Matka Polka daleko od domu
Dlaczego wyjeżdżają? Najczęściej z przyczyn ekonomicznych. Chcą wesprzeć finansowo rodzinę, czasem są jedynymi żywicielkami, a nie mogą znaleźć żadnego płatnego zajęcia w Polsce. Albo dostają propozycję pracy, która jest dla nich szansą na upragnioną zmianę. I choć serce im pęka, bywa, że zostawiają dzieci w kraju, pod opieką dziadków, same decydują się na wyjazd kilkaset, a nawet kilka tysięcy kilometrów od domu. Matki Polki emigrantki – zapracowane i z ciągłymi wyrzutami sumienia, za to z nadzieją, że uda im się poprawić sytuację najbliższych.
14.09.2016 | aktual.: 14.09.2016 13:50
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Asia: „Mam dwuletniego synka i życie tak się potoczyło, że muszę wyjechać do pracy za granicę. Mam opiekować się starszą osobą, praca prawie 24 godziny na dobę, ale zarobki niezłe. Biję się z myślami, co zrobić. Czy mogę zostawić synka w Polsce, popracować rok-dwa, odłożyć kasę na jakiś start. Małego nie mogę zabrać, nie utrzymam nas obojga, no i nie miałby się kto nim zająć, gdy będę w pracy.”
Magda: „W domu zaczęło się psuć, gdy córeczka miała pół roku, były awantury, alkohol, uciekałam do matki na sąsiednie osiedle. Kiedy mała miała niecałe dwa lata, zamieszkałam u koleżanki. Pracę straciłyśmy obie, bo zamknęli nasz zakład. Wtedy znajome powiedziały, że jest praca we Włoszech, jakieś sprzątanie, opieka nad staruszką, może coś w barze. Długo myślałam, ale zdecydowałam się, bo przecież trzeba było zarobić na życie. Córkę zostawiłam z babcią, udało mi się już dwa razy przyjechać do domu, mamie kupiłam laptopa, łączymy się przez Skype, moja kochana córeczka ciągle pyta, kiedy przyjadę i zabiorę ją do siebie.”
Kobiet migrujących za chlebem przybywa od początku III RP. Nic dziwnego, na Zachodzie ciągle rośnie popyt na ich pracę, potrzebne są pomoce domowe, pielęgniarki, opiekunki do dzieci albo osób starszych. Polki wyjeżdżają też dlatego, że to one najbardziej dotkliwie odczuły skutki transformacji po 89 roku. Zwłaszcza mieszkanki małych miasteczek i wsi, te po dwudziestce i te 50+, traciły pracę i nie były w stanie znaleźć nowej. Wyjazd z kraju dla wielu z nich był jak błogosławieństwo.
Każda ma inną historię
Kobiece oblicze migracji ekonomicznej nakreśliła w swojej książce „Matka Polka na odległość” socjolożka Sylwia Urbańska. Jej bohaterki tworzą bardzo zróżnicowaną grupę. Nie zawsze wyjeżdżają z kraju z powodu pieniędzy, często uciekają przed domową przemocą, szukają bezpiecznego miejsca, gdzie nie będą już prześladowane przez męża, partnera. W Polsce nie udało im się uzyskać pomocy, bywa, że musiały dzielić mieszkanie ze swoim oprawcą, bez wsparcia rodziny i przyjaciół. Na samodzielne wynajęcie jakiegoś kąta, by zamieszkać z dzieckiem, nie było ich stać, wyjazd za granicę wydawał się więc jedynym wyjściem.
Anna: „Mieszkałyśmy na południu Londynu, było nas siedem, wszystkie z Polski, teraz w jednym mieszkaniu. Trzy dziewczyny zostawiły w kraju małe dzieci, jedna miała już dorosłą córkę. Pracowałyśmy w knajpach, bawiłyśmy dzieci Brytyjczyków, sprzątałyśmy domy. Praca od rana do wieczora, wracałyśmy do wspólnego mieszkania śmiertelnie wykończone, nie było już siły na nic, nie chciało nam się nawet oglądać telewizji. I te zapłakane oczy, gdy dzwoniłyśmy do domu, do dzieci, do rodziców. Zawsze wyrzuty sumienia i myśl, że przecież to się musi skończyć, że w końcu znów się zobaczymy.”
Takich emigrantek, a właściwie uchodźczyń, jak mówi o nich Sylwia Urbańska, jest wiele. Nie zawsze decydują się na zabranie ze sobą dzieci, zwłaszcza jeśli to maluchy, którymi trzeba się opiekować, albo jeśli dzieci chodzą już do szkoły. W takich sytuacjach opieką zajmują się najczęściej dziadkowie, mama wyjeżdża w poszukiwaniu pracy i lepszego życia.
Część kobiet po pewnym czasie przywozi dziecko z Polski, choć zdarza się, że odwlekają decyzję albo w ogóle się na to nie decydują. Czasami wiążą się za granicą z kimś nowym, z tego związku rodzą się dzieci, sytuacja rodzinna zaczyna się komplikować jeszcze bardziej.
Urbańska zauważa, że to właśnie matki-emigrantki są ofiarami, to one bardziej przeżywają rozstanie, mają wielkie poczucie winy. I to na ich barkach spoczywa największa odpowiedzialność. Ciężko pracują, mieszkają w fatalnych warunkach, do tego dochodzi samotność, stany depresyjne. Niestety, to właśnie one są często krytykowane za „porzucenie dziecka”, za egoizm i pogoń za „łatwym pieniądzem”. Nawet najbliżsi nie potrafią dać im psychicznego wsparcia.
Słabnące więzy
Nie brakuje kobiet, które wyjeżdżają razem z partnerem i dzieckiem, wcześniej organizując sobie pracę za granicą. Im jest łatwiej, bo nie płaczą co noc w poduszkę z tęsknoty, mają swoich bliskich na wyciągnięcie ręki. Co nie znaczy, że nie mają żadnych problemów. Bo przecież dziecko musi się zaaklimatyzować w nowych warunkach (żłobek, przedszkole, szkoła – im starsze, tym bywa trudniej), mąż także stara się odnaleźć w nowej rzeczywistości, nie zawsze wszystko idzie po jego myśli. O spięcia i nieporozumienia łatwo. Pary, które zdecydowały się na wspólną emigrację zarobkową, czasem nie zdają tego życiowego egzaminu i rozstają się za granicą.
Ryzyko rozstania wzrasta nawet, jeśli para wróci do Polski. GUS policzył, że około 600 tysięcy małżeństw rozpada się po powrocie z emigracji. Wśród psychologów panuje przekonanie, że życie na obczyźnie raczej osłabia niż wzmacnia związki, małżonkowie mają sobie więcej do zarzucenia, zanika bliskość, intymność, pojawia się niepewność i różnego rodzaju pokusy. Łatwo nie ma ani matka emigrantka, ani ojciec, w rodzinie pojawia się kryzys, który odczuwają także dzieci.
Matka Polka feministka na emigracji
O tym, jak żyje się i pracuje Polkom na emigracji, wie dobrze Joanna Mielewczyk, wieloletnia dziennikarka radiowej Trójki, autorka niezwykle popularnej audycji „Matka Polka Feministka”. Przez kilka ostatnich lat dzieliła się opowieściami o swoich bohaterkach, o macierzyństwie, problemach wychowawczych, o życiu na emigracji. Sama także mieszka za granicą, rok temu wyjechała do Monachium, bo tam pracę dostał jej mąż. Mielewczyk przesyłała więc nagrania do Warszawy, by podtrzymać tradycję cotygodniowych spotkań w Trójce.
W czerwcu audycje „Matka Polka Feministka” oraz „Seks nasz powszedni” (druga prowadzona przez Mielewczyk) zostały zdjęte z anteny, ku wielkiemu zaskoczeniu słuchaczy i samej autorki. Tym bardziej, że dziennikarka nie poznała nawet powodów takiej decyzji, Polskie Radio informowało tylko, że jest to zmiana wynikająca z nowej ramówki.
„Matka Polka Feministka” nie zniknęła jednak całkowicie. Joanna Mielewczyk zamierza – tak jak poprzednio – spotykać się ze słuchaczami co tydzień, tym razem internecie.
Pytana o losy Matek Polek na emigracji, dziennikarka podkreśla, że te, z którymi rozmawiała, świadomie wybrały życie za granicą. Nie były zmuszone do tego sytuacją materialną, przed niczym z Polski nie uciekały. Im żyje się na pewno łatwiej, nie mają poczucia rozdarcia i wyrzutów sumienia.
– Tęsknią za rodziną, zapachami, wspomnieniami. To dobra i spokojna tęsknota. Często jeżdżą do Polski. Nie ma w nich poczucia krzywdy, raczej przeświadczenie, że mogą mieszkać tam, gdzie chcą – mówi Joanna Mielewczyk.
Tęsknota za Polską towarzyszy wielu kobietom mieszkającym i pracującym za granicą, nawet jeśli mają obok siebie rodzinę, przyjaciół i lubią miejsce, do którego trafiły. Łatwiej jest na pewno tym, które mogą z pełnią świadomością powiedzieć: tego właśnie chcę, sama decyduję o miejscu, w którym jestem. Gorzej, jeśli wyjazd jest dramatyczną ucieczką od traum albo jedynym możliwym sposobem na utrzymanie rodziny.