Kulisy obozów zimowych. "Zabrała syna, bo tęskniła"

Kulisy obozów zimowych. "Zabrała syna, bo tęskniła"

Opiekunowie kolonijni twierdzą, że dzieci radzą sobie lepiej z rozłąką niż rodzice / zdjęcie ilustracyjne
Opiekunowie kolonijni twierdzą, że dzieci radzą sobie lepiej z rozłąką niż rodzice / zdjęcie ilustracyjne
Źródło zdjęć: © East News | Pawel Murzyn
Aleksandra Lewandowska
23.01.2024 06:00, aktualizacja: 23.01.2024 08:01

- 16-latkowie zrobili imprezę, gdzie był alkohol. Nie popieram tego ani trochę, ale nie jesteśmy w stanie upilnować wszystkich wieczorem i kontrolować, co dzieje się w każdym pokoju - opowiada opiekunka z obozu narciarskiego. Z młodszymi uczestnikami problem jest inny - ich nadopiekuńczy rodzice.

Malwina Kołodziejczyk jest opiekunką na obozach letnich i zimowych. Z perspektywy wielu lat doświadczenia stwierdza, że to nie dzieci stwarzają największe problemy podczas wyjazdów, a ich rodzice. Oprócz tego, że kilkukrotnie piszą, dzwonią czy chcą rozmawiać z pociechą przez internet, pytają też opiekunów, czy ich potomek zjadł, pił, czy dobrze spał. W trakcie rozmowy z dzieckiem dopytują z kolei: "tęsknisz troszeczkę za rodzicami?".

- Dzwonią do nas po kilka razy dziennie, a kiedy już mogą rozmawiać z dzieckiem, robią wszystko, by tylko usłyszeć, że tęskni i chce wracać do domu. Ich telefony skutkują oczywiście płaczem typu "chcę do mamusi" i niespaniem po nocach - wzdycha.

Zabrała syna z obozu, bo tęskniła

Malwina przyznaje w rozmowie z Wirtualną Polską, że zazwyczaj pierwsze dni obozu są dla dziecka najcięższe. Dzieci w wieku od 7 do 10 lat często rozstają się z rodzicami po raz pierwszy w życiu, nie mogą dać im buziaka przed pójściem spać, nie mogą przytulić się do mamy czy taty. Po kilku dniach adaptują się jednak w danym miejscu, w którym poznają nowych znajomych i cieszą się wspólną zabawą i towarzystwem.

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

Według opiekunki inaczej jest natomiast z rodzicami. W czasie pierwszych dni są jeszcze "do wytrzymania". W trakcie kolejnych - robi się już gorzej. Jak mówi, "chcą kontrolować wszystko".

- "Czy Paulinka zjadła wszystko?", "Czy Tomuś załatwił się rano?", "Czy Zosia nie płakała w nocy?" i tak dalej, i tak dalej... Są rodzice, którzy potrafią dzwonić kilka razy dziennie i zadawać dokładnie te same pytania. Po którymś razie nerwy człowieka biorą - opowiada.

Jedna z matek na tyle tęskniła za dzieckiem, że przyjechała po nie po kilku dniach.

- Jeden z obozów zimowych niedaleko Zakopanego. Po kilku dniach matka przyjechała bez zapowiedzi i oznajmiła, że zabiera swojego syna. Chłopiec, lat 10, nie wiedział, o co chodzi i nie chciał z nią jechać. Wtedy zaczęła mu mówić, że bardzo za nim tęskni, że mogliby już wrócić do domku. To było okropne zachowanie z jej strony. Toksyczne - wspomina Kołodziejczyk.

Choć takie sytuacje nie są tak częste jak uporczywe sms-y i telefony z pytaniami o samopoczucie dziecka, Malwina stwierdza, że podczas obozów rzuca jej się w oczy inny problem. Coraz więcej rodziców nie potrafi rozstać się swobodnie z dzieckiem. Chcą jak najdłużej utrzymać je przy sobie.

- Rodzice mają "bzika" na punkcie swoich dzieci. Nie dają im przestrzeni, takiej wolności, żeby dziecko mogło popełnić jakiś błąd i dzięki temu się czegoś nauczyć - podsumowuje.

"Mamusia po ciebie przyjedzie"

- Nigdy nie zapomnę matki, która uprzykrzała nam życie przez całą kolonię. Zaczęło się od tego, że chciała jechać z dzieckiem, kombinowała, żeby być opiekunką. Potem pytała, ile razy może rozmawiać z córką przez telefon jednego dnia. Po usłyszeniu odpowiedzi stwierdziła, że dziewczynka tego nie wytrzyma, że na pewno będzie płakała. W efekcie to nie dziecko płakało przez telefon, a matka. I to w dodatku nam, opiekunom - wspomina Gosia, opiekunka kolonijna.

To tylko jedna z sytuacji, podczas których musiała konfrontować się z płaczącymi rodzicami.

- Zaczyna się przed wyjazdem. Wiadomo, niektóre dzieci są podekscytowane, w ogóle nie patrzą na rodziców. Inne - zestresowane, uronią łzę czy dwie, ale wsiadają do autokaru i jakoś sobie radzą. Rodzice za to machają im na pożegnanie mokrymi od płaczu chusteczkami w dłoniach albo jeszcze przed wyjazdem powtarzają: "Tylko pamiętaj, jakby się coś działo, mamusia po ciebie przyjedzie" - opowiada Gosia.

Jej zdaniem, gdyby nie rodzice, pobyty dzieci na koloniach byłyby znacznie prostsze.

- Dzieciaki się bardzo szybko zapoznają, spędzają razem czas, bawią. Tym bardziej, kiedy jest to kolonia zimowa, w górach, i mają zapewnione mnóstwo atrakcji. Naprawdę, żadne dziecko nie chodzi głodne, zasmarkane czy z bolącym brzuchem. Część radzi sobie lepiej, część gorzej, bo tym młodszym częściej brakuje mamy czy taty. Ale są dzielne. W przeciwieństwie do rodziców - tłumaczy Gosia w rozmowie z Wirtualną Polską.

- Pozwolę sobie więc na komunikat: drodzy rodzice, nie trzymajcie dzieci pod kloszem, tylko wysyłajcie je na kolonie i obozy. Niech spędzają czas z rówieśnikami, przekraczają swoje granice obaw i strachu. To im nie zaszkodzi, a pomoże - podkreśla opiekunka.

"Co to było..."

Małe dzieci - mniejszy problem z rodzicami, duże dzieci - jeszcze większy? Iga*, która była opiekunką podczas obozu narciarskiego dla nastolatków, do dziś wspomina sytuację z chłopcem, który spożył sporą ilość alkoholu i przez całą noc wymiotował. Kiedy opiekunowie poinformowali z samego rana o sytuacji jego matkę, kobieta wpadła w szał. Obwiniała opiekunów, zamiast "biednego synka".

- 16-latkowie zrobili imprezę, gdzie był alkohol. Nie popieram tego ani trochę, ale nie jesteśmy w stanie upilnować wszystkich wieczorem i kontrolować, co dzieje się w każdym pokoju. Tym bardziej, gdy są już w takim wieku. Jeden chłopak musiał wypić bardzo dużo, bo wymiotował całą noc. Opiekun-mężczyzna zajął się nim, umył, położył spać. Czuwał nad nim całą noc. A i tak to jemu oberwało się od matki nastolatka - opowiada.

- Rano opiekun zadzwonił do kobiety i opowiedział, co się stało. Mimo wszystko nie obwiniał chłopaka. Powiedział, że nastolatkowie często się buntują, to taki wiek. Że spróbował, ale na pewno wyciągnie z tego konsekwencje. A ta matka... co to było... co drugie słowo było wulgarne, krzyczała, że to jego wina, że jej "biedny synek" teraz cierpi - wspomina.

Ostatecznie matka chłopca chciała pozwać opiekunów, że nie "uchronili" chłopca przed spożyciem alkoholu.

- Rozumiem, że jego matka była zła. Ale powinna być zła na dzieciaka, a nie na nas. Chłopak na szczęście odwiódł ją od pomysłu z pozwem, bo wiedział, że to była jego wina. Co więcej, jeszcze nam dziękował i przepraszał za to, co się stało. Za reakcję matki też - podsumowuje.

*Imię zostało zmienione na prośbę rozmówczyni.

Aleksandra Lewandowska, dziennikarka Wirtualnej Polski

Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl.

Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Komentarze (604)
Zobacz także