Łepkowska: Mnie bardziej upokorzyłaby zdrada męża niż to, że kolega powie do mnie: "Masz ładne cycki"
Nazywa się ją królową polskich seriali. Czego się dotknie, zamienia w złoto. W przyszłym roku widzowie dostaną serial i film sygnowane jej nazwiskiem w scenariuszu. Ilona Łepkowska, bo o niej mowa, to kobieta wiecznie pracująca. W rozmowie z Bartkiem Fetyszem mówi o filmie, polskich salonach, układach i akcji #metoo. Bez patyczkowania, wszak w tym całym świecie, który ocieka brokatem, brakuje szczerych rozmów o czymś.
30.11.2017 | aktual.: 30.11.2017 12:55
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Bartek Fetysz: Jak to jest być artystką na cenzurowanym? Cokolwiek Pani nie zrobi – media mają coś do powiedzenia. Łatwo tworzyć pod lupą?
Ilona Łepkowska: Kwestia przyzwyczajenia. A poza tym to nie jest całkiem tak - media łapią to, co się im rzuci. Moje produkcje często odnoszą sukcesy, więc wszyscy uznali, że moje nazwisko przyciągnie widzów, więc często na nim opierają reklamę. Wiem, jak to działa, więc się tym nie przejmuję. Wiem, że będą pisać i krytykować. Pracuję więc mimo to całkiem normalnie, na szczęście mogę to robić w swoim rytmie i tak jak ja chcę.
Kolejny serial na koncie, tym razem „Korona Królów”. Historycznie, polsko, kostiumowo i dla TVP. I voila, ledwo co wyszedł jakiś spot, a publiczność już rozmawia, komentarze się wylewają, naród literatów normalnie, każdy ma coś do powiedzenia zanim zobaczył. Jak się robi serial historyczny i kostiumowy w Polsce w telewizji publicznej? Pani była pomysłodawcą czy temat został zlecony?
To nie jest mój pomysł i mam umowę jako konsultant scenariuszowy. Bo rzeczywiście mój udział w tym przedsięwzięciu zaczął się od skonsultowania założeń projektu, który pisały inne autorki, 16 odcinków było już skierowanych do produkcji, zbudowano dekorację i zaplanowano zdjęcia. Na... za dwa tygodnie. I wtedy ja w ramach tej konsultacji ostrzegłam, że zrobienie serialu na podstawie tych scenariuszy to może być totalna klapa. I w taki sposób wdepnęłam w ten projekt... A że jest niezdrowe zainteresowanie i klasyczny polski hejt? Wiedziałam, że tak będzie, więc mnie to nie rusza. A jak się robi serial historyczny w TVP? Nielekko, choć ekipa jest sprawna, ale okoliczności wokół niekoniecznie sprzyjające. I pracujemy w wariackim tempie.
Tworząc serial, czy to „Koronę” – czym się Pani kieruje jako scenarzystka? Zamyka się Pani w jakiejś ciemni i udaje w zamierzchłe czasy? Grzebie w historii i wynajduje niuanse, które sprzedadzą się jako obraz czy też naciąga fakty, żeby było na bogato?
Film historyczny powinien choć w najważniejszych punktach zgadzać się ze znanymi historykom faktami. Szczęśliwie o średniowieczu wiemy sporo, ale nie wszystko, można więc trochę pofantazjować. Część fabuły opowiada o prawdziwych wydarzeniach i udziale w nich prawdziwych postaci, a reszta jest fikcją, ale osadzoną w epoce, obyczajach i tak dalej. Generalnie szyjemy to tak, żeby czegoś widza nauczyć, ale przede wszystkim zainteresować bohaterami, historią, konfliktami... Jak w każdym filmie. Tyle że główny bohater chodzi w koronie i czerwonych ciżmach.
Pani od lat współpracuje z TVP. W dzisiejszych czasach, kiedy dookoła, no powiedzmy sobie szczerze, wiatr prawicy nie sprzyja, publiczność stęka, był skandal Kurskiego z Opolem i odmową artystów, łatwo jest być trochę taką twarzą Telewizji Publicznej?
Nawet gdybym nie pracowała przy "Koronie" i tak bym była twarzą TVP, bo jestem nią od lat. Tak samo są jej twarzami aktorzy, którzy grają w serialach oglądanych od lat, tylko może udają, że tego nie wiedzą. Ja nie udaję. Owszem, jestem twarzą TVP. Ale nie prowadzę "Wiadomości", tylko robię to, co robiłam od 20 lat i za co byłam jeszcze niedawno noszona na rękach - zapewniam swoją pracą tak zwany kontent TVP. Ja nie jestem strusiem, co łeb wepchnie w piach i będzie myślał, że go nie widać. Mnie widać i owszem, ja to biorę na klatę. Mogłam powiedzieć Kurskiemu - "Super te scenariusze, zapowiada się hicior!" No ale jakoś nie bardzo umiem kłamać. Nawet prezesowi TVP w czasach dobrej zmiany.
Ale Łepkowska równa się hicior, seriale, które Pani stworzyła od zawsze biły rekordy oglądalności. Zbierała jednak Pani i kopniaki za promowanie naturszczyków albo i wciąż tych samych twarzy. Jak daleko rozciąga się władza scenarzysty? Kto decyduje o rolach?
O obsadzie raczej nie scenarzysta tylko reżyser, producent, w filmach kinowych czasem dystrybutor przed zdjęciami wyjmuje karteczkę z nazwiskami gwiazd, na które chce postawić. W kilku serialach i fabułach byłam współproducentem, więc miałam wpływ na obsadę. Między innymi po to się za to wzięłam - żeby się nie frustrować, że nie mam nic do gadania i zrobią ze scenariusza jakieś obce mi dziwadło. W "Koronie" staram się nie wypowiadać w zbyt wielu sprawach, trzymam się raczej kontrolowania bajki, którą opowiadamy. Czasem wychodzę poza rolę konsultanta, ale niezbyt chętnie. Zbyt późno włączyłam się w ten projekt, żeby brać odpowiedzialność za całość. Ale jak się nie uda nie będę mówiła - to nie ja, to koleżanki i koledzy. Obiecuję.
Trzymam za słowo. W dobie problemu #metoo – w tym wypadku, Pani jest kobietą na stanowisku, kobietą decyzyjną. Spotkała się Pani z jakimiś formami przekupstwa? Niemoralnych propozycji? Na zasadzie „Pani Ilonko, jakby mi Pani rolę załatwiła to ja…” i tak dalej?
Dochodziły do mnie różne plotki na mój temat typu "Komu ona dała d...y, że zrobiła taką karierę?". Ale poważnie mówiąc - nie miałam w pracy takich doświadczeń, które zapamiętałabym jako traumatyczne, upokarzające czy choćby krępujące. Ale może jestem jakaś niewrażliwa? Serio - uważam, a czasem wręcz wiem, że wiele z kobiet piszących #metoo i opisujących często dość błahe zdarzenia doznaje większych upokorzeń w codziennym życiu ze swoimi mężami. Mnie osobiście bardziej upokarzałaby zdrada męża niż to, że kolega z pracy powiedziałby powiedzmy, że mam ładne cycki. Ale każdy ma swój ranking upokorzeń.
Piję do tej afery Weinsteinowej bo wyszło trochę szydło z worka, ale z drugiej strony przez media przetoczyła się ważna dyskusja – co nastolatki robiły na zakrapianych imprezach i dlaczego kobiety, mężczyźni, dopiero po iluś tam latach poprzypominali sobie molestowania i gwałty. Ja rozumiem, psychika, wstyd, ale czy nie jest też tak, a zna Pani show biznes w kraju jak nikt, że aktorki i aktorzy są gotowi na wiele, żeby dostać rolę i rozpoznawalność?
Niektórzy moim zdaniem tak, zrobią wiele. Bardzo wiele. Słyszałam o takich przypadkach. Ale wiem też, że są takie aktorki, które wolały nie zagrać, niż się z kimś przespać. Ale generalnie - dobrze, że się mówi o molestowaniu i gwałtach, ale uważam, że przekręcanie scen z Kevinem S. to chyba jednak przesada. Ale kto bogatemu zabroni. Na pewno to dobra reklama dla filmu.
Może i reklama, ale w USA kończy się kariery kryminalistom, a w Polsce się je gloryfikuje i oskarżony chodzi po stacjach i udziela wywiadów… Jak Pani zdaniem stać się dzisiaj znanym aktorem? Dokoła układy, dzieci aktorów zostają aktorami niemal natychmiast, dzieci dziennikarzy modelkami, prezenterkami, jednorożcami, generalnie i rurką z kremem jak chcą. Jak osiągnąć sukces, w świecie, który jest tak obstawiony?
No wie Pan, moja córka też skończyła łódzką Filmówkę... A przedtem studiowała teatrologię. Ale może dlatego, że chodziłam z nią do teatru, do kina, na wystawy, zwiedzałam z nią świat? Że w domu były książki, a nie telewizor w każdym pokoju i sześciopaki piwa. Poza tym pewne talenty się dziedziczy a do tego "nasiąka się" atmosferą domu rodzinnego. Więc tym, co mają rodziców "z branży" najpierw jest łatwiej, ale za to potem gorzej. Bo mają już nazwisko, ale muszą sobie wyrobić imię, a to dużo trudniejsze. Ale spokojnie, karierę robią malarze z rodzin inżynierów, pisarze, których rodzice byli ekonomistami oraz na przykład Ilona Łepkowska, której ojciec był naukowcem zajmującym się historią a mama prowadziła dom i wychowywała trójkę dzieci.
W Polsce na ileś tam seriali, filmów, wciąż te same nazwiska i twarze. Czym jest spowodowany ten monopol na rynku?
To jest błędne koło. Stacja chce mieć kogoś znanego, to się musi obsadzić gwiazdo-celebrytę. Bardzo rzadko udaje się wcisnąć kogoś nowego, mniej znanego, nie zgranego a wtedy tym bardziej obstawia się go tymi, którzy mają dużą klikalność. Serio, taki termin funkcjonuje naprawdę! No więc oni stają się jeszcze bardziej znani, już po prostu do wyrzygania, to tym bardziej przy następnej produkcji trzeba ich zaangażować. I tak Ostaszewska gra bez przerwy w trzech pod rząd serialach TVN - "Przepis na życie", "Druga szansa" i "Diagnoza". Każdy po kilka sezonów. Nie schodzi z ekranu. Magdalena i Aleksandra Popławskie. Ich pięć serialowych minut zmieniło się w pięć lat. Paweł Domagała, którego prywatnie absolutnie kocham i można powiedzieć, że go odkryłam we "Wszystko przed nami" - otwieram telewizor i zawsze jest. Kurczę, to jest naprawdę spory kraj, który ma kilka szkół aktorskich! Zaryzykujcie, ludzie! Odkryjcie kogoś nowego! Ale to głos wołającego na puszczy.
No dobra, a jaka obsada w „Koronie”? Są nazwiska świeże, zaraz po szkole filmowej? W ogóle jest dzisiaj sens walić do filmówki? Wydaje mi się, że ino po to, żeby zasilić albo teatry, albo artystyczne grono bezrobotnych. Zawody artystyczne przestają być kasowe… Jest zalew celebrytów znikąd.
Króla gra Król. Mateusz Król. Na szczęście jak dotąd nie zgrany. Młodą królową Marta Bryła - urodziła chyba ostatnio jakiemuś doktorowi dziecko w "Na dobre i na złe", ale to chyba wszystko, więc dość świeża. Halina Łabonarska - aktorka zdecydowanie nie serialowa, a wybitna. Wojciech Żaołądkiewicz. Świetny aktor z warszawskiego Teatru Współczesnego - zakochałam się w księciu litewskim Olgierdzie w jego wykonaniu, serio. Karina Seweryn w intrygującej roli "litewskiej czarownicy". Znacie? Pewnie nie. Więc chyba w "Koronie królów" będzie mniej celebrycko. Na szczęście. Jak pociągniemy następny sezon to jeszcze kilka osób wylansujemy, mam nadzieję. A po co szkolić się na aktora? Żeby spełnić swoje marzenie. A czy się spełni? Nie wiadomo. To są zawody artystyczne, to, że ktoś ma dyplom z tytułem "magister sztuki" nic jeszcze nie znaczy. Paru magistrów sztuki zapowiada w telewizjach pogodę a jeden prowadzi "Milionerów". Można i tak? Można.
Pani studiowała zarządzanie. Co Panią pchnęło w stronę filmu?
Kompletny przypadek - z braku lepszych planów na wakacje statystowałam pod koniec studiów w filmie Zanussiego "Barwy ochronne". Wciągnęło mnie. Potem trafiłam do Wytwórni Filmów Dokumentalnych, byłam asystentką kierownika produkcji. Na urlopie wychowawczym trafiłam do Studium Scenariuszowego. I poszło...
Jak wspomina Pani swoje początki? Jakie były pierwsze zlecenia i budżety? Ja dopiero w planach byłem, a Pani już film robiła (Wakacje z Madonną, 1983). Łatwo było tworzyć za czasów Polski Ludowej, komuny?
Musiał Pan przypomnieć, jaka jest między nami różnica wieku? (śmiech) Pod pewnymi względami było wtedy łatwiej, niż teraz. A już żyć z pisania na pewno było łatwiej. W Zespołach Filmowych byli liczni tak zwani "rycerze drugiej raty" - kiedy podpisywało się umowę na scenariusz na podstawie pomysłu, często przedstawionego jedynie ustnie kierownikowi Zespołu dostawało się 25 % honorarium. Kiedy złożyło się tekst - niezależnie od jego jakości - dostawało się drugą ćwiartkę. Połowa zostawała do zatwierdzenia tekstu. Bardzo często było z góry wiadomo, że do tego nigdy nie dojdzie, dawało się po prostu pożyć kolegom. Pieniądze były przecież państwowe czyli niczyje... W telewizji bywało podobnie. Żyć, nie umierać. Jednocześnie te same Zespoły Filmowe bywały prawdziwie twórczymi miejscami i jak się chciało, to można się było wiele nauczyć. A zdjęcia do filmów trwały długo, nikt nie liczył się z kosztami ekipy, najdroższa była taśma kupowana za dolary i tu były ograniczenia. A ilość dni zdjęciowych? Filmy, które dziś robiłoby się w 20 dni zdjęciowych kręciło się trzy miesiące. Inne czasy.
*Rok 1988 i powstaje kultowy „Kogel-mogel”. Proszę mi opowiedzieć jak do tego doszło. *
Po sukcesie filmu "Och Karol", który według mojego scenariusza nakręcił Roman Załuski postanowiliśmy "iść za ciosem" i już wspólnie wymyślić jakąś nową historię. I wymyśliliśmy, ja spisałam a Roman szybko nakręcił.
Spodziewała się Pani, że będzie taki sukces? Że będzie część druga?
Roman był przekonany, że będzie sukces, ja - niekoniecznie. Ale był. Więc szybko myknęliśmy drugą część. A potem jeszcze "Komedię małżeńską", już po przełomie. Poszła dużo gorzej, pewnie była gorsza, ale czasy też nie sprzyjały polskim filmom, zachłysnęliśmy się dostępem do produkcji zachodnich.
Nie złamię chyba żadnej tajemnicy, kiedy zapytam o „Kogel-mogel 3”? Bo scenariusz już gotowy, wiem, bo śledzę. Co może mi Pani zdradzić? No i jak to jest po latach wracać do tych samych bohaterów, część dojrzała, postarzała się, jaka historia będzie motywem przewodnim? Kto w obsadzie?
Oj ciężko, ciężko się wracało... Męczyłam się przy pisaniu jak potępieniec. Poprawiałam, wracałam, zmieniałam, byłam totalnie niezadowolona. Musiałam wymyślić jakiś pomysł na nieobecność ekranowego męża Grażyny Błęckiej-Kolskiej, jakiś pomysł na jej obecne życie, trzeba było zastanowić się, co z jej dzieckiem, które zapowiadała ostatnia scena "Galimatiasu". No i co z Wolańskimi? Zostawiać ich w nowym filmie, czy porzucić? Jaka proporcja między miastem a wsią? Jaki łącznik? Wiadomo było, że tylko na "starych" bohaterach się nie pojedzie... Było wiele dylematów i mimo, że skończyłam scenariusz nie mam nadal pewności, czy dobrze je rozstrzygnęłam...
Nie ma Pani poczucia, że ta stara gwardia aktorów powoli przemija i na ich miejsce niestety raczej nie ma zbyt wielu nowych, zdolnych nazwisk? Może i są, ale ukryci gdzieś pod tym wyrzygiem ogranych twarzy. Nie tak dawno odeszli od nas Witold Pyrkosz, Krystyna Sienkiewicz, z którą bardzo żałuję, że nie zrobię już nigdy wywiadu… Przyznaję jednak, że niektóre nazwiska wybuchają ni stąd ni zowąd, odkryciem jest Kacper Kuszewski, Pani kolejny podopieczny z „M jak Miłość”. Wykreowała tam Pani też parę nazwisk…
Przemijanie "starej gwardii" jest, że tak powiem, naturalne. Odchodzą aktorzy starszego pokolenia, smutne, ale, niestety, nieuchronne... Fakt, że dziś młodzi aktorzy i aktorki są dość podobni, często bez wyraźnie widocznego charakteru. Szczególnie widać to w serialach telewizyjnych. Aktorki mają być szczupłe, zgrabne i "zrobione". Charakterystycznych brak. Z facetami jest nieco lepiej - na szczęście nikt od nich nie oczekuje pompowania ust i stosowania diety zmieniającej rysy twarzy. Mamy dzięki temu trochę urozmaicenia. Aktorzy tak wszechstronni jak Kacper Kuszewski zdarzają się jednak rzadko, a jak już jakiś zdolny się trafi to szybko, szybciutko pod rząd bierze wszystkie role, które się mu proponuje, jak leci. Przykładem takiej rabunkowej gospodarki własną twarzą są na przykład Paweł Domagała czy Piotr Głowacki. Dla wyjaśnienia - obu uwielbiałam, ale mi się trochę przejedli. Kacper nie popełnia takich błędów i chwała mu za to.
W mediach komentowano niedawno Pani niechęć do Boskiej Kożuchowskiej. Jest jakiś spór? Czy to znowu takie podżeganie kobiety przeciwko kobiecie? Portale plotkarskie ciągle Pani wypominają pogrzebanie jej postaci w kartonach, a przecież to nie Pani pisała tę scenę…
Ustalmy raz na zawsze - nie ja zabiłam Hankę w kartonach. I bardzo lubię Małgosię. Mam nadzieję, że będę ją coraz częściej mogła zobaczyć nie tylko w serialach, ale w spektaklach Teatru Telewizji i na scenie w Teatrze Narodowym, gdy tam wróci po odchowaniu synka. A rzuciła się na nią niedawno Maria Nurowska, a ja jej broniłam...
Nurowska się nie patyczkowała… W Polsce jest solidarność kobiet w biznesie czy raczej takie „a ta suka”?
Ja o nikim tak nigdy nie powiedziałam. A jeśli idzie o biznes filmowo-telewizyjny, to wydaje mi się, że kobiety mocno się wspierają. Pracuję często z kobietami - scenarzystkami, reżyserkami, aktorkami i mam nadzieję, że jak dotąd nie zasłużyłam na określenie, jakie Pan przywołuje. Ale może naiwna jestem.
*Spotyka się Pani często z hejtem? Dotyka Panią krytyka? *
Pewnie, że się spotykam. Hejt nasz powszedni, że tak powiem. Hejt mnie nie dotyka, prawdziwa, sensowna krytyka prawdziwie przejmuje i skłania do refleksji.
Scenarzystka i pisarka – do refleksji skłania Pani książka. Wydała Pani świetną moim zdaniem powieść „Pani mnie z kimś pomyliła”, zresztą to jest opowieść, która wciąga niesamowicie – czyta się w dwa wieczory – zresztą wśród koleżanek mojej Mamy była hitem. Ile tam prawdy, a ile przymrużenia oka? Pani bohaterka zostaje telewizyjną prezenterką, celebrytką, wkracza w świat show biznesu, lawiruje w nim mniej i bardziej udolnie, trafia na oszustów, wyzyskiwaczy, zawistne trolle… Tak wygląda polski show biznes?
Powieść oparłam na swoich doświadczeniach, na swoich obserwacjach i na relacjach ludzi, którym ufam i wierzę. Fabuła jest oczywiście nieco "podkręcona", wszystko dzieje się nieco szybciej i "mocniej" niż zazwyczaj w życiu, ale... W końcu wszyscy znamy błyskawiczne kariery typu "od zera do bohatera", prawda? Joanna z mojej książki na szczęście nie jest zerem, więc dopada ją refleksja o bezsensie celebryckiego życia i świadomość, że poszła "o jeden most za daleko". Kilka osób "ze środowiska" po przeczytaniu powiedziało mi, że jest prawdziwa i chwilami wręcz poruszająca tą prawdą. I że się zaczęli zastanawiać nad swoimi decyzjami i postępowaniem. To chyba dobra recenzja?
*Ostatnia książka jest wywiadem rzeką z panią Teresą Lipowską, seniorką rodu Mostowiaków. Wielka klasa. Jak doszło do tej współpracy? Łatwo jest pisać czyjąś w zasadzie biografię? Czy są pytania, których się nie zadaje? *
Teresa zadzwoniła do mnie i zapytała, czy bym się nie podjęła spisania jej wspomnień. Powiedziała, że nie wyobraża sobie, żeby mógł zrobić to ktoś inny. Nie mogłam odmówić. I nie żałuję, bo te kilka miesięcy pracy nad książką były naprawdę super. Do dziś czasem się spotykamy, żeby po prostu pogadać. Wiem rzecz jasna o Teresie Lipowskiej więcej, niż napisane jest w książce. Bo może są pytania, jakich się nie zadaje, ale na pewno są odpowiedzi, których się nie publikuje. Szczególnie, kiedy się umówimy, że książka nie ma być plotkarska i ekshibicjonistyczna. I tu była między nami pełna zgoda, więc praca nie była ciężka, od początku do końca harmonijna i nasycona wzajemną sympatią i szacunkiem. Cieszę się, że to zrobiłam.
*Tak zwana „Warszawka” myśli, że wszyscy pragną być jej częścią, wciągać nosem zepsucie, płaszczyć się za darmowe sukienki, stać się chodzącym banerem. Że niby ambicją wszystkich jest błyszczeć i sikać pudrem. Jak pozostać w tym cyrku sobą? *
Zabrzmię teraz jak stara ciotka, ale powiem, że trzeba mieć zasady. Najlepiej wyniesione z domu, bo te są naszą drugą skórą, jak mocno byśmy nie spierali się z naszymi rodzicami, mamy je wdrukowane i tyle. Jasne, niektórym łatwo przychodzi łamanie tych zasad dla kasy, splendoru, a raczej blichtru. Niektórzy dają sobie też wmówić, że tak trzeba, że to wręcz obowiązek. Za przeproszeniem - gówno prawda. Nie trzeba. Po prostu są tacy, co to lubią.
Prywatnie jest Pani w szczęśliwym związku, ale i w depresji. To taka walka z wiatrakiem, nie uważa Pani? Niby można ją wyciszyć, co mnie udaje się od jakiegoś czasu, ale już do końca chyba żyje się z przeświadczeniem, że może wrócić, zaskoczyć, spowodować atak w tłumie… Bardzo ingeruje ona u Pani w życiu? Ostatnio się śmiali, że pół globu w depresji, a ja nie rozumiem z czego tu się śmiać.
Śmieją się ci, którzy nie mają pojęcia o tym, czym jest depresja. I nie rozumieją, że można mieć szczęśliwy związek, sukces, pieniądze, udane dziecko, ukochanego psa i mimo to mieć ochotę wjechać autem w słup, żeby już nie musieć jutro wstawać z łóżka. Moja przyjaciółka, która też zna ten ból ostrzega, żeby - mimo zgody lekarza - nie odstawiać całkiem proszków, bo ten moment, kiedy się znów zacznie, a leki jeszcze nie zaczną działać jest straszny. Chyba jej posłucham. Ale tak czy inaczej - dzięki Najwyższemu za mądrych psychiatrów i dobrą farmakologię.
Odnośnie tego miłosnego związku, bo chciałbym trochę zakończyć jak Pani książkę, szczęśliwie – warto jest czekać i wierzyć w miłość czy taka prawdziwa to rzeczywiście tylko w filmach i książkach?
Kurczę, pewnie, że warto! Chociaż poza fartem, że się kogoś odpowiedniego spotkało trzeba jeszcze mocno pracować, cały czas, żeby tego nie zmarnować. Nic nie jest dane ot tak, raz na zawsze. Więc czekać, wierzyć a potem chuchać i dmuchać, żeby nie popsuć.
*I na koniec, facet, pies czy kot? No i – salony czy dom z ogródkiem? Co daje Ilonie Łepkowskiej poczucie spełnienia? *
Miłość, bliscy, spokój, poczucie bezpieczeństwa, może być mieszkanie, nie musi być dom, ale ogródek fajna rzecz. Pies koniecznie. Czasem dobry film. Zawsze dobra książka. Wino. Gorzka czekolada z chili. Pomaganie innym. I świadomość, że się żyje uczciwie. O Jezu, ale pojechałam na koniec!