Kto miał ilu partnerów seksualnych i kto jest najładniejszy. "Big Brother" pokazuje młodzieży, co się "liczy"
W ostatnim odcinku "Big Brothera" uczestnicy zgadywali, kto miał najwięcej partnerów seksualnych. Potem kolejny "challenge" – wybór najładniejszego i najbrzydszego uczestnika. Poza niesmakiem rodzi się pytanie, co z tych zadań wyciągnie dla siebie młodzież?
21.03.2019 | aktual.: 21.03.2019 13:09
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
"Big Brother" ledwo wystartował, a już wzbudza emocje. Samo zamknięcie w domu obcych sobie ludzi i ich podglądanie już nie wystarczy. W jednym odcinku dowiedzieliśmy się, że homofobia jest w porządku, tak jak ocenianie ludzi po liczbie partnerów seksualnych i ich fizyczności.
Program może oglądać każdy. Główną grupą docelową nie są jednak osoby, które pamiętają jeszcze pierwszą edycję. Przed telewizorami, a potem komputerami siadają dzieci i nastolatki i jak gąbki chłoną to, co przewija się przed ich oczami. Bezrefleksyjnie przyjmują, że życie na małej przestrzeni, pod ciągłą obserwacją to odbicie życia w "realu".
Widząc to, ogarnia mnie zażenowanie. Ale ja jestem dorosłą kobietą. Nie dziewczyną, która wchodzi w dorosłość. Zastanawiam się, co dzieje się w jej głowie, głowach jej rówieśników, gdy patrzą na ustawiających się w linii uczestników. Uczestników, którzy między sobą ustalają za jakie osoby się mają. Żadnego sprzeciwu, tylko bezrefleksyjne wykonanie zadania.
"Big Brother" kontra reszta świata
– Niestety media kreują podejście do świata, do życia i do siebie, szczególnie u młodych ludzi. Pokazuje się im, że wyznacznikiem tego, czy jest się fajnym, czy nie, jest to, ilu miało się partnerów seksualnych – ocenia odcinek "Big Brothera" psycholog Monika Dreger. –To ma się nijak do twojej wartości. Ewentualnie jest wyznacznikiem tego, jaki masz stosunek do seksu. I tyle – dodaje.
Specjalistka uważa, że mierzenie człowieka miarą atrakcyjności, fizycznej czy seksualnej, to źródło problemów z akceptacją siebie. – Czasami widzę przepiękne kobiety, które mówią, że są beznadziejne i nie stworzą związku, czują się przecież nieatrakcyjne. Nie lubią swojego ciała – słyszę.
Dreger zaznacza zaraz, że uczestnicy takiego programu to przecież specyficzna grupa. Nie odzwierciedlają całej populacji. – Trzeba chcieć do takiego programu pójść i pozwolić się podglądać 24 godziny na dobę – tłumaczy. – Ale mówi to młodym ludzi, że liczy się tylko atrakcyjność fizyczna. I to jest niezdrowy przekaz – ocenia.
Ekspertka uważa, że efektem oglądania "Big Brothera" i podobnych formatów jest podejście, że "Nieważne, czy jestem wykształcony i co mam w głowie. Muszę być atrakcyjny i w związku z tym zrobię sobie usta i nos".
Ludzie tego chcą
Monika Dreger wspomina sytuację sprzed kilku lat. Rozmawiała z producentami innego reality show. Psycholog zadała im pytanie, dlaczego robią coś takiego – przecież to bagno. Odpowiedź wbiła ją w ziemię.
– Przyznali, że nie czują dumy, ale zrobili rozpoznanie rynku i okazało się, że ludzie chcą taki program oglądać – mówi mi. – I myślę, że tu jest podobnie. Już na "dzień dobry" dostajemy plasowanie pod względem atrakcyjności fizycznej i seksualności. To przykre, ale seks się sprzedaje. Gdyby uczestnicy deklamowali wiersze i prowadzili rozmowy egzystencjalno-filozoficzne, nikt by tego nie oglądał – dodaje.
Kiedy zastanawiam się, co mogą zrobić rodzice, słyszę, że przede wszystkim zainteresować się, co przekazuje taki program. – Kiedy mówimy o nastolatkach, oczywiście ciężko to kontrolować. Można jednak starać się rozmawiać i tłumaczyć, że w życiu nie chodzi o to, co dziecko widzi w takim programie. Czy to się uda? Nie wiem. Ale problem polega na tym, że potem dzieci zaczynają traktować ciało jak narzędzie. Seks też. I to jest przykre – kończy Dreger.
Zobacz także: Triki urodowe z PRL-u. Testujemy
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl