Blisko ludziListy miłosne trafiły do rodziny po 70 latach

Listy miłosne trafiły do rodziny po 70 latach

Historia dotyczy kilku pokoleń, różnych narodów i kontynentów. Rodzina Francuza, który podczas II wojny światowej trafił do hitlerowskiego obozu pracy, gdzie pisał miłosne listy, otrzymała je dopiero po 70 latach.

Listy miłosne trafiły do rodziny po 70 latach
Źródło zdjęć: © 123RF

22.10.2012 | aktual.: 23.10.2012 08:29

Historia dotyczy kilku pokoleń, różnych narodów i kontynentów. Rodzina Francuza, który podczas II wojny światowej trafił do hitlerowskiego obozu pracy, gdzie pisał miłosne listy, otrzymała je dopiero po 70 latach. A wszystko dzięki determinacji amerykańskiej grafik - Carolyn Porter, która przetłumaczyła listy i odnalazła najbliższych Marcela Heuze.

Marcel Heuze, francuski robotnik, został deportowany do nazistowskiego obozu pracy przymusowej w 1942 roku. Przez dwa lata budował czołgi i opancerzone pojazdy w fabryce Daimler-Benz w Berlinie. W wolnym czasie wysłał listy do rodziny - żony i trzech córek, które mieszkały w jednej ze wsi niedaleko Chartres. Niestety wielu z nich najbliżsi nie otrzymali.

W 2002 roku Carolyn Porter, która jest amerykańskim grafikiem, natknęła się na listy Heuze w sklepie z antykami w Minnesocie. – Listy były napisane w języku francuskim. Nawet jeśli na początku nie mogłam ich odczytać, było oczywiste, że zostały starannie przygotowane – powiedziała Carolyn.

Tłumaczenie listów zajęło jej dziewięć lat. Pierwszy z nich można było przeczytać w 2011 roku. Porter przyznaje, że musiała rozszyfrować każdą literę, później wyraz, a także ułożyć w całość tajemniczą historię Francuza. Carolyn nie ukrywa, że bardzo ją ona wzruszyła. Z listów można wywnioskować, że Heuze był silnie związany z rodziną. Świadczą o tym chociażby zdrobnienia, jakich używał. Zwracał się pieszczotliwie do żony i dzieci, np. „Mes petites cheries” (moje małe ukochane) lub „mon petit tresor” (mój mały skarbie). Poza tym podkreślał, że jest bardzo dumny z żony.

„Bez Ciebie i dziewczynek czas tak wolno upływa. Wszystkie listy, które otrzymuje od was, świadczą o tym, że czekacie na mnie z niecierpliwością i to mnie bardzo smuci” – pisał Marcel Heuze. W innym liście czytamy: „Pojawiają się informacje, że niedługo opuścimy obóz, ale zawsze to samo: nie jest potwierdzone oficjalne. Nadal czekamy”.

Wraz z upływem czasu Marcel zdał sobie sprawę, że jego listy nie dotarły do domu. „Muszą być listy, które zostały zgubione lub opóźnione” – pisał.

Kiedy Porter skończyła swoją pracę, zaczęła zastanawiać się nad tym, czy Marcel przeżył i jak może odnaleźć jego rodzinę. – Kiedy zakończyłam tłumaczenie, chciałam dowiedzieć się, czy wrócił do żony i córek, które tak bardzo kochał – powiedziała Carolyn.

Przy pomocy genealoga udało jej się odnaleźć rodzinę Marcela. Skontaktowała się z nimi listownie. Następnie wysłała do jego wnuków i prawnuków kopię listów.

24-letnia Tiffanie Raux, prawnuczka Marcela Heuze, opowiada, że kiedy po raz pierwszy w domu babci Denise otworzyła listy, pomyślała, że to jakiś żart. – Potem gdy okazało się, że to jednak prawda, czułam się jak w filmie. Babcia nie kryła radości, ale też smutku, że jej rodzice nie doczekali tej chwili i nie mogli ich zobaczyć – powiedziała Tiffanie.

Okazało się, że Marcel Heuze wrócił po wojnie do domu. Zmarł dwadzieścia lat temu, a jego żona odeszła siedem lat temu.

Natomiast 63-letni Marcel Heuze Junior stwierdził, że listy zostały ocenzurowane przez Niemców. Jeden z nich był ostemplowany „wybitą swastyką”. Po wojnie trafiły do do Stanów Zjednoczonych, gdzie zostały sprzedane. Drugą serię listów odnaleziono w Kalifornii.

Tiffanie Raux przyznała, że rodzina jest wdzięczna Carolyn Porter za jej „altruistyczny” gest. – To bardzo amerykańskie – dodała.

Tekst: na podst. The Huffington Post

(ms/sr), kobieta.wp.pl

POLECAMY:

historiamiłośćwojna
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (30)