Blisko ludziKulinariów ciąg dalszy

Kulinariów ciąg dalszy

Dobra, przyznaję, czasami nie wiem, o czym napisać. Po prostu rozglądam się i widzę tylko brak tematów dookoła siebie. O tym już było, to zbyt dołujące, to – tak wkurza, że jeszcze klawiaturę wyrzucę przez okno. Dlatego będę się dziś powtarzać.

Dobra, przyznaję, czasami nie wiem, o czym napisać. Po prostu rozglądam się i widzę tylko brak tematów dookoła siebie. O tym już było, to zbyt dołujące, to – tak wkurza, że jeszcze klawiaturę wyrzucę przez okno. Dlatego będę się dziś powtarzać. Ale mam powód (to znaczy inny niż pustka w głowie). Tamten temat chwycił. I to jak! Wśród znajomych mam i tych nieznajomych, wśród babć i cioć, wszyscy mieli coś do powiedzenia na temat żywieniowych fochów dzieciaków. A to fasolka nie pasuje, a to mięso jest be, ale tylko takie „prawdziwe mięso”, nie parówki czy nuggetsy, a niektóre maluchy są beztrosko szczere i mówią otwarcie, że tylko masło czekoladowe nakłoni je do jedzenia. Czegokolwiek. Kiedykolwiek.

Postanowiłam więc, jako Matka Leniwa, przygotować pewien miniporadnik. Inne Leniwce pewnie wszystko to wiedzą, ale jeśli któraś z was wciąż leczy się z perfekcjonizmu, to polecam tych kilka poniższych punktów. Wiem, że to fajnie brzmi, jak rzucamy od niechcenia wśród znajomych: „Wczoraj, kiedy przygotowywałam dla młodego na obiad jego ulubione quiche lorraine...”. Ale gdy, moje drogie, ochłoniecie kiedyś albo zrobicie sobie chociaż raz, w weekend, urlop od doskonałości, to może któraś z tych porad się przyda.

Co należy zawsze mieć w lodówce, które potrawy zawsze zdają egzamin? Uwaga, doradzam. Ja, Nigella Lawson dla ubogich.

- Parówki. Tak, wiem, sama chemia. Ale uwierzcie mi, jogurty nie są lepsze. Skład chemiczny takiej waniliowej mazi wprawić może w osłupienie („To wszystko naprawdę nadaje się do jedzenia?!”). Dlatego pewnie tak mało osób te opisy czyta. Za to parówki, wiadomo, mogą mieć MOM i w ogóle są be. Dlatego pewnie przy stoiskach z wędlinami zawsze widać grupki pogrążonych w lekturze etykiet „świadomych konsumentów”. Ale czasami... No po prostu inaczej się nie da. Zagotujesz, dorzucisz keczup i masz problem z głowy. Że chemia? A w czym nie ma chemii? Dla spokoju sumienia sprawdźcie, które parówy pękają z trzaskiem i rozchodzą się na pół jak gęba Obcego. Z dobrego źródła wiem, że w nich chemii najwięcej.

- Tosty. Z piekarnika, patelni czy tostera. Ser obowiązkowy, szynka opcjonalnie. U mnie na widok mięcha w toście znad talerza pada na mnie pełne bólu spojrzenie. Tak patrzył Michael Corleone na brata, kiedy już dowiedział się o jego zdradzie. „Wiem, że to ty, mamo. Złamałaś mi serce!”. Ich zaletą jest to, że ujdą nawet mocno przypieczone (czytaj: podpalane). I błagam, Matko Perfekcyjna, nie rozglądaj się w panice za chlebkiem orkiszowym z otrębami i do tego serkiem odtłuszczonym. Nie psuj radosnego nastroju spożywania dóbr zakazanych (czyli niezdrowych). Na drugi dzień w ramach pokuty (dla siebie, bo młodzież wciąż będzie z uśmiechem wspominać wyżerkę) możesz przygotować dla rodziny coś super zdrowego. I niejadalnego.

- Makaron z serem. Oczywiście jako Matka Wzorowa możesz zaryzykować i ugotować ten zdrowy, razowy. Ale istnieje spora szansa, że na widok brązowych penne spotkasz się z reakcją, przy której bunt na Bounty to było małe miki. Chyba że w kuchni zamieniasz się w wilka z Wall Street, który kocha dreszczyk emocji (zjedzą czy wyplują?!).

- Wszystko co ma spieczoną, taką chrupiącą skórkę. Kurczak, smażona ryba, ewentualnie wspomniany tu już przypalony tost. U mnie działa. Inna sprawa, że moje dzieci wytrenowane są w jedzeniu zwęglonych pokarmów.

- Pomidorowa. Taka zwyczajna, tradycyjna, z koncentratem pomidorowym. Żeby wam do głowy nie przyszły żadne kremy z pomidorów z bazylią i kapką śmietany czy coś w tym stylu. Im mniej pomysłowości w zupę włożycie, tym lepiej. Ma być tak, jak u babci czy na w stołówce szkolnej i tyle. Jeśli pomidorową możecie bez odruchów wymiotnych jeść tylko 200 dni w roku, to proponuję drugie sztandarowe dzieło:

- Rosół. Tylko bez marchewki i pietruszki. Bo gotowana marchewka jest paskudna, a pietruszka... No, jest pietruszką po prostu. To wystarczająca zbrodnia. Żadnych ozdobników, zero bajerów. Tylko ten żółtawy płyn i makaron. To pełnia szczęścia.

Cóż, mam nadzieję, że pomogłam. Powodzenia życzę i wytrwałości. I jak najmniej perfekcjonizmu na co dzień. Albo chociaż w weekendy.

Tekst: Magdalena Andrzejczyk

gotowaniedziecifelieton

Wybrane dla Ciebie

Komentarze (1)