Krystyna przeżyła piekło getta. Z 10‑osobowej rodziny została zupełnie sama
"Pamiętam strach, dudniące serce, setki pytań w głowie, na które nie znajdowałam odpowiedzi. Bo jaka jest odpowiedź na pytanie kłębiące się w głowie siedmioletniej dziewczynki o to, czy teraz wszyscy zginiemy?" - to słowa Krystyny Budnickiej, która jest bohaterką książki "Dzieci Getta" Magdy Łucyan. Oto jej fragment.
21.05.2021 08:24
"Huk, krzyk, płacz. Pierwsze naloty, wycie syren alarmowych i zbieganie po schodach do warsztatu taty, gdzie wśród maszyn kryliśmy się przed lecącymi z nieba bombami. Bałam się, choć jednocześnie miałam złudne poczucie, że nic mi się nie stanie, bo opiekuje się mną tyle osób, cała rodzina. Ze schronu pamiętam ciszę i skupienie, z jakim słuchaliśmy słów prezydenta Stefana Starzyńskiego, człowieka, który mimo możliwości nie uciekł z oblężonego miasta, tylko został z jego mieszkańcami, z ludnością cywilną. Mówił do nas spokojnym, ochrypniętym głosem. Mówił też do dzieci. Uspakajał je, pocieszał, że wszystko będzie dobrze, ale jednocześnie przestrzegał, byśmy były grzeczne i nie odstępowały rodziców na krok. 'To przecież wojna, kochanie' – mówił".
[…]
Zaczęło się dość niewinnie. Jednym z pierwszych niemieckich nakazów był obowiązek koncentracji Żydów w miastach i utworzenia judenratów, czyli rad żydowskich. Do tego doszedł obowiązek pracy i nakaz noszenia opasek z gwiazdą Dawida. Oczywiście to był kolejny krok po tym, co się działo w Trzeciej Rzeszy jeszcze przed wybuchem wojny. Tam też zaczynało się dość niewinnie. Tak że tę postępującą dyskryminację ciągle można było jakoś wytłumaczyć. Na początku Żydom nie wolno było korzystać z ławek w miejskich parkach.
Z czasem zakazano im wstępu do publicznych pływalni, czytelni i wielu innych miejsc. W końcu wprowadzono tam ustawy norymberskie, które definiowały pojęcia: Aryjczyk, Żyd, pół-Żyd, mieszaniec pierwszego stopnia i mieszaniec drugiego stopnia. Nowe prawo wykluczało Żydów z głównego nurtu życia społecznego i dawało możliwość pozbawiania ich niemieckiego obywatelstwa. Już wtedy zaczęły się szykany, prześladowania, zwolnienia z pracy. To płynnie przerodziło się w akcje o charakterze przestępczym, czyli dewastacje sklepów, wytykanie palcem w miejscach publicznych i pobicia. W 1938 roku sytuacja Żydów osiągnęła punkt krytyczny. Zostali uznani za oficjalnych wrogów Trzeciej Rzeszy. Coraz więcej z nich myślało o ucieczce.
"Pamiętam, jak pod koniec 1938 roku przyjeżdżali do nas uchodźcy z Niemiec. Najczęściej ci, którzy mieli tu rodzinę i było u kogo się zaczepić. My nie mieliśmy nikogo takiego, ale słyszało się na ulicach i można było o tym przeczytać w prasie, że niemieccy Żydzi uciekają przed Hitlerem. To powinno było obudzić w nas czujność, ale ta była niewystarczająca".
W Generalnym Gubernatorstwie, pod władzą owianego przerażającą legendą Hansa Franka, znalazło się 12 milionów ludzi, z czego 2 miliony stanowili Żydzi. Okrucieństwo ze strony okupantów stało się codziennością.
"Pierwszym przejawem fizycznych prześladowań, jaki zapamiętałam, było obcięcie brody mojemu ojcu. Został zatrzymany przez Niemców na ulicy, jakiś żołdak posadził go na środku i obciął brodę do połowy. Oczywiście ku uciesze swojej i swoich kolegów. Wykonał nawet przedrzeźniający Żydów taniec z nożyczkami w ręku. To było przeżycie dla całej rodziny. W ojcu coś się wtedy zmieniło, przestał być przywódcą, panem domu. Został tak dogłębnie upokorzony, że zostało to w nim do końca. Załamał się. Taki zresztą był ich cel. By ośmieszyć, upokorzyć i odczłowieczyć. Po tym zdarzeniu już nie mieliśmy wątpliwości, że na ulicach trzeba bardzo uważać, że grozi nam poważne niebezpieczeństwo. To już było w getcie, ale zanim nas zamknęli, pamiętam jeszcze rewizje, przeszukiwanie domu. Trzeba było oddawać wszelkie kosztowności – futra, biżuterię, dzieła sztuki, radia. My akurat poza radiem nic nie mieliśmy, ale pamiętam, jak szukali. Zaglądali nawet pod łóżka, paczki kłuli bagnetami, by sprawdzić, co jest w środku. To były pierwsze nękania. Paradoksalnie dzięki temu w pierwszych miesiącach wojny moi bracia mieli bardzo dużo pracy".
16 listopada na terenie 400 hektarów zamknięto kilkaset tysięcy osób. Mur miał wysokość 3 metrów i długość 18 kilometrów. Pod karą śmierci nie wolno było go opuszczać, a to, co się za nim działo, nawet po 80 latach wymyka się percepcji i wyobraźni.
"Ja to wszystko widziałam, ja to czułam, odbierałam wszystkimi zmysłami, wszystkimi porami skóry, każdą komórką swojego ciała. To było trzy i pół roku w zamknięciu, w ograniczeniu i w strachu. Bez szkoły, bez kolegów i rówieśników. Bardzo długo też bez światła, świeżego powietrza, czystej wody i jedzenia. To było trzy i pół roku w piekle. To pierwsze myśli, które przychodzą mi do głowy, gdy słyszę słowo 'getto', ale tego wszystkiego nie da się opisać jednym zdaniem. Spędziłam tam wiele długich miesięcy, od samego początku aż do końca, do totalnego zniszczenia. Choć byłam dzieckiem, dużo widziałam i znam wszystkie etapy postępujących za murami zmian. Tam się stale coś zmieniało. I wygląd getta, i przeżycia. Mimo to cały ten czas jawi mi się jako wszechogarniający strach i kojarzy z utratą kogoś bliskiego. Ciągle nas ubywało. Z tej mojej niezwykle licznej rodziny ostatecznie zostałam sama. Z 10 osób tylko ja jedna!".
Krystyna Budnicka - urodziła się w 1932 roku w Warszawie. Do warszawskiego getta trafiła w wieku ośmiu lat, w 1940 roku, zaraz po jego utworzeniu. Za murami spędziła trzy i pół roku, w tym dziewięć miesięcy pod ziemią. Z 10-osobowej rodziny przeżyła tylko ona [Za Magdą Łucyan]