Blisko ludziLeki, alkohol, elektrowstrząsy. Tak je "uzdrawiano"

Leki, alkohol, elektrowstrząsy. Tak je "uzdrawiano"

"Szalone, złe i smutne. Kobiety i psychiatrzy"
"Szalone, złe i smutne. Kobiety i psychiatrzy"
Źródło zdjęć: © Pixabay
25.02.2021 13:51

"Skazane na rutynę życia gospodyni domowej, która to rutyna wpędzała w depresję, na masochizm i bierność, przedstawiane przez znaną psychoanalityczkę Helene Deutsch jako podstawę kobiecej seksualności, kobiety były nękane przez "problem bez nazwy". Próbowano się z nim uporać za pomocą leków, alkoholu, elektrowstrząsów albo psychoterapii". Publikujemy fragment książki "Szalone, złe i smutne. Kobiety i psychiatrzy" Lisy Appignanesi.

Skazane na rutynę życia gospodyni domowej, która to rutyna wpędzała w depresję, na masochizm i bierność, przedstawiane przez znaną psychoanalityczkę Helene Deutsch jako podstawę kobiecej seksualności, kobiety były nękane przez "problem bez nazwy". Próbowano się z nim uporać za pomocą leków, alkoholu, elektrowstrząsów albo psychoterapii. Gdy jednak przyszła rewolucja lat sześćdziesiątych, kobiety zaczęły demaskować siły odpowiedzialne za ów stan rzeczy.

Kate Millett jeszcze przed opublikowaniem swej głośnej książki Sexual Politics [Polityka seksualna] z 1970 roku wskazywała, jak szkodliwą rolę odegrała kategoria "indywidualnego przypadku", stworzona przez Freuda w ramach jego „metody o ściśle prywatnym charakterze". Skupianie się na "indywidualnych przypadkach" utrudniało rozpatrywanie seksualności w kategoriach politycznych, przeszkadzało kobietom w kolektywnym działaniu, choć przecież były zbiorowością. Relacje seksualne sprowadzone zostały do nieskończonego ciągu wyjątkowych kazusów. Opór przedefiniowano tak, by przybrał postać jałowych stereotypów dotyczących macierzyństwa i neurozy. Jeśli zaś jakaś kobieta miała czelność się na to nie godzić, ewidentnie była "niespełna rozumu".

Według Millett Freud reprezentował „najsilniejszą z sił kontrrewolucyjnych”. Przekuł "stare doktryny o osobnych sferach [męskiej i żeńskiej – przyp. tłum.] na modny język nauki". Zdradził swój pierwotny radykalizm w myśleniu o seksualności i potrzebie wyzwolenia. Stał się de facto odpowiedzialny za kres pierwszej fali feminizmu, zamienił bowiem protest w chorobę.

"Szalone, złe i smutne"
"Szalone, złe i smutne"© Materiały prasowe

Feminizm, szczególnie w Ameryce, gdzie ceniono empirię, mógł czerpać z badań Williama Mastersa i Virginii Johnson. Dowiedli oni błędności poglądów Freuda i innych psychoanalityków na temat dojrzałej kobiecej seksualności. Teoria głosząca, że u porządnej dorosłej kobiety satysfakcję łechtaczkową zastępuje orgazm pochwowy, okazała się bzdurą. Feministki ogłosiły wręcz, że orgazm pochwowy to mit, podobnie jak psychoanalityczna kategoria "oziębłości". Pigułka antykoncepcyjna stała się technologią wyzwolenia. Uwolniła kobiety od przymusu reprodukcji. Teraz mogły zacząć wsłuchiwać się we własne ciała i zyskały kontrolę nad tym, kiedy zachodzą w ciążę. Nie musiały dłużej podporządkowywać się psychiatrom i ich oczekiwaniom co do przyjemności seksualnej lub ról płciowych.

Psycholożka Phyllis Chesler zdołała pożenić feministyczną krytykę z antypsychiatrią. W książce Women and Madness [Kobiety i szaleństwo] z 1972 roku przekonywała, powołując się na przykłady z historii, że choroba psychiczna to zarówno wyraz, jak i próba przezwyciężenia kobiecej bezsilności. Objawy, zdaniem Chesler, bezpośrednio wiązały się z powszechnie obowiązującymi sposobami rozumienia męskości i kobiecości. Stanowiły "pogwałcenie normy". Wszelką transgresję w zakresie zasadniczych elementów tożsamości męskiej i kobiecej uznawano za szaleństwo, jednak kobiety częściej niż mężczyźni były kategoryzowane jako wariatki z tego prostego powodu, że kryteria zdrowia psychicznego – samodzielność, niezależność, obiektywność, samowystarczalność – stały w sprzeczności z wymogami pod adresem "płci niewieściej". Jej przedstawicielki miały wszak być potulne, emocjonalne i zależne.

Wystąpiło zatem podwójne wiązanie ustanowione przez normy dotyczące kobiecości oraz zdrowia. Kobieta mogła zostać uznana za szaloną, zarówno jeśli buntowała się przeciwko roli związanej z jej płcią, jak i wówczas, gdy rolę tę gorliwie odgrywała. Kiedy natomiast mężczyzna przekraczał wymogi męskości i odstawał od normy, mógł otrzymać etykietkę „socjopaty” lub przestępcy. Stereotypowe założenia co do płci sprawiały, że kobiety nieuchronnie manifestowały więcej objawów chorób psychicznych i częściej trafiały do szpitali. Tam ich stan tylko się pogarszał, gdyż instytucje, tak samo jak rodzina, degradowały status pacjentek i pozbawiały je sprawstwa.

Chesler przeprowadzała wywiady z pacjentkami szpitali psychiatrycznych. Zgromadziła wiele przykładów tego, jak zachowania "nieprzystające kobietom" – na przykład "przysparzanie kłopotów”, "niesamodzielność" lub "buntowniczość" – prowadziły do zamknięcia za murami specjalistycznej placówki. Dodała też dane ilościowe ze szpitali i klinik prywatnych, wykazując w ten sposób, że nawet jeśli kontrolować zmienne w rodzaju liczebności populacji czy wieku, liczba kobiet w szpitalach jest wyższa od liczby mężczyzn, niekiedy nawet o 10 procent. Tylko w grupie pacjentów ambulatoryjnych poniżej osiemnastego roku życia mężczyzn było więcej.

Pierwsza fala feminizmu wiele zawdzięczała freudowskiej psychoanalizie. Anna O., bohaterka przełomowego studium nad histerią, przeistoczyła się w Berthę Pappenheim, altruistyczną aktywistkę, która walczyła przeciwko seksualnemu wyzyskowi kobiet i dzieci w Europie i na Bliskim Wschodzie. Filozof Martin Buber sławił jej ducha pełnego pasji. Ruch na rzecz wyzwolenia kobiet chętnie podkreślał, że histeria, bunt i feminizm były ze sobą ściśle powiązane. Wszystkie brały się z tych samych cierpień. Kobiety mogły wyrazić swój gniew albo wpadając w chorobę, albo organizując się do wspólnej walki. Niekiedy, jak w przypadku Pappenheim, zdarzało się, że jedno następowało po drugim.

Mariaż psychoanalizy i feminizmu przypominał czasem strindbergowski taniec śmierci, lecz rodził owoce. Kobiety mogły dzięki niemu ujrzeć w nowym świetle seksualność i płeć kulturową, stosując zarówno kategorie osobiste, jak i polityczne.

"Prywatne jest polityczne”, jedno z najważniejszych haseł wczesnych lat siedemdziesiątych, było jak widać wpisane w myśl Woolf – i w doświadczenie kobiet w ogóle.

W jednej ze swych wczesnych książek, Women’s Estate [Stan kobiecy] z 1971 roku, Juliet Mitchell pisała, że pierwszym krokiem w stronę zorganizowania się kobiet we wspólny ruch polityczny było powstanie grup budujących świadomość. Spotykające się kobiety opowiadały sobie o "bliżej nieokreślonych frustracjach życia osobistego". Właśnie wtedy problemy ze sfery prywatnej – aborcja, nieudane życie seksualne, wizerunek własnego ciała – nabierały politycznego charakteru.

„Proces przekształcania ukrytych, indywidualnych lęków we wspólną świadomość tego, że są to problemy społeczne, uwalnianie gniewu, niepokoju, walka o możliwość wyrażenia bólu i uczynienia go sprawą polityczną – wszystko to elementy budowania świadomości”.

Mitchell porównywała ów proces do terapii grupowej (skądinąd oponenci "budowania świadomości” przez ruchy kobiece wykorzystują tę analogię jako kpinę). Przywoływała też chińską praktykę samokrytyki polegającą na głośnym wyrażaniu "gorzkich myśli". "Wypowiedzenie tego, co niewypowiedziane", pisała, to oczywiście również "cel poważnej pracy psychoanalitycznej". Biorąc pod uwagę, że doświadczenia kobiecości zostały "znaturalizowane”, opresja stała się niedostrzegalna i nieuświadomiona. Budzenie świadomości, przywodzące na myśl psychoanalizę, było więc koniecznym krokiem politycznym.

Trzy lata później ukazała się głośna książka Mitchell Psychoanalysis and Feminism [Psychoanaliza i feminizm]. Stanowiła ona próbę rehabilitacji psychoanalizy i podkreślenia zasadniczej roli Freuda w projekcie feministycznym. Mitchell podkreślała feministyczny błąd polegający na przyjmowaniu założenia, że porządek społeczny bezpośrednio przekłada się na indywidualne podmioty. Kobiety, twierdziła, nie są po prostu ofiarami, biernymi marionetkami społeczeństwa – w takiej sytuacji nie mogłyby przecież uciec przed patriarchatem ani przed uciskiem.

Mitchell uważała więc Freuda za ważnego myśliciela i nie postrzegała kobiet wyłącznie jako biernych ofiar. Jej koncepcje cieszyły się o wiele większym rozgłosem w Europie niż w Stanach Zjednoczonych, póki w latach osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych na amerykańskich uczelniach nie rozwinął się feminizm szukający inspiracji również u francuskich teoretyków. Sama Mitchell, choć z wykształcenia była literaturoznawczynią, przeszła trening w Brytyjskim Towarzystwie Psychoanalitycznym i została praktykującą terapeutką. Również w Ameryce, gdzie Freuda traktowano wówczas niemal jak szatana, wiele feministek postanowiło podjąć się pracy w rozmaitych psychoprofesjach. Z reguły nie przechodziły szkolenia w żadnych oficjalnych, konwencjonalnych instytucjach, te bowiem aż do 1989 roku wymagały od kandydatów i kandydatek wykształcenia medycznego. Szukały raczej luźnych, interdyscyplinarnych uniwersyteckich programów postdoktorskich.

Miały bardzo różnorodne wykształcenie: reprezentowały nauki społeczne, literaturoznawstwo lub antropologię. Dzięki nim psychoanaliza zyskała nową optykę. Kobiety, ośmielone zmianami dokonującymi się w społeczeństwie, kwestionowały dawne modele terapii. Postulowały praktyki o charakterze relacyjnym, domagały się większej empatii i nastawienia na potrzeby pacjentek. Pomogły odmienić amerykańską psychoanalizę. Freud byłby na pewno zadowolony – wszak otwarcie przyznawał, że nie lubi, gdy pacjent lub pacjentka przenosi na niego swoją matkę, a poza tym stał na stanowisku, że kobiety psychoanalityczki lepiej radzą sobie z materią przededypalną. Z pewnością cieszyłby się też z powodu rozejścia się dróg psychoanalizy z psychiatrią medyczną.

Źródło artykułu:WP Kobieta
Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Komentarze (0)
Zobacz także