Martyna Wojciechowska wspiera ciężko chorą Sarę. "Dramatyczne zmagania o życie"
Jeden wpis na Facebooku może uczynić mnóstwo dobrego. Tak może być i w tym przypadku. Martyna Wojciechowska dołączyła do osób, które walczą o pomoc dla 6-letniej Sary. Dziewczynka zmaga się ze złośliwym nowotworem i już tylko wsparcie internautów może dać jej nadzieję na to, że wyzdrowieje.
18.06.2017 | aktual.: 18.06.2017 09:54
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
- Jeszcze niedawno Sara się tak pięknie uśmiechała, dziś znów walczy o życie – pisze Martyna Wojciechowska na swoim profilu na Facebooku.
- Razem z Przylądkiem Nadziei potrzebujemy jeszcze tylko 95 tys. zł. Udało się już uzbierać astronomiczną kwotę na terapię ostatniej szansy w niemieckiej klinice Greifswald, ale jeszcze trochę brakuje. (..) Ta wspaniała, silna dziewczyna bardzo potrzebuje teraz ludzi dobrej woli... Dziękuję każdemu Was za wsparcie – czytamy.
Dziennikarka i podróżniczka zaapelowała do internautów o pomoc dla 6-latki i na odzew nie musiała długo czekać. Jej post rozszedł się jak wirus w sieci.
- Ta historia, dosłownie, zmiotła mnie z powierzchni moich "bardzo dużych problemów". Wsparłam, kibicuję, posłałam dalej z niedowierzaniem, że w kraju, w którym z taką zaciętością, zapiekłością i ideologią walczy się o życie nienarodzone, to już kilkuletnie "wypada z procedury" – pisze jedna z kobiet.
- Wraz z moją córką, też Sarą, miałyśmy okazję poznać Sarę i jej mamę będąc w Przylądku. To było w marcu 2016 roku. Pamiętam jej buźkę i uśmiech mimo tak trudnych chwil. Wspaniała dziewczynka, dzielna mama! Życzyliśmy sobie przede wszystkim zdrowia i powrotu do domu. Sarka wróci do domu. Walczy tak długo, jest tak silna! Na pewno się uda zebrać potrzebną kwotę. Z całego serca jesteśmy z wami! – komentuje inna.
W obliczu śmierci dziecka
- Sara mdlała w moich ramionach. Kolejne chemie paliły żyły, a rak w najbardziej okrutny sposób demonstrował swoją potęgę. Były dni, kiedy już tylko morfina pomagała ukoić jej ból – pisze mama Sary na stronie fundacji SiePomaga. - Cztery miesiące temu Sara powinna była rozpocząć terapię przeciwciałami – ostatni etap leczenia po operacji wycięcia guza. Uderzyłyśmy jednak w gruby mur, na którym napisane było “biurokracja”. W Polsce nie została zakwalifikowana na immunoterpię, bo "wypadła z protokołu". Jest po dwudziestej chemii w swoim życiu – tej podtrzymującej. Nowotwór może zaatakować w każdej chwili. Teraz przeciwnikiem jest nie tylko rak, ale też czas - jeśli dojdzie do wznowy, Sara umrze - opowiada.
Zaczęło się na początku października 2015 roku. Sara źle się czuła – była blada jak ściana, bolał ją brzuch, zaczynała słaniać się na nogach. Mama zawiozła ją do lekarza.
- Kiedy lekarz spojrzał na monitor podczas USG, prawie zemdlał. Na monitorze widać było guz zajmujący trzy czwarte brzuszka Sary. "Jest źle. Guz ma 14 cm" – tyle zdołał z siebie wydusić. Potem w milczeniu wypisywał skierowanie na hematologię – na badanie, po którym nie było już złudzeń, po którym onkologia stała się właściwie naszym domem.
Mama Sary wspomina, że lekarze kazali jej przygotować się na śmierć dziecka.
- Wpadałam w histerię – gdy usłyszałam diagnozę, zamknęłam się w łazience i wyłam z rozpaczy. Nie chciałam, żeby Sara widziała mnie w takim stanie. I tak była przerażona. Przy niej płakałam tylko w nocy, kiedy spała, bo gdy widziała, że ja jestem silna, w sobie też odnajdowała resztki sił – opisuje.
Sara przeszła tak wiele, ale jest nadzieja, że będzie mogła jeszcze normalnie żyć. Immunoterapia dostępna jest w klinice w Greifswaldzie w Niemczech. Kosztuje ponad 300 000 euro. Jej mama, jak sama przyznaje, dziś płacze nie z bólu, a z bezsilności, bo to, czy jej dziecko będzie żyło, zależy od czasu i pieniędzy.
Udało się już zebrać ponad 800 tys. złotych. Brakuje niewiele. Pomóc można, wchodząc na stronę zbiórki dla Sary: https://www.siepomaga.pl/saranowak.