Legenda Państwa Podziemnego. Po wojnie musiała walczyć o godność powstańców
Była kilka razy aresztowana przez niemieckie gestapo, sowieckie NKWD i polską bezpiekę. - Za każdym razem wychodziłam z opresji obronną ręką. Widać mnie Pan Bóg zachował w jakimś celu – wspominała po latach. Dla mieszkającej po wojnie w Londynie Haliny Martinowej tym celem stało się utrwalanie pamięci o Armii Krajowej i powstaniu warszawskim, w czasie którego wykazała się niezwykłą odwagą.
19.08.2016 15:44
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Urodziła się 20 sierpnia 1911 r. w Warszawie. Ojciec Haliny, Aleksander Duma de Vajda Hunyad był Węgrem. Przydomek de Vajda Hunyad jego rodzina otrzymała podobno w XV wieku, w podzięce za uratowanie przez rycerza wojewody Hunyadiego w bitwie pod Warną w 1444 r.
Od najmłodszych lat wykazywała się dużą ciekawością świata i nie obawiała się podejmować odważnych decyzji, czasem wbrew bliskim, tak jak wtedy, gdy jako 17-letnia absolwentka gimnazjum postanowiła studiować na Wydziale Mechanicznym Politechniki Warszawskiej, w sekcji lotniczej. Stała się pierwszą kobietą, która tam trafiła. Wybór kierunku nie był przypadkowy, ponieważ w tym czasie Halina pokochała pilotowanie samolotu, wykazując spory talent w tej dziedzinie.
Studia nie spełniły jednak jej oczekiwań, dlatego przeniosła się na ogrodnictwo w Szkole Głównej Gospodarstwa Wiejskiego, które ukończyła w 1938 r. Od trzech lat była już wówczas mężatką, w 1935 r. poślubiła znanego ekonomistę Wiktora Martina. Halina przeprowadziła się z mężem na Zaolzie, gdzie na zlecenie polskich władz organizowała punkty sanitarne, wspomagała uciekinierów z Czechosłowacji, a podobno także współpracowała z wywiadem. Po wybuchu wojny jej mąż zajmował się ewakuacją fabryk Centralnego Okręgu Przemysłowego, a później wyjechał na Węgry, gdzie dzięki powiązaniom rodzinnym żony, organizował przerzut Polaków do Francji. W 1940 r. trafił do Wielkiej Brytanii. Z Haliną spotkał się dopiero sześć lat później.
„Dorota” w powstaniu
We wrześniu 1939 r. Martinowa schroniła się w należącym do rodziców majątku Pawłowice niedaleko Grójca, który dzięki jej odwadze i aktywności szybko stał się ważnym punktem konspiracyjnym. Magazynowano tam broń dla polskiego podziemia, utworzono wytwórnię fałszywych dokumentów. W domu Martinowej ukrywali się również żołnierze Związku Walki Zbrojnej, a później Armii Krajowej.
Współpracowała z Biurem Informacji i Propagandy komendy warszawskiego okręgu AK, pisywała też do „Biuletynu Informacyjnego”. Nosiła pseudonim „Dorota”. Gdy w 1942 r. niemieckie władze zarekwirowały majątek w Pawłowicach, zamieszkała w Warszawie, gdzie współpracowała z oddziałem bojowym, który organizował akcje dywersyjne i zamachy na hitlerowskich dygnitarzy.
Od 1943 r. Martinowa kierowała stołeczną komendą Społecznego Komitetu Antykomunistycznego, tzw. „Antyku”, którego celem było przeciwdziałanie propagandzie komunistycznej i sowieckiej, rozpowszechnianej głównie przez Polską Partię Robotniczą.
W czasie Powstania Warszawskiego prowadziła nasłuchy radiowe w trzech językach dla Komendy Głównej AK. Była również łączniczką i sanitariuszką w legendarnym batalionie „Zośka”, a także redaktorką pierwszego dziennika powstańczego na terenie Śródmieścia Północ – „Warszawa Walczy”. Z własnej inicjatywy organizowała transport i ewakuację rannych przez Wisłę. Sama też została ranna, na szczęście niegroźnie.
„Jedź i pamiętaj”
Po wojnie Martinowa, podobnie jak wielu innych działaczy podziemia niepodległościowego, musiała się ukrywać, ponieważ groziło jej aresztowanie przez UB. Schroniła się Świdrze pod Warszawą, a w listopadzie 1946 r. z dwoma córkami: 10-letnią Krystyną i 7-letnią Barbarą uciekła przez zieloną granicę z Polski i po kilku tygodniach dotarła do Wielkiej Brytanii, gdzie wreszcie spotkała się z mężem.
- Nic tu po tobie wśród umarłych. Jedź i pamiętaj – powiedziała Martinowej przed wyjazdem przyjaciółka Jadwiga Romocka, która straciła podczas powstania dwóch synów, słynnych żołnierzy batalionu „Zośka”, Andrzeja Romockiego „Morro” i Jana Romockiego „Bonawenturę”.
Halina zapamiętała te słowa i w Londynie od razu zaangażowała się w działalność społeczną. - Chcecie wiedzieć, co przez te 34 lata robiłam na emigracji? Jak zwykle, spełniałam rolę „dziewuchy do wszystkiego”. Naturalnie pierwszą sprawą jest pamięć o tym, że się było żołnierzem Armii Krajowej i że „nikt nas z przysięgi nie zwolnił” – opowiadała w książce „Nic się nie dzieje bez przyczyny”.
Martinowa była inicjatorką utworzenia Funduszu Inwalidów AK im. gen. Tadeusza Bora-Komorowskiego, którym kierowała w latach 1949-95. Pełniła też funkcję wiceprzewodniczącej Zarządu Głównego Koła AK w Londynie i redaktorki jego pisma „Biuletyn Informacyjny”. Dokumentowała powstanie warszawskie. Dzięki jej zaangażowaniu w Londynie wydano dwie ważne prace: „Szare Szeregi. ZHP w czasie II wojny światowej. Ocalałe dokumenty” oraz „Łączność, sabotaż, dywersja. Kobiety w Armii Krajowej”.
W latach 80. Martinowa prowadziła działalność charytatywną dla poparcia „Solidarności”. Po 1989 r. próbowała odzyskać rodzinny dom w Warszawie, przy ul. Ikara. Po uciecze z Polski w 1946 r. komunistyczne władze odebrały jej prawo własności, nieruchomość przejęło Ministerstwo Obrony Narodowej, a w 1974 r. kupił ją z 70-procentową zniżką… generał Wojciech Jaruzelski i mieszkał w nim aż do śmierci.
Prawowitej właścicielce nie udało się jednak odzyskać domu, ponieważ sprawa utknęła w sądach. Halina Mironowa zmarła w Londynie 26 listopada 2007 r.