Listy miłosne trafiły do rodziny po 70 latach
Historia dotyczy kilku pokoleń, różnych narodów i kontynentów. Rodzina Francuza, który podczas II wojny światowej trafił do hitlerowskiego obozu pracy, gdzie pisał miłosne listy, otrzymała je dopiero po 70 latach.
Historia dotyczy kilku pokoleń, różnych narodów i kontynentów. Rodzina Francuza, który podczas II wojny światowej trafił do hitlerowskiego obozu pracy, gdzie pisał miłosne listy, otrzymała je dopiero po 70 latach. A wszystko dzięki determinacji amerykańskiej grafik - Carolyn Porter, która przetłumaczyła listy i odnalazła najbliższych Marcela Heuze.
Marcel Heuze, francuski robotnik, został deportowany do nazistowskiego obozu pracy przymusowej w 1942 roku. Przez dwa lata budował czołgi i opancerzone pojazdy w fabryce Daimler-Benz w Berlinie. W wolnym czasie wysłał listy do rodziny - żony i trzech córek, które mieszkały w jednej ze wsi niedaleko Chartres. Niestety wielu z nich najbliżsi nie otrzymali.
W 2002 roku Carolyn Porter, która jest amerykańskim grafikiem, natknęła się na listy Heuze w sklepie z antykami w Minnesocie. – Listy były napisane w języku francuskim. Nawet jeśli na początku nie mogłam ich odczytać, było oczywiste, że zostały starannie przygotowane – powiedziała Carolyn.
Tłumaczenie listów zajęło jej dziewięć lat. Pierwszy z nich można było przeczytać w 2011 roku. Porter przyznaje, że musiała rozszyfrować każdą literę, później wyraz, a także ułożyć w całość tajemniczą historię Francuza. Carolyn nie ukrywa, że bardzo ją ona wzruszyła. Z listów można wywnioskować, że Heuze był silnie związany z rodziną. Świadczą o tym chociażby zdrobnienia, jakich używał. Zwracał się pieszczotliwie do żony i dzieci, np. „Mes petites cheries” (moje małe ukochane) lub „mon petit tresor” (mój mały skarbie). Poza tym podkreślał, że jest bardzo dumny z żony.
„Bez Ciebie i dziewczynek czas tak wolno upływa. Wszystkie listy, które otrzymuje od was, świadczą o tym, że czekacie na mnie z niecierpliwością i to mnie bardzo smuci” – pisał Marcel Heuze. W innym liście czytamy: „Pojawiają się informacje, że niedługo opuścimy obóz, ale zawsze to samo: nie jest potwierdzone oficjalne. Nadal czekamy”.
Wraz z upływem czasu Marcel zdał sobie sprawę, że jego listy nie dotarły do domu. „Muszą być listy, które zostały zgubione lub opóźnione” – pisał.
Kiedy Porter skończyła swoją pracę, zaczęła zastanawiać się nad tym, czy Marcel przeżył i jak może odnaleźć jego rodzinę. – Kiedy zakończyłam tłumaczenie, chciałam dowiedzieć się, czy wrócił do żony i córek, które tak bardzo kochał – powiedziała Carolyn.
Przy pomocy genealoga udało jej się odnaleźć rodzinę Marcela. Skontaktowała się z nimi listownie. Następnie wysłała do jego wnuków i prawnuków kopię listów.
24-letnia Tiffanie Raux, prawnuczka Marcela Heuze, opowiada, że kiedy po raz pierwszy w domu babci Denise otworzyła listy, pomyślała, że to jakiś żart. – Potem gdy okazało się, że to jednak prawda, czułam się jak w filmie. Babcia nie kryła radości, ale też smutku, że jej rodzice nie doczekali tej chwili i nie mogli ich zobaczyć – powiedziała Tiffanie.
Okazało się, że Marcel Heuze wrócił po wojnie do domu. Zmarł dwadzieścia lat temu, a jego żona odeszła siedem lat temu.
Natomiast 63-letni Marcel Heuze Junior stwierdził, że listy zostały ocenzurowane przez Niemców. Jeden z nich był ostemplowany „wybitą swastyką”. Po wojnie trafiły do do Stanów Zjednoczonych, gdzie zostały sprzedane. Drugą serię listów odnaleziono w Kalifornii.
Tiffanie Raux przyznała, że rodzina jest wdzięczna Carolyn Porter za jej „altruistyczny” gest. – To bardzo amerykańskie – dodała.
Tekst: na podst. The Huffington Post
(ms/sr), kobieta.wp.pl