Trafiła do szkoły katolickiej. "Dla nich wszystko było grzechem"
- Trzy lata w liceum katolickim określiłabym jednym słowem: trauma. Im dłużej tam byłam, tym bardziej odsuwałam się od wiary, a tym bardziej od Kościoła - opowiada w rozmowie z WP Kobieta Dominika, absolwentka szkoły katolickiej.
Premier Mateusz Morawiecki pochwalił się w sieci, że wysyła córkę do Szkoły Podstawowej i Liceum Sióstr Nazaretanek. Sieć od razu została zalana komentarzami.
Wielu internautów zauważyło, że Mateusz Morawiecki zapisał córkę do szkoły prywatnej, co może sugerować, że nie do końca ufa placówkom publicznym. Emocje wywołała też kwota czesnego, która łącznie, w zależności od profilu klasy, może wynieść nawet do 18 tys. zł rocznie. Odniósł się do tego m.in. Aleksander Twardowski, przedsiębiorca i felietonista.
"Odsuwałam się od wiary i Kościoła"
Wybrana przez premiera i jego córkę placówka, czyli Szkoła Podstawowa i Liceum Sióstr Nazaretanek w Warszawie, jest jedną z wielu szkół katolickich w Polsce, które nie narzekają na brak zainteresowania. Jak czytamy na stronie internetowej placówki:
"Program wychowawczy placówki oparty jest na zasadach chrześcijańskich zaczerpniętych z Biblii, nauczaniu Kościoła oraz tradycji nazaretańskiej. Spójny z nim program profilaktyczny promuje wartości etyczne i moralne w rozwoju osoby".
Czy właśnie to zachęca rodziców uczniów, by zapisywać ich do szkół katolickich? Z wpisów, które pojawiają się w mediach społecznościowych, wynika, że wybór takiej szkoły nie zawsze jest konsultowany z dzieckiem. A zamiast zbliżać go do wiary, może finalnie zniechęcić.
- Trzy lata w liceum katolickim określiłabym jednym słowem: trauma. Im dłużej tam byłam, tym bardziej odsuwałam się od wiary, a tym bardziej Kościoła. Rodzice zapisali mnie tam, bo chcieli, żebym przeszła okres buntu w szkole, która nauczy mnie, jak być grzeczną i jakimi wartościami należy kierować się w życiu. Czyli chrześcijańskimi - mówi Dominika*.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
"Uczyć tego, czego chce Kościół"
- Rodzice nigdy nie oszczędzali na mojej edukacji. Od samego początku uczyłam się w szkołach prywatnych, ponieważ uważali, że takie są lepsze. Szczerze, po spędzonych w nich latach nie wiem, czy faktycznie takie są. Większość dzieciaków, które tam spotkałam, pochodziła z bogatych domów i była rozpuszczona. Nic więcej - opowiada Dominika.
Nasza rozmówczyni była uczennicą szkoły katolickiej w Warszawie.
- Do dziś nie wiem, dlaczego podjęli taką decyzję, ja nie miałam nic do gadania. O mojej edukacji decydowali oni, bo uważali, że jeżeli dają na to pieniądze, to mogą to robić. I tak skończyłam w jednym z liceów katolickich w Warszawie, gdzie chodziłam trochę jak za karę - dodaje.
Dominika wspomina, że jeżeli chodzi o traktowanie uczniów przez księży i siostry zakonne, nie może powiedzieć na ten temat nic złego. Zwraca jednak uwagę na to, czego uczyli i w jaki sposób to robili.
- Pamiętam lekcje i rozmowy na temat seksu przedmałżeńskiego czy aborcji. To były trochę tematy zakazane, które kończyły się dyskusją - większą ze strony uczniów niż nauczycieli, którymi byli księża i siostry zakonne. Byliśmy już wtedy prawie dorośli, więc odważniej podchodziliśmy do takich rozmów, co nie za bardzo im się podobało - stwierdza.
- Dla nich wszystko było grzechem i próbowali nam to "wpajać". To były te wspominane "wartości etyczne i moralne", które najpierw są przekazywane w takich szkołach, a następnie - w Kościele. Bo mamy się uczyć tego, czego chce Kościół - podsumowuje.
Choć nigdy nie była zbyt wierzącą osobą, po ukończeniu liceum katolickiego i ostatnich latach, w których tak wiele mówiło się o prawach kobiet i roli Kościoła w ich odbieraniu, całkowicie się od niego odsunęła. Nie ukrywa, że rodzice nie są zadowoleni z jej postawy.
"To stało się uciążliwe"
- Moja rodzina jest mocno wierząca, więc podstawówkę, gimnazjum i liceum spędziłam w szkołach katolickich - mówi w rozmowie z WP Kobieta Karolina.
Podkreśla, że sama nigdy nie uważała się za osobę wierzącą, ale jako dziecko nie przeszkadzało jej, żeby uczęszczać do takich szkół. Dopiero z czasem zaczęła zauważać kwestie, które nie były zgodne z jej poglądami, a były przekazywane przez księży i siostry.
- Każdy dzień rozpoczynał się od modlitwy. W którymś momencie to stało się uciążliwe, w szczególności, kiedy zmuszali któregoś z uczniów do tego, aby to on zaczął ją odmawiać. Czytaliśmy Biblię podczas specjalnych apeli, chodziliśmy na pielgrzymki. To jednak nic w porównaniu z problemami, jakie pojawiły się wtedy, gdy byliśmy już starsi - wspomina.
- Jak to u typowych nastolatków bywa, zaczęły się pierwsze miłości, związki. Któregoś razu moja koleżanka została wezwana do gabinetu pedagożki, bo zdaniem jednej z sióstr zakonnych "za bardzo obnosiła się z uczuciami do chłopaka". A chodziło po prostu o to, że spędzali razem czas na przerwach i niekiedy przytulali się na korytarzu - opowiada.
Takie sytuacje doprowadziły do zorganizowania w szkole zajęć na temat seksualności, których tematem stała się m.in. antykoncepcja.
- Lekcje totalnie bezsensowne, bo pedagożka, która je prowadziła, jako najlepszą metodę antykoncepcji przedstawiała kalendarzyk. Gdy dziewczyny zaczęły z nią dyskutować, że ich zdaniem nie jest to dobre rozwiązanie, jako dowód na poparcie swojej tezy podała siebie - wspomina.
Kiedy pytam, czy z perspektywy czasu uważa, że szkoła katolicka zbliżyła ją do wiary chrześcijańskiej - zaprzecza. Mówi, że większość osób czuła przesyt treści katolickich.
- Szkoła szkole nierówna, ale ja nie mogę powiedzieć, że dobrze to wspominam - dodaje.
*Imię zostało zmienione na prośbę rozmówczyni.
Aleksandra Lewandowska, dziennikarka Wirtualnej Polski
Zapraszamy na grupę FB - #Wszechmocne. To tu będziemy informować na bieżąco o terminach webinarów, wywiadach, nowych historiach. Dołączcie do nas i zaproście wszystkie znajome. Czekamy na was!
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl.