Mariusz i Oliwia wspólnie gaszą pożary. "Często spotykałam się ze zdziwieniem"
Oliwia i Mariusz to strażacy w OSP Przygodzice. Są młodzi, zakochani, pełni pasji: "Mówi się, że my, strażacy, idziemy tam, skąd inni uciekają" – przyznaje "Ognista para". W rozmowie z WP Kobieta zdradzają m.in., jak radzą sobie ze strachem o partnera.
Justyna Sokołowska, WP Kobieta: Zauważyłam, że przybywa osób, które chcą śledzić na Instagramie losy "Ognistej pary". W social mediach powiadacie o swoim strażackim życiu, czasem w sposób żartobliwy, czasem ku przestrodze. Zwykle ludzie szukają poczucia bezpieczeństwa, a wy idziecie tam, gdzie dzieje się coś niebezpiecznego, bucha ogień, walą się drzewa, inni walczą o życie…
Oliwia: Mówi się, że my, strażacy, idziemy tam, skąd inni uciekają. Nie do końca lubię to sformułowanie, bo tego, co robimy, nie można porównać z pracą Państwowej Straży Pożarnej, która ma więcej interwencji. My oczywiście, strażacy z Ochotniczej Straży Pożarnej w Przygodzicach, też się staramy wykonywać swoje obowiązki jak najlepiej.
Macie dopiero dwadzieścia kilka lat, jesteście zakochani, pełni entuzjazmu i pasji. Poznaliście się jeszcze w liceum. Wspólnie podjęliście decyzję o byciu strażakami OSP?
Mariusz: Mój tata był wieloletnim druhem w OSP w Przygodzicach. To taka nasza rodzinna tradycja. Dziadek, czterech braci mojego taty i mój brat byli strażakami. Wiedziałem, że jak skończę 18 lat, będę robił kursy, żeby móc wyjeżdżać na akcje. Już zresztą jako dziecko działałem w Młodzieżowej Drużynie Pożarniczej. Jak się poznaliśmy z Oliwią, opowiadałem jej o różnych zdarzeniach i też zaczęło ją to interesować. Zapragnęła tego spróbować. Dziś jestem też ratownikiem medycznym, a Oliwia ratownikiem KPP, czyli Kwalifikowanej Pierwszej Pomocy.
Oliwio, gratuluję odwagi. Nie bałaś się tego, czy poradzisz sobie jako strażak? Niewiele kobiet wykonuje tego rodzaju zajęcie…
Oliwia: Często spotykałam się z takim zdziwieniem ze strony ludzi. Na początku faktycznie nie umiałam wielu rzeczy, ale z czasem nabrałam wiedzy i doświadczenia. To jest dla mnie bardzo satysfakcjonujące, kiedy teraz zdarza mi się dowodzić panami w czasie akcji.
W jakich akcjach uczestniczycie razem?
Mariusz: Straż pożarna kojarzy się z pożarami, tymczasem jesteśmy taką uniwersalną służbą do wszystkiego. Niedawno były w Polsce wichury, które połamały drzewa, zerwały dach ze szkoły i linie wysokiego napięcia. Najbardziej jednak wstrząsnęło nami, gdy utopiło się dwuletnie dziecko, ponieważ zostało bez opieki rodziców.
Oliwia: Przez pierwszą godzinę reanimacji tych rodziców nie było, szukaliśmy ich. Bardzo się wtedy zdenerwowałam, że nie możemy odratować tego dziecka. Musiało długo pływać w wodzie, bo brzuszek był bardzo napuchnięty. Jako kobiecie było mi ciężko pogodzić się z tym, że rodzice nie dopilnowali takiego małego dziecka. Byli z nami wtedy strażacy z PSP, którzy na co dzień oglądają ludzkie tragedie, ale jak zobaczyli to dziecko, w wieku ich własnych dzieci, mieli łzy w oczach. Płakali też policjanci. Pamiętam, że do ostatniego momentu miałam nadzieję, masując temu dziecku stópki, że uda się pobudzić krążenie. Zrobiliśmy przy nim po prostu wszystko. Nie potrafiliśmy odpuścić.
Mieliście poczucie przegranej walki i myśl, że może lepiej zrezygnować ze straży?
Oliwia: Zawsze mam poczucie, że mogę coś zrobić czy szybciej, czy lepiej, ale też jako ratownik KPP w straży nie mogę wychodzić poza pewne kompetencje. Mimo to miło jest usłyszeć od ratowników i lekarzy, którzy przyjeżdżają na miejsce zdarzenia, że wykonaliśmy dobrą robotę i oni lepiej by tego nie zrobili.
Mariusz: Byliśmy też przy wypadku samochodowym, śmiertelnym. To było świeżo po naszych szkoleniach. Czterech młodych chłopaków tak pędziło, że wylądowali na drzewie, auto koziołkowało. Jak dojechaliśmy na miejsce wypadku, dwóch z nich leżało na drodze, nie było z nimi kontaktu. Trzeci był zakleszczony i nie oddychał. Udało się go uratować po długiej reanimacji. Po chwili zauważyliśmy, że jeszcze jeden chłopak znajduje się zmiażdżony w samochodzie. To były okropne widoki.
Czy w jakiejkolwiek akcji czuliście realne zagrożenie dla waszego życia?
Mariusz: Kiedy w 2017 roku szalał orkan Ksawery, usuwaliśmy skutki wichury. Tak wiało, że praktycznie kilkanaście metrów od nas przewracały się następne drzewa. Było duże ryzyko, że coś może na nas spaść. Przy pożarach też jest niebezpiecznie. Dwa lata temu podczas potężnej burzy spłonęła obora, zginęło wiele zwierząt hodowlanych, a część z nich biegała luzem w panice, kiedy walczyliśmy z żywiołem.
Boicie się wtedy o siebie nawzajem?
Oliwia: Bywa, że Mariusz mi mówi, że mam czegoś nie robić, czy gdzieś nie iść. Z drugiej strony wie, że już po tych kilku latach pracy w straży mam wiedzę, a jak czegoś nie wiem, to go pytam.
Mariusz: Z tyłu głowy mamy ten strach, ale wiemy, że najważniejsze to zachować zimną krew.
Jak na wasz udział w akcjach zareagowała rodzina?
Mariusz: U mnie to tradycja rodzinna, więc było pełne zrozumienie.
Oliwia: Natomiast mój tata bardzo się o mnie martwi. Jestem kobietą, ale potrafię stanąć na podnośniku i wjechać 20 metrów w górę. To jest jednak moja pasja i daje mi dużą satysfakcję. Cieszymy się, kiedy płynnie działamy w czasie akcji i każdy wie, co ma robić. Staramy się to doceniać, wzajemnie się wspierać oraz komplementować.
Mariusz: A kiedy uda się kogoś uratować i komuś pomóc – to jest dla nas największa nagroda.
Jakie macie plany na przyszłość?
Mariusz: Skończyłem studia i chciałbym pracować na SOR-ze, albo w Państwowej Straży Pożarnej.
Oliwia: Ja studiuję prawo i marzę o własnej kancelarii, by pomagać ludziom. Poza tym chcę – tak jak Mariusz – zostać ratownikiem medycznym.
Zapraszamy na grupę FB - #Samodbałość. To tu będziemy informować na bieżąco o wywiadach, nowych historiach. Dołączcie do nas i zaproście wszystkie znajome. Czekamy na was!