteleczki. Po dwóch tygodniach wszystko przeszło jak ręką odjął.

Więcej o makijażu nauczyłam się od charakteryzatorów, z którymi pracuję niemal codziennie. I okazuje się, że nie technika czy talent są najważniejsze, choć oczywiście to istotne czynniki. Najważniejsze jest odpowiednie przygotowanie twarzy. Dokładne jej oczyszczenie i stosowanie odpowiedniego kremu, który stanowi bazę pod podkład to podstawa.

WP: Domyślam się, że najważniejsza i najprzyjemniejsza część dnia to ta, kiedy robi pani demakijaż.

Zdecydowanie usuwanie teatralnego makijażu to najbardziej czasochłonny element mojej pielęgnacji. Przez długi czas „rozmalowywałam” się z makijażu teatralnego specjalną szczotką elektryczną i mydłem do mycia skóry twarzy. Bez takiego zabiegu miałam uczucie, że makijaż jest nie do końca zmyty. Uwielbiałam te wszystkie wynalazki, te szczotki elektryczne, te mydła, musy, piany. Dwa lata temu zauważyłam, że moja skóra już nie toleruje tak intensywnego działania. Do mycia twarzy nie używam już wody z kranu. Stosuję preparaty na bazie olejków czy kremu. Wieczorne przygotowanie skóry do snu ma podstawowe znaczenie. Używam kremu pod oczy, kremu na noc, a ostatnio coraz częściej kremu pod oczy i maseczki, którą zostawiam na całą noc. Nakładam ją grubo i ze zdziwieniem obserwuję, że zupełnie wchłania się po jakimś czasie. O poranku skóra jest naprawdę wypoczęta.

Rano znów rozmiłowuję twarz jakimś specyfikiem. Używam toniku, kremu porannego, typu ‘żelazko zmarszczek’, to znaczy ukrywającego nierówności skóry i odbijającego światło. Nakładam trochę korektora dookoła oczu, żeby zmniejszyć sińce pod oczami, maluję lekko oczy, usta. W ciągu dnia zdarza mi się dwa albo trzy razy nakładać trochę kremu na twarz, bo czuję dyskomfort. Pomieszczenia są wysuszone, skóra reaguje na takie suche powietrze histerycznie i trzeba zapewnić jej ukojenie i komfort, dodać życia, energii. Oczywiście wieczorem prawie każdego dnia nakładam bardzo ciężki makijaż teatralny. W sztuce "32 Omdlenia" zmieniam makijaż trzy razy w trakcie wieczoru. Po spektaklu w teatrze zmywam makijaż wstępnie, jadę do domu i tam na nowo zaczynam wieczorne rytuały. Ale wszystko nie trwa długo.To jest tylko kilka, kilkanaście minut, nie zajmuję się sobą i swoją skórą przesadnie.

WP: Nie jest też pani klientką gabinetów chirurgii plastycznej.

Nie jestem przeciwna zabiegom chirurgii plastycznej. Najczęściej rezultaty bywają naprawdę dobre. Zawsze znajdzie się jakaś grupa kobiet, która się od tego uzależnia i nie zna umiaru. No ale to cecha osobowościowa. Myślę, że zabiegi chirurgii kosmetycznej nie są niczym złym, jeśli są sensowne, niezmieniające diametralnie wyglądu, no i jeżeli kobiety na nie stać.Ja osobiście patrzę z większą przyjemnością na twarze kobiet, które nigdy nie miały takich zabiegów, a często są naprawdę piękne razem ze swoimi zmarszczkami, śladem minionych lat, jest w tym coś wzruszającego i naprawdę pięknego. Mówię na przykład o twarzy Danusi Szaflarskiej, Maggie Smith czy choćby twarzy mojej mamy.

Ja nie byłabym gotowa poddać się takim zabiegom, nawet gdyby wymagała tego ode mnie rola. Boję się skutków takich drastycznych posunięć.To jest bardzo poważna decyzja i wielka zmiana, a w zasadzie nikt do końca nam nie zagwarantuje jakie będą rezultaty, nawet najlepszy chirurg plastyk. Twarz aktorki to podstawowy środek wyrazu, warsztat pracy. Bardzo często się zdarza, że operacje plastyczne zmieniają mimikę. Bałabym się tego panicznie. Moje brwi, czoło, usta, oczy wyrażają bardzo dużo. Boję się, że to mogłoby ten alfabet zmienić.

WP: Dlaczego dopiero teraz zdecydowała się Pani na wkroczenie do świata urody z marką Janda?

Może czekałam na odpowiednią propozycję? A ta przyszła od Jarka Cybulskiego, człowieka, którego znam, przyjaciela. Mam do niego zaufanie, dlatego wiedziałam, że produkty które stworzy będą dobre. I są. Mogę to powiedzieć z pełnym przekonaniem, bo brałam aktywny udział w ich powstawaniu, od samego początku. Z resztą nasz flagowy produkt, krem JANDA nr 1 został stworzony specjalnie dla mnie, aby zaspokoić potrzeby mojej skóry. A te przecież niczym nie różnią się od potrzeb skóry innych dojrzałych kobiet. Używam tych kosmetyków codziennie.

Robimy produkty dla kobiet po pięćdziesiątce. Dajemy im dobre, sprawdzone kremy, ale nie obiecujemy gwiazdki z nieba. Dla mnie bardzo ważna jest skuteczność kremów Janda, ale i ich cena [30-50 zł, przyp. redakcji]. Jestem aktorką dość popularną, mam ambicje, żeby być aktorką dla wszystkich, zrobiłam teatry, które – mam nadzieję – są dla wszystkich. Nasze teatry nie mają wygórowanych cen biletów i od początku zależało mi na tym, aby ceny kosmetyków też nie były przesadnie wysokie. Dobre to nie musi oznaczać tak drogie, że nie można sobie na to pozwolić. Ale też wiem, że nie da się zrobić dobrego produktu za złotówkę. Bilet do teatru czy pudełko kremu nie może być tańsze od butelki wódki. Jeśli tak jest, to ja się z tego wypisuję.

_Więcej informacji na temat kosmetyków Janda na stronie www.janda.pl_

Aleksandra Kisiel / Kobieta WP

Źródło artykułu:WP Kobieta
Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Komentarze (111)
Zobacz także