Merta: codziennie żałuję, że nie otworzyłam wtedy trumny
Ruszyły ekshumacje ofiar katastrofy smoleńskiej. W nocy z 14 na 15 listopada ciało prezydenta Lecha Kaczyńskiego i jego małżonki Marii zostało wydobyte z sarkofagu na Wawelu i przewiezione do Zakładu Medycyny Sądowej Uniwersytetu Jagiellońskiego. Ponowny pogrzeb pary prezydenckiej odbędzie się 18 listopada. Na razie nie podano do publicznej wiadomości, kto będzie ekshumowany w dalszej kolejności. Niewykluczone, że dojdzie do otwarcia grobu Tomasza Merty, byłego wiceministra kultury. – Znam datę ekshumacji, ale na prośbę prokuratury jej nie ujawnię. Chodzi o to, by do wydobycia szczątków naszych bliskich doszło w jak największym spokoju – mówi Magdalena Merta, wdowa po wiceministrze.
15.11.2016 | aktual.: 15.11.2016 19:47
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Ale o samej ekshumacji Magdalena Merta wypowiada się często. Kobieta stoi w opozycji do części rodzin smoleńskich, które protestują przeciwko otwieraniu grobów ich bliskich. Ona sama już kilka lat temu złożyła wniosek o ekshumację męża, ale jak mówi: „nie było na to dobrego klimatu” .
Żona Tomasza Merty chce się w ten sposób upewnić, że w ich rodzinnym grobie rzeczywiście spoczywa jej mąż. – Im dłużej ta sprawa trwa, im więcej pojawia się wątpliwości związanych z katastrofą, tym mniej mam pewności, że nie doszło do pomyłki ciała. Proszę zauważyć, że na 9 przeprowadzonych ekshumacji w 6 przypadkach doszło do pomyłek – mówi Magdalena Merta. Dodaje, że mają nieoficjalne informacje z ambasady Federacji Rosyjskiej, że z pewnością fragmenty ciał są pomylone.
Dlatego właśnie nie rozumie tak dużego zamieszania wywołanego przez Krystynę Łuczak-Surówkę, która napisała na Facebooku, że chciałaby chronić swojego męża, ale nic nie może zrobić, by uchronić go przed ekshumacją. – Zachodzi bardzo poważne domniemanie, że wdowa po oficerze BOR-u niekoniecznie chroni w tym swoim grobie akurat swojego męża. Bardzo możliwe, że chroni mojego. A do tego nie ma prawa. Jeżeli Tomek spoczywa w cudzym grobie, to ja nie uszanuję żadnego oporu przed otwieraniem grobu. Tomek ma wrócić do naszego rodzinnego grobu i tyle – mówiła w RMF FM.
„Żałuję, że nie umarłam”
Magdalena Merta przyznaje, że do tej pory nie udało się jej pogodzić z tym, co się stało. W nagranym kilka miesięcy po katastrofie smoleńskiej reportażu Ewy Ewart zaszokowała wszystkich mówiąc, że zazdrości Marii Kaczyńskiej, że zginęła razem ze swoim mężem. A tymczasem ona musi borykać się ze śmiercią bliskiej jej osoby. Często też podkreślała, że ona i mąż stanowili jedno ciało i jak bardzo go kochała. W programie Tomasza Lisa, w którym wzięły udział także inne wdowy smoleńskie powiedziała: Ja mam nadzieję, że moje wdowieństwo nie będzie bardzo długie, że dołączę do Tomka. Ja bardzo lubiłam swoje poprzednie życie do 10 kwietnia. Teraz chyba nie lubię żyć.
Na razie jednak ma jeszcze coś do załatwienia. Sprawa potwierdzenia tożsamości męża jest dla niej kluczowa. – Od siedmiu lat codziennie żałuję, że nie otworzyłam trumny. Czuję, że zawiodłam Tomka, nie dopilnowałam, by wszystko było jak trzeba. Obiecałam sobie, że już nigdy go nie zawiodę, chcę naprawić ten błąd – mówi Merta.
Ciało Tomasza Merty po przetransportowaniu z Moskwy, zostało przewiezione do jego domu, gdzie wdowa zorganizowała tradycyjne, staropolskie czuwanie przy zmarłym. Dlatego wydaje się jej, że miała ku temu okazję, by sprawdzić, kto rzeczywiście jest w trumnie i czy nie doszło do bezczeszczenia zwłok. – Chcę wiedzieć, czy żaden barbarzyńca nie zostawił w jego ciele niedopałków papierosów – mówi Magdalena Merta.
Nie jest pewna tożsamości także dlatego, że w dokumentach dopatrzyła się wielu nieścisłości. Ale także dlatego, że to nie ona identyfikowała ciało męża. Nie poleciała wtedy do Moskwy na prośbę dzieci, które wymogły na niej obietnicę, że już nigdy nie wsiądzie do samolotu. – Nie chciałam ich wtedy zostawiać samych – mówi Magdalena Merta. Jej najmłodsza córka w chwili śmierci ojca miała zaledwie 9 lat.
Ciało Tomasza Merty zidentyfikował wówczas jeden z pracowników konsulatu. – Nie wiem, czy moja obecność w Moskwie by coś zmieniła. Bliscy Anny Walentynowicz przecież rozpoznali jej ciało, a do trumny z jej tabliczką trafiła zupełnie inna osoba – mówi Magdalena Merta.
– Rodziny osób, które zginęły w katastrofie prezydenckiego tupolewa z pewnością doświadczyły ogromnej traumy. W dodatku śmierć ich najbliższych była publiczna, pozbawiono ich intymności przeżywania tego zdarzenia. To dodatkowo potęgowało u nich poczucie straty. Zwłaszcza, że ta sytuacja ciągnie się latami – tłumaczy emocje, które przeżywają rodziny ofiar, Iwona Kluźlik, specjalizująca się w leczeniu traumy. I dodaje, że każda z nich na swój sposób szuka dla siebie ukojenia bólu.
Kiedy kończy się żałoba?
Znajoma Magdaleny Merty mówi, że Magda to świetna dziewczyna. – Wszystko się zmieniło po 10 kwietnia. Od tamtej pory żyje tylko katastrofą. Nie może pogodzić się ze śmiercią męża – opowiada.
Rzeczywiście, Magdalena Merta przyznaje, że dla niej niepewność związana z tym, kogo rzeczywiście pochowała, powoduje, że nie jest w stanie zamknąć tego rozdziału w życiu i zakończyć żałoby. I choć od katastrofy minęło już prawie siedem lat, wciąż ubiera się na czarno.
– W tradycji ludowej żałoba trwa zwykle rok. Ale to indywidualna sprawa. Każdy na swój sposób przeżywa stratę. Jednym zajmuje to kilka miesięcy, innym kilka lat. Są tacy, którzy żałobę będą nosić do końca życia. Zwłaszcza, gdy mają poczucie, że pewne sprawy nie zostały do końca załatwione – mówi Iwona Kluźlik.
Jej zdaniem właśnie to indywidualne podejście do traumatycznych przeżyć powoduje taki rozdźwięk wśród smoleńskich rodzin. Jedni zamknęli już okres żałoby i mają poczucie, iż ekshumacje i ponowne pogrzeby spowodują, że będą to wszystko przeżywać od nowa. Dlatego uważają, że ekshumacje powinny dotyczyć tylko tych zmarłych, których rodziny się na to zgadzają.
– To nie rozwiązuje sprawy. Przykładowo, żona Arkadiusza Rybickiego jest przeciwna ekshumacjom. Ale co będzie, jeśli powiedzmy w moim grobie znajdziemy Arama. Nie wyobrażam sobie, że jego żona mogłaby nie chcieć go zabrać – mówi Magdalena Merta.
Ale ona sama przyznaje, że również ma w sobie wiele lęków związanych z ekshumacją. – Najbardziej boję się tego, że trumna jest pusta. Gdzie ja go wtedy będę szukać – pyta kobieta. Obawia się także, że jej mąż mógł zostać skremowany, a on tego by nie chciał. – Mam też nadzieję, że nie został zamieniony z kimś, kto miał ateistyczny pogrzeb. Tomek był osobą głęboko wierzącą i katolicki pogrzeb z pewnością mu się należy – mówi Magdalena Merta.
Kobieta przyznaje, że choć ostatnie siedem lat było dla niej trudne i pełne lęków, jest jeden lęk, którego się pozbyła. To paradoksalnie lęk przed podróżą samolotem. – Zawsze bałam się latać. Teraz mogłabym mieszkać na pokładzie samolotu – opowiada. I dodaje, że od pewnego czasu znów zaczęła podróżować w ten sposób: Córki zwolniły mnie z obietnicy, że nigdy nie wsiądę na pokład.