„Laboratoryjna zdrada” i dzieci, które do końca życia będą miały wyrzuty sumienia. Ekspertka MEN rozlicza z in vitro
50 par - tyle skorzysta z uchwalonego właśnie programu in vitro w Bydgoszczy. Dla wielu osób to błogosławieństwo. Miasto na program wyda w tym roku ponad 250 tys. złotych. Zanim jednak radni uchwalili projekt, odbyło się seminarium naukowe przeciwników in vitro. Wśród zebranych znalazła się prof. Urszula Dudziak. I tak mieszkańcy mogli usłyszeć o „laboratoryjnej zdradzie” i „zespole ocaleńca”.
30.03.2017 | aktual.: 30.03.2017 14:29
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
- Jeśli uznamy, że in vitro to zagrożenie, to należy się zastanowić, jak temu przeciwdziałać, a nie jak dofinansowywać – mówiła prof. Dudziak podczas spotkania w Domu Polskim. Seminarium „Dylematy w sprawie in vitro” organizowało Bydgoskie Forum Obrony Życia. Nie zabrakło kontrowersji i czystych absurdów.
Jak podają lokalne media, zebranym przed wejściem wręczano ulotki Klubu Przyjaciół Ludzkiego Życia, z których można było dowiedzieć się, że in vitro nie jest metodą leczenia niepłodności, u dzieci „z probówki” istnieje ryzyko wystąpienia wad wrodzonych, a szanse na to są 40 proc. większe niż u dzieci poczętych w sposób naturalny. Dzieci też prawdopodobnie nigdy nie będą kochane, bo matkom trudno będzie odnaleźć się w nowej roli, dzieci nie będą karmione piersią, a ojcowie nie będą się do nich przyznawać.
Zimne lodówki i zespół ocaleńca
Prof. Urszula Dudziak, znana jako stały gość Radia Maryja i TV Trwam, a także ekspertka MEN i autorka podręcznika do wychowania w rodzinie, o którym krążą już legendy, nie ma wątpliwości, że in vitro to sprzeciw wobec natury i religii. Jak przyznaje, kobiety czerpią wiedzę o zabiegu z kolorowych magazynów.
- Są to rzeczy przerażające: od nakłuwania sklepienia pochwy, przez wprowadzanie igły do cewki moczowej, po umieszczanie komórek w rurkach z pożywką hodowlaną. Czy nie ma różnicy między kobietą a klaczą rozpłodową? - pytała Dudziak. - Pobieranie nasienia od mężczyzny jest dla niego z pewnością poniżające. Dla swojej żony ten człowiek staje się dostarczycielem plemników. Czy tak powinny wyglądać miłość, małżeństwo, prokreacja?
Co więcej, współżycie w takim przypadku sprowadza się tylko do prokreacji. Kobiety odczuwają jej zdaniem dyskomfort spowodowany badaniami, częściej dochodzi do kłótni pomiędzy małżonkami, są zmęczeni i zrezygnowani niepowodzeniami. - Dziecko zamiast ciepła i miłości zastaje probówki i zimne lodówki - tłumaczyła ekspertka. Według niej in vitro to patologizacja macierzyństwa, bo matka nie chroni wszystkich dzieci, czyli zapłodnionych komórek.
Wydawałoby się, że wyobraźnia przeciwników in vitro nie ma granic, jeśli chodzi o wymyślanie kolejnych absurdalnych argumentów.
- Matka naraża zarodki, czyli swoje dzieci, na śmierć. Te, które przeżywają, często rodzą się z wadami, jakie ujawniają się nawet w późniejszych latach. Wiele z nich ma także „zespół ocaleńca” - kontynuowała Dudziak. - To podobny problem, jak u rodzeństwa dzieci abortowanych. Niektóre dzieci z in vitro świadome tego, że aby mogły przyjść na świat, wiele innych zarodków zostało zabitych, przez całe życie zadają sobie pytanie „dlaczego to ja przeżyłem, a moi bracia i siostry zginęli?”.
Można dziwić się, że ktoś w XXI wieku tak podchodzi do badań, można wytykać rażące nadużycia, co jednak najbardziej przeraża to to, że ekspertka MEN nie popiera swoich argumentów żadnymi badaniami, żadnymi historiami.
- To lekceważenie Boga, przykazań, jego nauki - komentowała dalej. - Warto zwrócić uwagę także na naruszenie wierności małżeńskiej, z którym mamy do czynienia, gdy na przykład kobieta jest zapładniana nasieniem obcego mężczyzny, a nie męża. Można to nazwać laboratoryjną zdradą. Nie możemy też skazywać dzieci na bycie wychowywanymi przez homoseksualistów, a zdarza się, że dzięki in vitro właśnie tak się dzieje.
Przypomnijmy, że to nie pierwsze kontrowersyjne słowa ekspertki. Wykładowczyni Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego wcześniej zasłynęła komentarzami na temat antykoncepcji i pożycia małżeńskiego.
Jedyną słuszną metodą planowania rodziny jest według dr Dudziak kalendarzyk małżeński. Nie nazywa go nawet metodą antykoncepcyjną, bo w jej mniemaniu każda antykoncepcja już z samej definicji jest zła. W końcu to przeciwdziałanie poczęciu, a „płodność to nie choroba, żeby z nią walczyć”. Co więcej, wykładowczyni przekonuje, że osoby decydujące się lub namawiające partnera czy partnerkę do stosowania antykoncepcji, nie szanują się nawzajem. - Chcę hamować twoją płodność, więc nie akceptuję cię w całości - tłumaczy ekspertka KUL. Gdyby przykłady natury psychologicznej nie były przekonujące, Dudziak przytacza na poparcie swoich teorii badania (katolickie): „Stosowanie prezerwatywy i stosunek przerywany powodują raka piersi, a kobieta pozbawiona dobroczynnego wpływu nasienia choruje”. Kolejnym następstwem używania antykoncepcji są zdrady i rozwody.