Współczesne zabiegi kosmetyczne i nowoczesna aparatura w niczym nie przypominają tych, które niegdyś służyły przedstawicielkom płci pięknej. Wystarczy spojrzeć na zdjęcia upiornych przyrządów, wyglądających niczym średniowieczne narzędzia tortur, aby przekonać się, że dla urody kobieta jest w stanie znieść naprawdę wiele.
Współczesne zabiegi kosmetyczne i nowoczesna aparatura w niczym nie przypominają tych, które niegdyś służyły przedstawicielkom płci pięknej.
Wystarczy spojrzeć na zdjęcia upiornych przyrządów, wyglądających niczym średniowieczne narzędzia tortur, aby przekonać się, że dla urody kobieta jest w stanie znieść naprawdę wiele.
Wiele osób eksperymentowało, by pomóc paniom, które wstydziły się swoich piegów i marzyły o cerze białej jak alabaster. Niegdyś panie próbowały się uporać z piegami za pomocą specjalnej mikstury z cukru, cytryny i boraksu.
Mazidło to wcierały w skórę w nadziei, że przebarwienia znikną. A że boraks to także środek czyszczący, musiały liczyć się z tym, że skóra zostanie bardzo podrażniona.
Tekst: Maria Pietras/mpi/(kg)
Narzędzie tortur w gabinecie kosmetycznym?
Zdecydowanie bardziej drastyczną metodą było stosowanie do wybielania maseczki z octu i trującego arszeniku.
W latach trzydziestych popularne było usuwanie piegów za pomocą dwutlenku węgla.
Podczas zabiegu oczy przykrywano korkiem, do nozdrzy wkładano tampony, a kobieta oddychała przez specjalną rurkę. W prasie mnóstwo było też ogłoszeń oferujących specjalne maski do usuwania piegów, które trzeba było nakładać na noc.
Makijaż z maszyny
Rzęsy smarowano mieszanką sadzy, białka i oliwy, dzięki czemu miały być czarne i bardziej gęste. Aby oczy błyszczały, wkraplano doń krople zawierające arsen albo niebezpieczny wyciąg z wilczej jagody. Wciąż jednak szukano sposobu, aby wynaleźć makijaż idealny - taki, który ukryje niedoskonałości, a wydobędzie to, co najpiękniejsze.
W 1932 roku Max Factor zaprezentował Beauty Micrometer - urządzenie, które miało spełnić te marzenia. To nic, że metalowa konstrukcja, którą kobiety wkładały na głowę, wyglądała niczym straszliwe narzędzie tortur. Maszyna cieszyła się wzięciem wśród ówczesnych gwiazd filmowych, które dla urody były w stanie naprawdę dużo wycierpieć.
Gładka skóra dzięki muszelkom
Niegdyś panie nie miały do dyspozycji tak wygodnych urządzeń jak depilatory. A gładka skóra zawsze była pożądana. Aby ją mieć, tarły naskórek muszelkami, ostrymi kamieniami, a nawet pumeksem, co przysparzało wiele cierpienia.
Najbardziej oporne włoski po prostu wypalano. Już w czasach antycznych przygotowywano różnorodne mikstury, które miały zapewnić gładką skórę. Aż trudno uwierzyć, ale ich składnikami były arszenik, rtęć czy ugotowane pijawki.
Zęby jak perełki
Aby mieć śnieżnobiały uśmiech, panie szorowały zęby solą. Był to jednak najłagodniejszy zabieg wybielający. Najbardziej zdesperowane uciekały się do szlifowania zębów metalowym pilnikiem, polewania kwasem czy związkami chloru.
W starożytnym Rzymie popularnym zabiegiem było płukanie ust... moczem. Współczesne zabiegi wybielające w porównaniu z dawnymi metodami prezentują się naprawdę łagodnie.
Jak Hannibal Lecter
Kobieta w opatentowanym w latach 40. ubiegłego wieku Glamour Bonet wyglądała, jakby miała na głowie balon. Urządzenie to zmniejszało ucisk powietrza wokół twarzy, a także pobudzało cyrkulację krwi, dzięki czemu jej skóra miała stać się gładka.
W 1912 roku Lillian Bender zaprezentowała gumową maskę przypominającą tę, którą nosił Hannibal Lecter w "Milczeniu owiec". Wystarczyło założyć ją na noc, a rano zmarszczki znikały. W ten sam sposób walczono z podwójnym podbródkiem.
Dołeczki na zamówienie!
W niektórych kulturach dołeczki w policzkach uważane były za synonim szczęścia i płodności. Nic dziwnego, że wiele panien dla dołeczków było w stanie się poświęcić. Już w 1896 roku w New York Herald reklamowano przyrząd z ostrym szpikulcem, którym można było robić upragnione wgłębienia.
W 1936 roku Isabella Gilbert z Rochester wymyśliła mniej radykalne rozwiązanie. Kobieta nakładała na twarz specjalną konstrukcją, która podczas snu uciskała jej policzki. I rano budziła się już z upragnionymi dołeczkami.
Zgrabna sylwetka
Gdy w latach trzydziestych ubiegłego wieku kobiety zaczęły pokazywać więcej ciała, w salonach piękności postawiono pierwsze maszyny, które miały ułatwić osiągnięcie zgrabnej sylwetki. Dzisiaj trudno oprzeć się wrażeniu, że przypominały one bardziej narzędzia tortur z dużą liczbą sprężyn i metalowych rolek.
W latach pięćdziesiątych furorę robiło niewielkie urządzenie o nazwie: Elektric Spot Reducer. Wystarczyło masować nim brzuch, biodra i nogi, a ubywało dodatkowych centymetrów i znikały dodatkowe kilogramy!
Tekst: Maria Pietras/mpi/(kg)