Matka, tatka i furiatka

Matka, tatka i furiatka

Matka, tatka i furiatka
01.04.2008 08:06, aktualizacja: 10.09.2008 13:02

Nie ma w tym nic dziwnego, że na podstawie zachowania swoich dzieci rodzice próbują przewidzieć ich osobowość, zainteresowania, a nawet przyszły zawód malca.

JADŹKA SIĘ USPOŁECZNIA, CZYLI DAWANIE NA ŻĄDANIE

Jadźka skończyła osiem miesięcy. Pech chciał, że na swe ósme „urodziny” zaliczyła pierwsze w swoim życiu choróbsko. Pali ją gorączka i boli gardło. Biedaczce wyziewa z oczu nieszczęście i złość na nas - rodziców. Złość, bo to właśnie nasze ręce do jej buzi wtłaczają gorzkie syropy i witaminy. Choroba widocznie musiała jednak zadziałać na Jadźkę mobilizująco, bo poczyniła zaskakujący postęp w edukacji społecznej. Nauczyła się DAWAĆ.

Dawanie wygląda następująco: Jadźka dzierży w ręku przedmiot – zabawkę. Dzierży dumnie, jak to Jadźka. Czasem do niego mówi, czasem nim wali w co popadnie, czasem tylko bacznie mu się przygląda. Ale oto pojawia się niczym deus ex machina matka, czyli ja, i mówię do niej najmilej jak potrafię: daj. Ona nie od razu gotowa jest do rezygnacji z posiadania. Dobrze wiemy, jakie to trudne. Waha się przez moment. Zdaje się pobieżnie oceniać sytuację: czy warto? Czy to się opłaci? Co ona z tym zrobi? Czy kiedyś odda? Po tych dywagacjach ruchem iście hrabiowskim, wolno kieruje dłoń ku mojej i rozluźnia uścisk palców. Ot i cała filozofia umiejętności dawania.

Aby wyczulić dziecię na przyszłe spotkania z rówieśnikami, mówię do niej grzecznie: dziękuję. Niech się córa uczy od małego zwrotów grzecznościowych, myślę sobie. Ona się uśmiecha, zadowolona z wykonania zadania i z faktu, że matka ewidentnie jest z córki dumna. Błogi nastrój nie trwa wiecznie. Moje dziecko nagle zmienia zdanie i wyrywa mi z dłoni zabawkę. Wiadomo, Jadźka jest hojna, ale nie na długo.

Można więc z całą świadomością powiedzieć, że Jadźka raczej pożycza niż daje. I tylko na swoich warunkach. I tak ostatnimi czasy ulubioną rozrywką jest zabawa z okularami taty. Scenariusz jest zawsze taki sam: Jadźka swoją tłuściutką grabą ściąga kocim ruchem okulary z nosa taty (szczęście na twarzy Jadzi!), tata mówi daj, Jadźka się waha, oddaje, po czym… swoją tłuściutką grabą ściąga kocim ruchem okulary z nosa taty (szczęście na twarzy Jadzi!). I tak godzinami. Dawanie, zabieranie, dawanie, zabieranie. Pożyczanie.

Świat jest pełen rodziców, którzy wysnuliby z tej opowieści daleko idące wnioski. Fakt, że ich córka czerpie wielką satysfakcję z pożyczania (nawet jeśli proceder ten trwa zaledwie od kilku godzin i nie wiadomo jak się dalej rozwinie) poniósłby wyobraźnię „staruszków” w niebezpieczne rewiry. I ja w zachwycie nad Jadźką mogłabym powiedzieć – co za geniusz społeczny! Co za charyzma! Osiem miesięcy i potrafi już tyle z siebie dać… Mogłabym zanurzyć się w rozważaniach, podobnie jak miliony innych matek: kim ta zdolna istota może zostać w przyszłości? Jak wykorzysta umiejętność pożyczania? A może zechce pożyczać zawodowo? Oczyma wyobraźni widzę Jadźkę a to w wiejskiej bibliotece odkurzającą stare woluminy, a to w wypożyczalni łyżew przy miejskim lodowisku, to znów w banku na rogu jako specjalistę od kredytów. Tylko czy to oby kariera na miarę Jadźki?

Na szczęście zdrowy rozsądek każe mi otworzyć książkę rozwoju dziecka na rozdziale: Dziewiąty miesiąc. Nie po raz pierwszy i zapewne nie po raz ostatni dowiaduję się z uczonych stronic, że moje dziecko niczym nie wyróżnia się od milionów rówieśników na całym globie. Idzie równo jak żołnierz w wojsku, robi dokładnie to, co powinna i ani kroku w bok, w przód, czy w tył. Książeczka rozwoju dziecka jest bezlitosna. Mówi mi, że moja Jadzia jest… przeciętna. Ech. I jeszcze jedno. Dziecko pożycza chętnie, ale nie wszystko. Kukurydzianego flipsa Jadźka nie odda nigdy. Zresztą kto by tam chciał takiego na wpół podgryzionego i rozmemłanego. A niech sobie ma.