Blisko ludzi"Mam 41 lat, ważę 110 kilogramów". Wszystkie ofiary Diane-35

"Mam 41 lat, ważę 110 kilogramów". Wszystkie ofiary Diane-35

Jola śledzi Dianę od ponad dziesięciu lat. Hasło "Diane 35" ustawiła nawet w Google Alert. A nie jest jedyna.

"Mam 41 lat, ważę 110 kilogramów". Wszystkie ofiary Diane-35
Źródło zdjęć: © 123RF

"Mam 41 lat, ważę 110 kilogramów przy wzroście ponad metr sześćdziesiąt. Odżywiam się zdrowo, nie piję kawy, od kilku lat jestem na lekkostrawnej diecie. Pracy nie mam siedzącej, co chwila się ruszam albo gdzieś wyjeżdżam. Jeszcze nie tak dawno ważyłam 65 kilo, nie owijałam się szalami w lecie, nie goliłam twarzy jak facet. Ciężko jest mi spojrzeć w lustro, patrzę na siebie, ale siebie nie widzę. Robię makijaż, a raczej maluję kobietę na swojej twarzy. Najpierw podkład, potem korektor i puder. Wyłania się. To takie pozory radzenia sobie. Bo po co kobiety się malują? Wiem przecież, że nie mogłabym się nikomu spodobać. Tabletek Diane-35 nie biorę już od przeszło dziesięciu lat. Jeśli wszystko będzie dobrze, to drugie tyle minie zanim wyleczę się ze skutków ubocznych. Będę wtedy po pięćdziesiątce. Może wypiję ulubione kakao, może założę latem spódnicę, albo lepiej, pójdę do restauracji i zamówię coś, na co akurat mam ochotę?"

Jola już raz swoją historię opowiedziała. Reportaż z jej udziałem miał być wyemitowany w telewizji w 2013 roku. Powstawał, bo zrobiło się głośno o zgonach młodych kobiet po braniu Diane 35 we Francji, Wielkiej Brytanii i Kanadzie. Dziennikarze szukali polskich ofiar na forach i grupach internetowych. Poza Jolą w nagraniach wzięło udział kilka dziewczyn, które na swojej skórze odczuło skutki uboczne działania leku. Z jakiegoś powodu jednak wszystkie oprócz Joli postanowiły się wycofać, chociaż wydawca gwarantował im anonimowość. Reportaż nie został wyemitowany.

Lek na trądzik

Diane-35 to lek, który według European Medicine Agency przepisywany może być jedynie na trądzik i hirsutyzm (nadmierne owłosienie u kobiet). Składa się z octanu cyproteronu, który działa antyandrogennie i etynyloestriadolu, czyli syntetycznego estrogenu, który hamuje owulację.

Obraz
© East News

"Ponieważ lek zachowuje się jak typowy hormonalny środek antykoncepcyjny, a ma największe obecnie na rynku stężenie estrogenów, przepisuje się go na trzy miesiące dla złagodzenia objawów choroby. Dla utrzymania efektów można kontynuować leczenie jeszcze 4 miesiące. Dłuższe stosowanie mogłoby narazić kobiety na wystąpienie choroby zakrzepowo-zatorowej. Zwłaszcza pacjentki z grupy wysokiego ryzyka" - pisze Edoardo Iannone z biura prasowego Agencji, kiedy pytam go o "aferę Diane" z 2013 roku.

We Francji z powodu zakrzepów w obrębie mózgu po stosowaniu Diane-35 umarły wówczas cztery kobiety. Wszystkie stosowały tabletki regularnie po kilka lat wyłącznie jako lek zapobiegający ciąży. I z tego powodu zmarły. Po ustaleniu przyczyn ich zgonów francuska agencja ds. bezpieczeństwa leków (ANSM) zawiesiła sprzedaż tabletek tłumacząc, że nie oceniła skali niekontrolowanego użycia Diane-35 jedynie jako środka antykoncepcyjnego.

Pod wpływem działań ANSM, EMA zleciła badania niepożądanych skutków stosowania leku. Po opublikowaniu wyników "diana" wróciła do sprzedaży. Dokument z tych badań, "Benefits of Diane 35 and generics outweigh risks in specific patient group", wysyła się osobom, które do EMY wyślą jakiekolwiek zapytanie o tabletki. Mowa w nim o "korzyściach ze stosowania leku, które to przewyższają ryzyko wystąpienia skutków ubocznych, pod warunkiem stosowania środków minimalizujących możliwość chorób zakrzepowo-zatorowych". Tymi środkami według EMY miały by być szczegółowe badania, które przed każdym przepisaniem tabletek hormonalnych zalecają pacjentkom lekarze.

Zero trądziku i mniej testosteronu

Jola: - Moja historia zaczęła się pod koniec liceum. Wydawało mi się, że nieregularne miesiączkowanie to koniec świata. Miałam dość silne owłosienie. Ginekolog na unormowanie cyklów przepisał mi Cilest i Restovar (obydwa leki hamują jajeczkowanie, Cilest miał taką samą zawartość estrogenu co Diane 35 i wycofano go ze sprzedaży w Polsce w 2013 roku). Nie zrobiono mi żadnych badań. Jedyne co zlecono, to sprawdzenie testosteronu. Wskaźnik wykazywał wahania. Wtedy dostałam pierwszą receptę na Diane - żeby zbić poziom męskich hormonów.

Po tabletkach czułam się bardzo dobrze, pierwsze tygodnie opisałabym wręcz jako euforyczne. Fantastyczny nastrój, zero trądziku, unormowany testosteron. Wyniki hormonów miałam świetne, więc lekarz zapisywał mi kolejne opakowania, żeby ten stan utrzymać. Takie wizyty trwały dwa lata. W sumie wzięłam 24 opakowania Diane, po 21 tabletek każde. Już po pierwszych opakowaniach, kiedy testosteron się wyrównał, hormony powinnam była odstawić, lekarz nie miał prawa wystawiać mi kolejnych opakowań. Ale wtedy o tym nie wiedziałam.

W pewnym momencie sama zaczęłam się źle czuć i po prostu wywaliłam te tabletki do śmieci. Poszłam do lekarza, powiedziałam: "Panie doktorze, ja już nie mogę, odstawiamy". Dlaczego? Zaczęły mi wyrastać włosy na twarzy, tyłam, chociaż odżywiałam się zdrowo, w kółko miałam wahania nastrojów. Stany lękowe i depresja przyszły po paru tygodniach. Problemy z żylakami, wątrobą, wypadanie włosów na głowie, jeszcze silniejsze wyrastanie na brodzie, policzkach i szyi po paru miesiącach. Po pół roku dla ludzi na ulicy byłam już "świnią" i "grubą beką". Utyłam kilkadziesiąt kilo. Do lekarza chodziłam, kiedy tylko się dało, mówiłam co mi jest po odstawieniu. Przecież wiem kiedy zaczęłam tyć, nie mogło mi się pomylić, nie brałam wtedy jeszcze innych leków. Nie wierzyli, mówili, że sobie coś wymyśliłam, lekarza będę uczyła. Zmieniałam przychodnie, ale co chwila słyszałam: "Proszę mniej żreć".

Teraz wiem, że nie mogliśmy się dogadać. Ja mówiłam lekarzom o rozwleczonych w czasie skutkach ubocznych leku, oni szukali przyczyny tu i teraz. Problemy z wątrobą? Proszę iść do gastrologa. A może wpadła pani w alkoholizm? Zaczęła pani palić? Nadal spotykam takich lekarzy. Widzą moje włosy na rękach czy brodzie i chętnie znowu przepisaliby mi Diane. Co z tego, że mam hiperinsulinemię, niedoczynność tarczycy, problemy z krążeniem i wątrobą. Nikt mnie o to podczas wizyt nie pyta.

Po odstawieniu czułam się jakbym nagle rzuciła narkotyki. Z niczym sobie nie radziłam, bałam się wychodzić z domu. Leczenie nie pomagało. Wtedy przyszła nadzieja. Inne kobiety. Kiedy umarły dziewczyny we Francji i Kanadzie, zaczęło pojawiać się coraz więcej artykułów w sieci. Na Facebooku powstała grupa dla kobiet, które Diane brały i próbują się leczyć ze skutków ubocznych. Opisywałyśmy swoje historie i choroby. W każdej widziałam coś ze swojego przypadku.

Zaczęłam sobie wmawiać, że się trzymam. Mam pracę, życie się toczy, jestem potrzebna, bo znam języki i jestem wykształcona. To jest jak studia aktorskie: muszę sobie stworzyć świat, w którym udaję, że nie jestem chora. Tyle, że aktor ma do udawania talent, ja nie. Jak się odważyć wyjść do ludzi "nie w golfie"? Jak sobie to wbić do głowy? Nie wstydzić się? Może byłoby inaczej, gdybym chociaż trochę zdrowiała. Ale enzymy wątrobowe cały czas mam do dupy, muszę brać leki, a one nie pozwalają mi wyleczyć otyłości. Dwa, nie zarabiam tyle, żeby pójść sobie na depilację laserową i pozbyć się zarostu raz na zawsze. Nawet zresztą gdybym miała na to pieniądze, to przez leki, które teraz biorę, mam przeciwskazania do takich kosmetycznych zabiegów.

Chodzę do kosmetyczki na wosk raz na trzy tygodnie, czasami częściej. Miesięcznie to jest jakieś 150 złotych. Dużo jak na moją pensję. Oczywiście próbowałam innych metod. Jeszcze jak byłam na bezrobociu kupowałam magiczne kremy po sto złotych, opóźniające wyrastanie włosów. Wydawałam na nie ostatnie pieniądze. Czy to jest radzenie sobie? Do tego proszę dołożyć problemy z termiką ciała. Lato na całego, a ja nie mogę bluzki z krótkim rękawem ubrać, bo tak jest mi zimno. Spódnicy też nie założę, bo mam żylaki. Ale już pomijając to wszystko, czy to jest normalne, że na upał ja do pracy ubieram golf albo się szalami owijam, żeby ludzie moich włosów nie widzieli? I ostatnia rzecz. Jestem niepłodna. Niech mi pani powie, na podstawie jakiej cechy ja mam w sobie poczuć kobietę?

Przełomowa śmierć

W 2013 roku nikt nie podjął tematu kobiet, którym skutki uboczne „diany” już doskwierały, i którym lek zapisywano nie jako środek zapobiegający ciąży. Dopiero kiedy "na trądzik" umiera Kanadyjka Marit McKenzie, do Joli dzwoni dziennikarz z telewizji prosząc o wywiad. Nie chce występować, ale przekonuje ją argument, żeby chronić inne dziewczyny. Do facebookowej grupy, o której wcześniej wspominała, dołącza Susan Eklund, matka zmarłej Kanadyjki. Opisuje historię śmierci dziecka, prosi o udostępnianie. Jola: - Kiedy czytałam tę historię miałam gdzieś w głowie, że mnie też to mogło spotkać, to znaczy moją rodzinę, moja śmierć. Płakałam. Piękna, młoda dziewczyna poszła do grobu z powodu leku.

Susan Eklund mieszka obecnie w Calgary i razem z siecią aptek organizuje fundusz stypendialny imienia swojej córki. Zebraną kwotę w całości przekazuje na rzecz uzdolnionych uczniów Calgary Christian School, do której jeszcze niedawno chodziła jej córka Marit. - Cały czas się łudzę, że mój apel dotrze do kobiet. Co chwila od nowa opowiadamy historię Marit, przy każdej publicznej okazji. Mielimy ją, bo przez „dianę” umarło już w Kanadzie 14 osób, a nikt jej jeszcze nie zakazał - pisze mi Susan. Kilka razy zaznacza, że nie chce szukać winnych, ani walczyć z żadnym koncernem farmaceutycznym. Wie, że nie wygra, a ktoś jeszcze posądziłby ją o wyłudzanie pieniędzy.

- W naszym przypadku zawinił lekarz. Kiedy umarła Marit, przyznał, że nie miał pojęcia o tym, że Health Canada (część kanadyjskiego departamentu zdrowia) wydała ostrzeżenie dla „diany”. Powtarzał nam, że Marit wyglądała mu na zdrową. Do dzisiaj nie mogę zrozumieć, dlaczego nikt nie powiedział mi wprost, że "diana" moje dziecko zabiła. Słyszałam tylko: "prawdopodobnie" lek miał wpływ na zgon. Wszyscy byli ostrożni. Lekarze, eksperci, koncerny. A w mówieniu o skutkach leku nie można być taktownym, jeśli są śmiertelne - mówi.

Historia, którą Susan powtarza dziennikarzom, brzmi mniej więcej tak: "Marit jeszcze żyje. Marzy, żeby zostać architektem jak ojciec. Jest rok przed uroczystością wręczenia dyplomów na zakończenie szkoły. Uważa, że ma trądzik, chociaż to tylko niewielkie pryszcze na czole. Idzie do dermatologa, on przepisuje jej hormony. Bierze je przez rok. Pewnego dnia mówi mi, że jest bardzo zmęczona. Nie może złapać głębokiego oddechu, po chwili zasypia na siedząco. Zabieramy ją do szpitala. Robią jej test na mononukleozę i nadczynność tarczycy. Jest środa. Lekarze mówią, żeby zabrać Marit do domu, nie ma sensu czekać na wyniki w szpitalu. Jedziemy, Marit z nami jeszcze rozmawia, mówi, że czuje się trochę lepiej.

Sytuacja zmienia się całkowicie w piątkowy wieczór, kiedy wcale nie może oddychać. Jedziemy znowu do szpitala. Nad ranem w sobotę ma cztery ataki serca. Pytamy lekarzy co jej jest, nikt nie potrafi nam odpowiedzieć. W niedzielę rano dowiadujemy się, że mózg Marit już nie pracuje. Kiedy umiera, lekarze wyjaśniają tylko, że nasza córka miała ogromne skrzepy krwi między płucami. Przyczyna? Tabletki, którymi leczyła trądzik. Natychmiast cała rodzina zrobiła test krwi sprawdzający obecność czynnika V Leiden, który zwiększa ryzyko wystąpienia chorób zakrzepowych. Ja i mąż go nie mieliśmy. Nasze córki tak. Nikt takich badań nam wcześniej nie zlecił".

Historia rodziny Susan brzmi, jakby zdublowała się po innej, brytyjskiej. Dziewczyna nazywała się Charlotte Porter, miała 15 lat i chciała wyleczyć pryszcze. Była popularną w szkole chearleaderką. Matka Charlotte, Beverly, poszła z nią do lekarza, żeby przepisano jej Diane-35. Wcześniej te same tabletki brały już jej dwie starsze córki i trądzik minął bardzo szybko. Charlotte zdążyła wziąć osiem opakowań. Zmarła w marcu 2010 z bliźniaczymi do Marit powikłaniami. Z sekcji zwłok Beverly dowiedziała się, że zawiniły tabletki hormonalne, która sama kazała córce brać. One spowodowały skrzepliny w płucach. Ulotkę leku Beverly przeczytała dopiero po śmierci Charlotte. Złożyła skargę do koncernu farmaceutycznego. Producent leku odpisał jej, że prawidłowo stosowana "diana" skutków ubocznych nie powoduje.

Tabletki bez recepty

W 2013 roku zaalarmował polski Urząd Rejestracji Produktów Leczniczych. Wydał oświadczenie ostrzegające kobiety przed braniem "diany" jako środka antykoncepcyjnego, bo może to prowadzić do ciężkich chorób, a nawet zgonów. To oświadczenie wykorzystały prawicowe i katolickie media, które historiami zmarłych na świecie dziewczyn posłużyły się do stwierdzenia, że antykoncepcja jest zła w ogóle. W tygodniku "DoRzeczy" pigułka była "niebezpieczna", w "Naszym Dzienniku" już śmiercionośna. W "DoRzeczy" w roli eksperta wypowiedział się prof. Bogdan Chazan, snując wniosek, że ofiary leku same z siebie "uległy naturalnej chęci bycia piękną i zabezpieczenia się przed chorobą przenoszoną drogą płciową, czyli ciążą". W "Naszym Dzienniku" Ewa H. Kowalewska, działaczka pro-life, napisała, że są to efekty tego, że "młodym dziewczynom wmówiono, że zażywanie środków antykoncepcyjnych jest bezpieczne".

Na pierwszy plan wysunięto problem stosowania "Diane-35" poza ulotką. Tabletka zyskała tylko darmową reklamę jako środek antykoncepcyjny, a ponieważ dla wielu dziewczyn ten skutek uboczny stał się głównym powodem kupowania leku, zaczęły powstawać fora, na których można było kupić tabletki albo dowiedzieć się, jak je zdobyć bez wiedzy rodziców. Instrukcja była banalnie prosta. Jeśli nie masz 18 lat i ginekolog nie może przepisać ci antykoncepcji (wg polskiego prawa współżyć można od 15 roku życia, ale do przepisania legalnie antykoncepcji konieczna jest zgoda opiekuna prawnego), idziesz do endokrynologa albo dermatologa i mówisz, że potrzebujesz tabletki na trądzik, które wcześniej już brałaś. Podajesz nazwę, dostajesz receptę, wychodzisz. Dorosłe dziewczyny na forach relacjonowały swoje wizyty u ginekologów jako czystą formalność. Przychodzisz po tabletki, które już brałaś, lekarz zapisuje po trzy albo cztery opakowania bez badań, do widzenia.

Obraz
© East News

Niektóre z tych forów działają do dzisiaj. W 2016 roku Diane-35 dołączyła na przykład do asortymentu facebookowej grupy sprzedającej przyspieszacze porostu rzęs, rozjaśniacze skóry, kremy niwelujące żylaki, koreańskie maski w płacie, telefony chińskie i personalizowane bukiety ze słodyczy. Piszę do jednego z handlarzy. Odpisuje po pięciu minutach. Za trzy opakowania „diany” proponuje 120 zł plus dostawa kurierem za 20 zł w ciągu 24 godzin. Dane do przelewu wskazują, że sprzedawca jest z Ukrainy, gdzie „dianę” można dostać bez recepty. Kombinowanie w Polsce może się więc opłacać, bo z refundacją tabletki kosztują tu nawet 9 zł za opakowanie. Idę sprawdzić do lekarza, który ma dobre opinie w internecie. To jeden z tych, u których cena za wizytę jest uwarunkowana indywidualnym podejściem do pacjenta.

- Ile razy pani rodziła i jaką stosowała do tej pory antykoncepcję?
Wymieniam pierwsze tabletki jakie przyjdą mi do głowy, czyli Diane-35.
- Czy miała pani skutki uboczne?
- Lekkie tycie i trądzik.
- To normalne. Co druga pacjentka ma takie objawy.

Po przepisaniu recepty lekarz odprowadza mnie do recepcji, podaje rękę, sekretarce na kartce zapisuje cenę wizyty (140 zł), a mnie życzy miłego stosowania leku.

Większe piersi, mniejszy trądzik

O skutkach ubocznych „diany” rozmawiam jeszcze z kilkunastoma członkami facebookowej grupy łączącej ofiary leku. Suzanne z mówi, że jej cera rozjaśniała, ale prawie ją zabiła. Skrzepy na dłoniach kłuły ją tak, jakby wbijała sobie nóż w żyły. Anna (imię do wiadomości redakcji), chciała wyleczyć trądzik z brody i podbródka, a o dwa rozmiary urosły jej piersi. Trądzik udało jej się zniwelować, ale kiedy odstawiła "dianę" biust obwisł, a trądzik powrócił. Teraz Anna ma jeszcze miesiączkę od 14 do 20 dni i hemoroidy. Joan też miesiączkuje po 20 dni. Odkąd przestała brać "dianę", była już dwa razy w szpitalu z objawami anemii.

Gio z Malezji tabletki dostał na trądzik od lekarza, brał trzy miesiące, nie przeczytał w ulotce, że leku nie mogą stosować mężczyźni. Teraz nosi pas opinający biust, żeby nie pokazywać, że jego piersi zmieściłyby się w miseczce B. Laura pracuje w biurze. Pewnego dnia doszła do wniosku, że kolega z pracy flirtuje z nią pod stołem i kopie po stopach. Zaloty okazały się bólami zatorowymi po "dianie".

Mariola brała tabletki przez 17 lat bez żadnej przerwy. Najpierw tabletki wypisywał jej polski dermatolog, potem koleżanka sprowadzała z Ukrainy, ostatnio chodziła prywatnie do ginekologa, który wypisywał jej lek z rocznym wyprzedzeniem. Gdyby nie niekontrolowane ataki agresji i ból na czubku ucha, którego nie potrafi opisać, pewnie brałaby tabletki do dzisiaj.

Historię Diane-35 do dzisiaj śledzi Jola. Hasło "diane 35" ustawiła w Google Alert. Co jakiś czas przychodzą do niej newsy o tym, gdzie dziewczyny sprzedają tabletki, wymieniają się nimi, albo że ktoś z powodu Diane choruje. U niej skutki uboczne nie dotyczą tylko ciała. Jola mieszka w małym miasteczku, gdzie "świnia" i "kloc" to epitety, do których już przywykła. Małe miasteczko nie sprzyja też organizacji leczenia - gdyby chciała przejść na dietę bezglutenową, nie miałaby na to szans. Samo kupno chleba oznaczałoby długo planowany wyjazd. Nawet lekkostrawna dieta jest już problemem. Co jeść w małej miejscowości, jeśli ma się wykluczone jajka, mleko, warzywa strączkowe? Do jakiego lekarza pójść, jeśli ma się okres przez kilkanaście dni, nadwagę i żylaki?

W miasteczku nie ma ginekologa ze specjalizacja endokrynologiczną, czyli takiego, który pomógłby nie tylko leczyć nieregularne miesiączki, ale też niedoczynność tarczycy i hirsutyzm. Są tylko ginekolodzy, którzy zapowiedzieli, że nie chcą się już przypadkiem Joli zajmować, bo i tak jej nie pomogą. Przeniosła kartotekę do szpitala w Białymstoku, dwie godziny autobusem od domu. Tam leczyła się kilka lat, ale kuracja nie pomagała. Skończyło się na tym, że trafiła do szpitala z omdleniami i nadmiernym krwawieniem podczas okresu. Po łyżeczkowaniu lekarze powiedzieli, że wahania hormonów są tak silne, że w Białymstoku nie ma już czego szukać. Lekarka się wycofała, kazała szukać lepszego specjalisty.

- Nie wiedziałam, co mam ze sobą począć. Nie wiem, jak to się stało, że pojechałam do Katowic. Gdzieś musiałam przeczytać dobre opinie o klinice ginekologicznej. Tłukłam się autobusem, żeby mnie porządnie przebadali, odległość nie miała już dla mnie znaczenia - mówi. - Pierwsze pytanie po obejrzeniu mojej historii choroby brzmiało, jak długo w sumie brałam Diane-35. Potem było już tylko pukanie się w głowę na moją odpowiedź. Powiedziałam, że brałam ponad dwa lata. Z badań w Katowicach wyszło, że podłożem mojego hirsutyzmu nie były hormony, ale kwestie metaboliczne. Oznaczało to, że podwyższony testosteron od początku trzeba było leczyć inaczej - nie tabletkami naładowanymi estrogenem. Dostałam nowe leki, odrobinę schudłam. Nie mam żalu, że od początku nikt mnie nie przebadał dokładnie. Widocznie tak musiało być.

Teraz Jola leczy się na NFZ w Warszawie. Ma zdiagnozowane PCOS (zespół policystycznych jajników). Choroba dotyczy 10-15 proc. kobiet w wieku rozrodczym. Do kliniki na Powiśle przyjeżdża kontrolnie co kilka miesięcy. Ma tylko jeden problem. Jeśli zaczyna się źle czuć w domu, nie ma żadnego lekarza w okolicy, który by jej pomógł. Mogłaby wziąć w wolne w pracy i zaraz jechać do Warszawy, ale prywatna wizyta i badanie są dla niej za drogie. Czeka więc, aż się jej poprawi i ból minie, do następnej umówionej wizyty na fundusz.

Bezpieczeństwo monitorowane

Profesor Violetta Skrzypulec-Plinta, ginekolog, endokrynolog i seksuolog, kieruje Katedrą Zdrowia Kobiety na Śląskim Uniwersytecie Medycznym w Katowicach. Od trzydziestu lat pomaga Polkom zachodzić w ciążę i leczyć choroby hormonalne. O tabletkach Diane-35 ma raczej pozytywne zdanie. - Stosowałam i nadal stosuję u swoich pacjentek ten preparat. Nie przepisuje go jako antykoncepcję, ale zgodnie z zastosowaniem - na leczenie trądziku i hirsutyzmu, kiedy nie pomaga już miejscowa terapia i antybiotykoterapia. Wiele moich pacjentek zaszło po jego stosowaniu w ciążę i urodziło upragnione dziecko - mówi.

Profesor podkreśla, że w Polsce dostępnych jest wiele leków biorównoważnych dla "diany": Cyprodiol, Cyprest, OC-35, Syndi. - Bezpieczeństwo tych leków jest stale monitorowane, zarówno przez firmę Bayer, jak i polskie, europejskie i światowe urzędy nadzorujące bezpieczeństwo leków. W braniu tabletek hormonalnych wiele zależy od świadomości kobiet, ale nie jest to temat specyficzny tylko dla Diane-35. Dotyczy ogólnie świadomości działań niepożądanych farmakoterapii. Każda ulotka dla pacjenta dołączona do opakowania leku zawiera informacje, jak i gdzie można zgłaszać działania niepożądane - mówi.

Diane-35 po raz pierwszy dopuszczono do sprzedaży w Europie w 1985 roku. Na świecie o wiele wcześniej, bo w 1973 roku. Według dokumentów, które udostępnia holenderski ośrodek monitorowania leków "Lareb", między 1976 a 2009 rokiem tabletki te mogło zażywać 5 milionów osób. W USA lek nigdy nie został dopuszczony do sprzedaży. W 2015 roku BBC podało, że firma Bayer (producent Diane-35) w ciągu całej działalności w Stanach za zaburzenia i niepożądane działanie środków antykoncepcyjnych w USA wypłaciła kobietom odszkodowania w wysokości 1,9 mld dolarów.

W bazie danych EMY znajdują się 2744 zgłoszenia dotyczącego niepożądanych działań tego leku. Jest objęty programem monitorowania. Kobiety jako główny powód odstawienia tabletek zgłaszają nagłe zaburzenia naczyniowe, problemy z oddychaniem, bóle w klatce piersiowej, problemy z układem nerwowym. Jak mówi Edoardo Iannone, ponieważ skarg do EMY przybywało, w 2016 roku zdecydowali się przeprowadzić wśród lekarzy badania o świadomym przepisywaniu Diane-35. Do udziału zaproszono 11 102 lekarzy. Na prośbę odpowiedziało 1347, z czego 759 poprawnie wypełniło anglojęzyczne formularze. Ankiety wysłano do lekarzy w Austrii, Francji, Czech, Holandii i Hiszpanii. Badanie zakończyło się rozesłaniem materiałów edukacyjnych do lekarzy, szpitali i klinik, którzy mogliby potencjalnie „diane” pacjentkom zalecić.

Do holenderskiego centrum "Lareb" tylko do 2015 roku zgłosiło się 621 kobiet, sygnalizując skutki uboczne "diany". 309 z tych kobiet choruje przewlekle na zakrzepicę żył głębokich. Wojciech Łuszczyna z Urzędu Rejestracji Produktów Leczniczych, Wyrobów Medycznych i Produktów Biobójczych informuje mnie, że w Polsce nie można składać skarg na produkty lecznicze. Można zaś zgłaszać działania niepożądane lub wady jakościowe leku. Od 2010 roku takie skutki mogą składać pacjenci. Wcześniej z prawnego punktu widzenia "ważne" były tylko zgłoszenia przypadków zaopiniowane przez pracowników opieki zdrowotnej. Do 2017 roku niepożądane działanie Diane-35 zgłosiły w Polsce dwie kobiety. Pierwsza opisała ból centralnej części brzucha po każdym posiłku i nieznacznie podwyższoną temperaturę ciała, druga zaś łzawienie i pieczenie oczu oraz nietolerancję soczewek kontaktowych. Działania niepożądanego nie zgłosił żaden lekarz.

"Ma pani jakieś marzenia?"

Jola: - Nie wierzę w wycofywanie tabletek z rynku. No chyba, że się nie sprzedają. Nikt nie wycofa "diany" z aptek tylko dlatego, że kilkanaście osób umarło, a paręset ma skutki uboczne. Na pewno są kobiety, którym pomaga. Problem polega też na tym, że pacjentki nie zgłoszą skarg na lek, bo nie czytają ulotek. Nie wiedzą, że ten lek powoduje takie, a nie inne skutki uboczne. Zwalają winę na siebie. Ja też zresztą nie zgłosiłam. Ale nie godzę się na zapisywanie silnych leków bez badań. To nie jest normalne. Tak samo jak dawanie leków pacjentowi "na oko". Nie chodzi o to, żeby bać się chodzić do lekarza, ale być bardziej świadomym tego co nam jest. U lekarza jesteśmy na wizycie pół godziny, godzinę. Potem zostajemy sami nie sobą. Nie może być tak, że lekarz zapisze nam tabletkę, my idziemy do apteki, kupujemy, bierzemy i koniec. Na ulotce "diany" napisane jest, że nadwaga i depresja dosięga jedną na dziesięć pacjentek. Żylaki jedną na tysiąc. No więc ja jestem ta jedna na dziesięć. I jedna na tysiąc.

- Ma pani jakieś marzenia? - pytam Jolę.
- Marzenia? Jakie ja mogę mieć marzenia? Może, żeby przyszedł taki dzień, że dobrze się czuję bez brania leków. Wie pani, wstanę rano i poczuję, że to jest to. Że jestem wolna od tych wszystkich wyników badań. Pojadę do Warszawy nie do kliniki na Powiśle, ale tak dla siebie.
- I gdzie pani pójdzie?
- Do sklepu. Kupię sobie normalny ciuch. Nie będę szukała sklepów pt. "Puszysta Pani".
- Coś jeszcze?
- Wyjdę do pracy bez apaszki. Pojadę na wakacje i nie będę się martwiła, czy mi broda nie wylezie po kilku dniach.


Diane-35 wciąż jest dostępny w polskich aptekach. Producent leku, firma Bayer, poinformowała nas, że produkt jest zarejestrowany w Polsce we wskazaniu do leczenia umiarkowanego do ciężkiego trądziku (z łojotokiem lub bez) i (lub) hirsutyzmu, nie we wskazaniu hormonalnej terapii antykoncepcyjnej. Diane-35 nie powinien być przepisywany w tym ostatnim wskazaniu oraz nie powinien być stosowany w skojarzeniu z innymi hormonalnymi środkami antykoncepcyjnymi.

Skład produktu leczniczego nie ulegał zmianie.

Źródło artykułu:WP Kobieta

Wybrane dla Ciebie