Marek Michalak sprzeciwił się skandalicznej ustawie. Nie tylko "jedno uderzenie" go boli© PAP | Bartłomiej Zborowski

Marek Michalak sprzeciwił się skandalicznej ustawie. Nie tylko "jedno uderzenie" go boli

Karolina Błaszkiewicz
25 stycznia 2019

Marek Michalak, były Rzecznik Praw Dziecka, nie chce milczeć. Ani w sprawie "jednego uderzenia", które według posłanki PiS nie jest przemocą. Ani kiedy jego następca mówi, że in vitro to niegodziwa metoda. Mnie wyjawił, czy kiedyś z bezsilności płakał i co usłyszał od Władysława Bartoszewskiego na tydzień przed jego śmiercią.

Karolina Błaszkiewicz, Wirtualna Polska: Jakim jest pan ojcem?

Marek Michalak, pedagog i działacz społeczny, były Rzecznik Praw Dziecka: To moje dzieci trzeba by było o to zapytać (śmiech). A serio: nie wiedzą, co to jest uderzenie.

Klapsów nie było?

Nigdy. To nie są metody wychowawcze w naszym domu. Za to dużo rozmawiamy. Mam ten komfort rodzicielski, że moje dzieci ze swoimi problemami przychodzą do mnie i do żony, bo wiedzą, że ich problemy są dla nas ważne i zrobimy wszystko, żeby im zaradzić.

Bezstresowe wychowanie?

Absolutnie nie. Zresztą nie ma czegoś takiego. Nie chodzi o to, by dziecko mogło robić wszystko, a dorosły musiał mu schodzić z drogi, zgadzać się na wszystko. Potrzebne jest jasne i zrozumiałe stawianie granic.

Ale wychowanie opiera się przede wszystkim na dawkowaniu – a nawet przedawkowywaniu witaminy M, o ta witamina M - miłość - jest bardzo potrzebna i konsekwentnym przestrzeganiu zasad, tych granic, których nie przekraczamy, ani my dorośli, ani dzieci.

Pan, jako rzecznik praw dziecka był chyba częściej świadkiem jej braku

Dzieci polewane pomyjami w domu dziecka w Lidzbarku Welskim. Mała Róża odebrana matce po porodzie, bo rodzina była zdaniem sądu nie wydolna. (Jej matce lekarka podwiązała jajowody, twierdząc, że kolejna ciąża będzie zagrożeniem. Róża w końcu wróciła do bliskich - red.). W 2016 r. 13-latek został uderzony otwartą ręką w twarz przez nauczyciela w łazience (Sąd skazał pedagoga - red.), niedawno podobna sytuacja w szkole technicznej.

Troje dzieci w wieku 9-17 lat zostało wyrzuconych na ulicę w Trzebnicy, bo mamie się znudziło (Dzieci zwróciły się o pomoc do dzielnicowego, zajęła się nimi ciocia - red.). Nieletni maltretowani w szpitalu dla nerwowo i psychicznie chorych w Starogardzie Gdańskim, z którego dostałem list (Młodzi pacjenci byli miesiącami poniżani, wyzywani, izolowani - red.)

Sprawa siostry Bernadety, która przyzwalała i ukrywała koszmarną przemoc w prowadzonym przez siostry boromeuszki w Specjalnym Ośrodku Wychowawczym w Zabrzu. Takie rzeczy się działy i niestety dzieją, dlatego należy im stawiać stanowczy opór.

Płakał pan kiedyś z bezsilności?

Płaczliwy nie jestem. Momenty wzburzenia miały jednak niejednokrotnie miejsce. Działaliśmy trochę jak straż pożarna czy pogotowie ratunkowe. Nieraz byliśmy w samym środku wydarzeń. Pamięta pani chłopca z Będzina, który przez lata był bezimienny? Tego chłopca znalezionego nad stawem w Cieszynie. Ja szedłem za jego białą trumienką, bo nie miał rodziny… Tzn. miał wyrodną rodzinę, która po wielu poszukiwaniach i niemal tytanicznej pracy policjantów została odnaleziona i sprawcy tej zbrodni skazani.

Co pan wtedy czuł?

Obok żalu? Wściekłość. Bo dziecko w tym świecie dorosłych jest słabym ogniwem. W normalnej rzeczywistości – a na szczęście ta normalna rzeczywistość to większość przypadków - rodzice naprawdę kochają i dbają o swoje dzieci.

Wściekłość pojawiła się, kiedy pana następca, Mikołaj Pawlak mówi: "In vitro to metoda niegodziwa"?

Czułbym się niezręcznie, komentując słowa czy działania mojego następcy. Ale moje stanowisko na temat in vitro i stygmatyzowania dzieci urodzonych tą metodą jest niezmienne od lat: Każde dziecko jest dzieckiem, należy mu się ochrona jego godności, szacunek i pomoc w razie potrzeby. I tak jak nie powinniśmy pytać np. zatrudnianych osób o wyznanie, tak samo nie powinno nas interesować, jak zostali poczęci. To nie ma żadnego znaczenia. Szacunek i akceptacja należy się każdemu.

Pana następca mówił też, że urząd rzecznika nie był dotąd znanym urzędem i że jego podstawowym zadaniem jest ochrona życia.

Trudno to skomentować. Ostatnie badania z zeszłego roku pokazują, że urząd rzecznika jest głęboko zakorzeniony w świadomości 81 proc. Polaków. W 2008 r. to było niecałe 25 proc. To są fakty. Warto też popatrzeć na badania opinii publicznej. Rzecznik był na 3 miejscu, jeśli chodzi o zaufanie do instytucji publicznych.

A podstawowym zadaniem rzecznika jest stanie na straży praw dziecka. Wszystkich praw, począwszy od tego do życia i zdrowia.

Czuję, że jednak miałby pan ochotę co nieco pańskiemu następcy powiedzieć.

Na przestrzeni lat słyszeliśmy wszyscy o dzieciach z bruzdami, dzieciach Frankensteina i itp. To były bardzo krzywdzące, obrzydliwe słowa, które nie powinny nigdy paść. Ale skoro padają, to wymaga niewątpliwie reakcji. Stanowisko rzecznika powinno być jednoznaczne i zawsze po stronie dzieci, bez względu na ich pochodzenie, kolor skóry, status rodziny, orientację, wyznanie, itp. Są dziećmi, ludźmi – tu i teraz. Ale ja w Biurze Rzecznika Praw Dziecka odpowiadam za lata 2008-2018.

Tylko za te lata? To zacytuję komentarz pod jednym z wywiadów z panem: "Trzeba było bić na alarm, gdy PiS wprowadzał reformę w czasie, gdy pełniłeś urząd. (…) Dla świętego spokoju byłeś jednym z najmniej wyraźnych urzędników".

Naprawdę? Ten jeden i jedyny pod tym wywiadem anonimowy komentarz ma być jakimś wyznacznikiem? Ja mam go komentować? Jeżeli ktoś jest niezorientowany, to nie powinien zabierać głosu, przynajmniej przed uzupełnieniem brakującej wiedzy w danym temacie. Proszę wskazać drugi urząd, który bardziej bił na alarm, kiedy zapowiadano i wprowadzano reformę edukacji. I drugą instytucję, która bardziej zwracała uwagę na konsekwencję tych pomysłów dla dzieci. Dlatego ja na hejterskie zaczepki nie odpowiadam, bo to nie ma sensu, lepiej zrobić coś konstruktywnego.

Nie ma pan sobie nic do zarzucenia?

Uważam, że instytucja rzecznika praw dziecka od samego początku podejmowała działania bardzo aktywnie. Ale odpowiedzialność leży po stronie polityków – władzy ustawodawczej i wykonawczej, bo to oni mają możliwość wdrażania przepisów. Rzecznik jest organem kontroli, nie jest w stanie czegoś zakazać.

Wykorzystałem wszelkie możliwe instrumenty – od opinii o projekcie, licznych wystąpieniach wskazujących na zagrożenia, wniosku o weto prezydenta, bieżących wystąpieniach generalnych kierowanych do „wszystkich świętych”, przeprowadzeniu badań ogólnopolskich i opublikowaniu ich wyników, skierowaniu wniosków do MEN i Sejmu i Senatu, udziale w licznych debatach i spotkaniach. Przypominam, że pełną odpowiedzialność za reformę edukacji ponosi rząd, a jego strukturze MEN.

Zakazać nie, protestować tak. Niedawno protestował pan przeciw robieniu z Polski raju dla przemocowców.

Mowa o oprotestowanej i na szczęście wycofanej inicjatywie złagodzenia przepisów dotyczących przemocy domowej? „Robieniem raju” bym tego nie nazwał. Natomiast, jeśli z góry idzie sygnał, że łagodzimy środki walki z przemocą domową, to zaczyna się trywializować wielki społeczny problem. To się wydarzyło. I to jest niedobre. Usprawiedliwianie przemocy nie powinno nigdy mieć miejsca.

A jednak przez chwilę miało. Na szczęście skandaliczny pomysł, aby jednorazowego uderzenia nie kwalifikować jako przemocy domowej, nie przeszedł.Był pan zaskoczony, kiedy minister Rafalska zaprzeczała, że cokolwiek podpisała?

Szef instytucji powinien panować nad tym, co się w niej dzieje. Szczególnie kiedy mówimy o tak ważnych sprawach. Z urzędu RPD nigdy nie wyszło żadne wystąpienie generalne bez mojego podpisu.

Ja i środowisko tym zainteresowane wiedzieliśmy, że w ministerstwie coś się dzieje. Trwają jakieś prace. Temat od kilku miesięcy był na tapecie.

I nie podniósł pan alarmu?

Że trwają prace to przecież normalne. Kierunku zmian nie znaliśmy. Pracowali w ścisłej poufności. Nie zostałem zaproszony do rozmów – ani ja, ani mój przedstawiciel. Nie mogliśmy na to wpłynąć. Informacje miały być ujawnione we wrześniu, nie zostały… To wyszło nagle teraz. Pamiętam krótką rozmowę z panią minister przed moim odejściem. Zapytałem, co dalej. Obiecała mi, że jeszcze raz się pochyli nad pomysłem narodowej strategii przeciw przemocy. Po czym dodała: "Ale my też mamy swoje pomysły".

Aha…

No właśnie. To niepokojące, kiedy pomysły idą w takim kierunku. Mam wrażenie, że walka z przemocą nie jest priorytetem tego rządu, co brakiem jakiejkolwiek reakcji na wystąpienia Rzecznika praw dziecka pokazał również Pan Premier, chociaż w expose mówił coś zupełnie innego.

I to po tym, jak usłyszeliśmy historie posła Łukasza Zbonikowskiego i radnego Rafała Piaseckiego, oskarżonych o stosowanie przemocy wobec żon i dzieci.

Nie może być jakiegokolwiek przyzwolenia na przemoc. Zwłaszcza na samej górze władzy. To nas uwstecznia. Nie chcę żebyśmy byli w ogonie Europy. Polska została nazwana w 2012 we francuskim Senacie "ojczyzną praw dziecka", i to miano jest dzisiaj powszechnie akceptowane. Jednak szlachectwo zobowiązuję i powinniśmy dążyć do doskonałości, a nie zapowiadać regres. Z przemocą należy walczyć nieustannie i na wszystkich płaszczyznach.

Zbonikowskiemu umorzyli postępowanie – ze względu na znikomą społeczną szkodliwość czynu. Czy może być coś bardziej szkodliwego społecznie, niż krzywdzenie własnej najbliższej rodziny?

Abstrahując od tego przypadku, którego nie badałem, więc nie mam większej wiedzy, uważam, że specjalna ochroną zawsze powinni być otoczeni najsłabsi. Mam poczucie, że u nas musi dojść do tragedii, żeby nagle wyciągnięto wszystkie ręce na pokład. Lepiej zapobiegać tragediom. Zbyt często nie ma gotowości do działania. Ale warto zauważyć, że z ust ważnych polityków padały słowa, że „rodzina jest święta nawet jak bije dzieci”, albo wdzięczność dla samorządu za niewdrażanie przepisów ustawy antyprzemocowej. To jest nieodpowiedzialne i niedopuszczalne, kiedy mówimy wszem i wobec, że rodzina jest priorytetem.

Czy to z braku tej gotowości w Polsce wciąż istnieje przyzwolenie na bicie dzieci, czy chodzi jednak o mentalność Polaków?

Jeszcze 10 lat temu 78 proc. społeczeństwa uważało, że w biciu dzieci nie ma nic złego. Problem tzw. klapsów nie był właściwie w ogóle problemem. Uderzenie nie było uderzeniem, a dziecka nie traktowało się jak pełnoprawnego człowieka. Musieliśmy jako społeczeństwo dojść do etapu zauważenia, kim właściwie jest dziecko. Zrozumienia jego potrzeb.

Kim zatem jest dziecko?

Na pewno nie jest przedmiotem, rzeczą, własnością, nawet rodziców. Taki sposób myślenia wiąże się z nazewnictwem, przyzwyczajeniem, z powielaniem tego, jak my byliśmy traktowani. Dopiero kolejne pokolenia zauważą, że dzieci, które nie były bite, wychowane są lepiej. Że nie przenoszą tej agresji, są bardziej otwarte na świat, mają wyższy poziom empatii.

Czy przyzwyczajenie, powielanie schematów, rozgrzesza rodziców? Nie czyniliby źle gdyby na przykład mnie albo pana w dzieciństwie bili?

Nasi rodzice zostali wychowani w inny sposób. Dużym błędem byłoby dzisiaj rozliczanie ich z tego, że powielali swoje wzorce z domów rodzinnych. Nie potrafili inaczej, nie mieli tej wiedzy, którą my mamy szansę dzisiaj mieć. Np. wynikająca z wielu badań, nawet meta badań, które pokazują i potwierdzają destrukcyjny wpływ na późniejsze życie stosowania kar cielesnych. Za to my, będący rodzicami lub przyszłymi rodzicami, możemy wykorzystać dostępną dziś wiedzę.

Dzisiaj już nie 78 a 43 proc. Polaków akceptuje bicie dzieci. To naprawdę ogromny spadek. Zauważyliśmy, że to jest złe. Ale – żebym został dobrze zrozumiany - 43 proc. to ciągle zbyt dużo i trzeba ten poziom nadal obniżać. Coś się więc zmieniło.

Chyba nie do końca, kiedy rządzący nie wiedzą, jak walczyć z problemem, albo co gorsza nie widzą problemu.

I ubolewam nad tym. Powinno być zero procent Polaków akceptujących bicie dzieci. Zero! Ale w którym kraju jest zero? Nigdzie tak nie ma. Także w Polsce są jeszcze ludzie, którzy nadużywają pojęcia „władza rodzicielska”.

Jakby dziecko było…

Ich własnością.

Myślę, że problemy społeczne trzeba rozwiązywać edukacją, ale żeby się z nią przedostać do ludzi, trzeba wystosować wobec nich pewną „zaczepkę emocjonalną”. Tak, jak przy zakazie bicia dzieci.

Jak to?

Proszę popatrzeć na komentarze z tamtego czasu (nowelizacja ustawy o przeciwdziałaniu przemocy w rodzinie z 2010 r.): "Zabiorą prawa rodzicielskie, dzieci na głowę wejdą. Co z tym pokoleniem się wydarzy, gdy nie będzie go można bić?". Ale przeszliśmy to. Dzisiaj rzadko zdarza się, żeby ktoś publicznie pochwalał bicie dzieci. Tego się nie akceptuje.

Teraz emocje budzą wychodzące na jaw przypadki pedofilii wśród księży.

Na problem pedofilii trzeba patrzeć szerzej. Nie wolno jej akceptować w żadnym środowisku. I wydaje mi się, że tej akceptacji w społeczeństwie nie ma. Musi być za to gotowość bezdyskusyjnego działania i stawania zawsze po stronie ofiary.

Tej gotowości nie ma.

Dlatego nie możemy zamiatać spraw pedofilskich pod dywan. Nagłaśniajmy je medialnie. Ale przy tym zawsze pamiętajmy o ofiarach. Wskazanie, że w miejscowości X, w domu rodziny Y gwałcono dzieci i osądzenie gwałciciela to jest nie tylko skazywanie sprawcy, ale i jego ofiar na duże straty. I tu jest rola rzecznika praw dziecka. Mówić: "Ja się nie godzę". Ludzie tego oczekują.

Czego?

Końca krzywdzenia dzieci. Doprowadzania do ukarania oprawców. Ja nigdy nie godziłem się na usprawiedliwianie sprawcy – nieważne czy był w garniturze, w sutannie, czy w kitlu. To on jest zawsze winien, a nie dziecko. Jest mnóstwo ludzi, którym jego dobro nie jest obojętne.

Nie boi się pan, że wszystko, co pan zrobił przez 10 lat, żeby zaszczepić ludziom takie myślenie, trafi do kosza?
Tego nie da się wyrzucić. Pewne rzeczy już się zakorzeniły, nie będzie od nich łatwego odwrotu. Popatrzmy, co działo się po nowelizacji ustawy o przeciwdziałaniu przemocy w rodzinie.

Obraz
© PAP / Marek Michalak, podczas konferencji prasowej pt. "Zaostrzenie odpowiedzialności karnej wobec osób popełniających przestępstwa, których ofiarami są dzieci". (fot. Leszek Szymański) | Leszek Szymański

Protest, afera, wycofanie się z pomysłu.

Dziś moje możliwości są mniejsze, ale jeśli trzeba będzie, napiszę petycję i zadam pytania. W sprawie przemocy wobec kobiet zabrałem głos jako jeden z pierwszych. Jak trzeba będzie zgrupujemy się bardziej.

Gdyby teraz wszedł tu premier Morawiecki, co by mu pan powiedział?

Że bardzo pilnie trzeba podjąć prace nad narodową strategią walki z przemocą wobec dzieci i bardzo realnie zastanowić się nad skutkami reformy edukacji, która dotyka dzieci i będzie je dotykać. Nie ma co odwracać głowy. Chętnie zaprosiłbym go do stołu i wymieniał kolejne rzeczy do zrobienia. Warto, żeby Pan Premier i inni ministrowie zdali sobie sprawę, że przez zaklinanie rzeczywistości świat nie będzie lepszy i nie nastąpią oczekiwane zmiany.

A pana następca? Co by usłyszał?

To co wcześniej, kiedy przekazywałem mu urząd. Że dzieci potrzebują realnego wsparcia, a ich rzecznik musi stać zawsze po ich stronie, zazwyczaj w opozycji do rządzących. Że warto korzystać z filozofii dziecięcej Janusza Korczaka, który był bezkompromisowy i bezgranicznie oddany sprawom dzieci. Korczak mówił:" Kto uderza dziecko, jest jego oprawcą". Jakie mocne słowa! Któż z nas chciałby być tak nazwany? Musimy być świadomi, że złe traktowanie każdej osoby, a w szczególności osoby słabszej od nas, jest czymś niegodziwym.

Wie pani, profesor Władysław Bartoszewski na tydzień przed śmiercią powiedział mi, by do jego słów, że warto być przyzwoitym, dodawać: "Przyzwoici ludzie nie biją dzieci". I może na koniec warto wspomnieć słowa Ireny Sendlerowej: „Kiedy nie wiesz co zrobić, czyń dobro…"