Milion ludzi potrzebuje natychmiastowej pomocy
Natalya Gumenyuk to ukraińska dziennikarka, redaktor naczelna serwisu informacyjnego Hromadske International. Komentuje wydarzenia na Ukrainie dla wielu międzynarodowych mediów. Często działa w terenie, nie są jej obojętne losy zwykłych obywateli kraju. Specjalnie dla WP.PL mówi o tym, jak wygląda obecnie sytuacja ludności cywilnej w obwodach ługańskim i donieckim.
Natalya Gumenyuk to ukraińska dziennikarka, redaktor naczelna serwisu informacyjnego Hromadske International. Komentuje wydarzenia na Ukrainie dla wielu międzynarodowych mediów. Często działa w terenie, nie są jej obojętne losy zwykłych obywateli kraju. Specjalnie dla WP.PL mówi o tym, jak wygląda obecnie sytuacja ludności cywilnej w obwodach ługańskim i donieckim.
Sylwia Laskowska: Dużo mówi Pani na temat tego, że żeby zrozumieć sytuację na Ukrainie, trzeba tam być. Czy możemy ufać temu, co słyszymy o konflikcie w polskich i zagranicznych mediach? Natalya Gumenyuk: Znam kilku polskich dziennikarzy i wiem, że wykonują świetną pracę. Nie znam języka polskiego, więc nie mogę tego w pełni ocenić. Polegam jedynie na tym, co moi koledzy po fachu sami mi mówią. Wydaje mi się, że Polacy lepiej potrafią wczuć się w sytuację Ukraińców w porównaniu z mieszkańcami Europy Zachodniej. Wiedzą, czego można się spodziewać ze strony Moskwy. Wielu z nich pamięta, co działo się w czasach Związku Radzieckiego. Dlatego mają bardziej trzeźwe podejście i są pozbawieni iluzji. Dzięki swojej historii lepiej rozumieją kontekst całej sytuacji i potrafią wyjść poza to, o czym mówi się w mediach. Jestem dziennikarką, sama opowiadam historie i wiem, jak czasem się to robi. Tytuły z okładek często są krzykliwe, traktują głównie o polityce. Jednak wiem od moich polskich kolegów, że wasze media
wykonują dobrą robotę.
Dużo pracuje Pani w terenie. Dobrze zna Pani sytuację ludności cywilnej w Ługańsku, Doniecku, Donbasie. Jak żyją tam ludzie?
Ich problem jest bardzo poważny. Mam wrażenie, że nikt tak naprawdę nie troszczy się o to, co stanie się z lokalną ludnością. Nikogo nie obchodzą losy tych, którzy musieli uciekać i nie mają dokąd wracać. Problemy są z dostawami wody, elektrycznością, pieniędzmi, pensjami. Ludzie boją się walki. Boją się tego, co dzieje się tam, gdzie mieszkają. Nie zapominajmy też, że na tych terenach mamy do czynienia z ciągłą propagandą. Ludzie są zastraszani przez wojska, słyszą, że w każdej chwili mogą zginąć. Ich sytuacja jest bardzo zła. Milion ludzi potrzebuje natychmiastowej pomocy. Również niepełnosprawni z tych terenów, których są przecież tysiące.
Rozmawiałam z wieloma ludźmi z tych terenów i wielu musiało uciekać z własnych domów. Nie mieli się gdzie podziać.
To prawda, ten problem dotyczy szczególnie ludzi z mniejszych miast okręgu ługańskiego i donieckiego. To trwa już od paru miesięcy. Problemem jest chociażby ewidencja uchodźców. Wielu z nich nie idzie zarejestrować się w obwodach, do których uciekli. Mieszkają u rodziny czy znajomych, unikają administracji, dlatego nie znamy nawet ich dokładnej liczby. Nie stać ich na dom czy mieszkanie. Problemem jest też oczywiście znalezienie pracy.
Czy jest szansa, żeby poradzić sobie z tą sytuacją?
Niestety nie wiadomo, jak to zrobić. Czy Polska poradziłaby sobie z przyjęciem kilkuset tysięcy uchodźców? Nie. Nikt nie jest na to gotowy, tym bardziej Ukraina. Mamy problemy z bezrobociem nawet bez uchodźców, więc jak zapewnić im pracę? Nie ma na to pieniędzy w budżecie. Widziałam statystyki, które mówią o tym, że pokrycie szkód będzie kosztowało miliardy dolarów. Mówimy o zniszczonych drogach, szkołach, mieszkaniach, przedsiębiorstwach na okupowanych terenach. To będzie dla Ukrainy ogromny problem gospodarczy.
Czy w obwodach ługańskim i donieckim funkcjonują szkoły, szpitale i inne instytucje?
Większość szkół i szpitali działa. Różnie jest z pracą. Niektórzy nadal są zatrudnieni, ale wiele miejsc pracy zostało zlikwidowanych, bo pozamykano firmy. Pojawia się problem z dostarczeniem pomocy rządowej, ponieważ terytorium jest w dużej mierze zablokowane. Istnieje dużo punktów kontrolnych, przez które ciężko się przedostać. Grupy zbrojne utrudniają przemieszczanie się. Jeżeli masz obcą rejestrację samochodu, prawdopodobnie nie uda ci się wjechać na te terytoria. Miejscowi starają się jednak żyć tak, jak zawsze. Tutaj są ich domy, ich rodzina. Jednak chociaż szkoły i szpitale działają, to lokalna administracja ma wielki problem z tym, żeby żyło się tak, jak dotychczas.
Czego najbardziej brakuje?
Na miejscu jest problem z dostępem do benzyny, wiele linii kolejowych nie działa. Trudno więc przemieszczać się nawet z miasta do miasta. Są tereny, na których od miesięcy nie było wody. W obwodzie ługańskim praktycznie nie funkcjonuje sieć komórkowa. W donieckim funkcjonuje, ale też nie wszędzie i nie we wszystkich miastach.
W jakim stopniu rząd Ukrainy kontroluje te terytoria?
Rząd oficjalnie przyznał, że nie kontroluje 30 procent terytorium Donbasu. To bardzo duży obszar graniczny. Ukraina nie kontroluje więc granicy z Rosją.
Dużo mówi Pani o rosyjskiej propagandzie. Co mówi się w Rosji o sytuacji na Ukrainie?
Opowiada się tam mnóstwo bzdur. To przykład na to, jak toksyczne może być powtarzanie kłamstw w kółko, codziennie. Przede wszystkim słyszymy, że na Ukrainie panują straszliwie złe warunki, faszyzm. Najgorsze jest jednak powtarzanie nieprawdziwych historii, co absolutnie nie powinno mieć miejsca w żadnych mediach. Przykładem są rosyjscy żołnierze, którzy zginęli na ukraińskich terenach. W rosyjskiej telewizji powtarza się, że żyją, niektórzy z nich nawet... udzielają wywiadów. Albo aktorka opowiadająca o tym, że na Ukrainie praktykuje się krzyżowanie jeńców, że to coś normalnego, a ona tam była i to widziała. Mnóstwo jest takich historii, np. o 5-letniej dziewczynce, która została ukamienowana w centrum Kijowa. To nie mieści się w głowie! To tak, jakby ktoś w mediach głosił, że ktoś został ukamienowany w centrum Warszawy. Jednak takie rzeczy są tam powtarzane w kółko, dzień w dzień. Przez całe miesiące.
Czy Rosjanie w to wierzą?
Przypuszczam, że tak. Jeżeli słyszy się coś dzień w dzień, w dodatku w mediach, w końcu wiele osób zaczyna w to wierzyć. Oczywiście zdają sobie sprawę z tego, że jeżeli cały czas jest ostrzał z artylerii, to muszą być ofiary. Ale wydaje się, że media rosyjskie nawet nie starają się udawać obiektywizmu. Absurdalne historie, odgrywane scenki pojawiają się w telewizji na porządku dziennym.
Czy według Pani Zachód dostatecznie pomaga Ukrainie?
Oczywiście jesteśmy wdzięczni za każdy rodzaj pomocy. Mam jednak wrażenie, że Europę Zachodnią bardzo ciężko zainteresować tym, co dzieje się na Ukrainie. Natomiast Waszyngton w ogóle nie chce zauważać tego konfliktu. Państwa zachodnie mają strategię, która ich zdaniem być może zadziała. A przecież istnieją sposoby, żeby powstrzymać ten konflikt przy jak najmniejszej liczbie ofiar. Pamiętajmy, że Ukraina pozbyła się broni atomowej w zamian za gwarancję nienaruszalności granic. To porozumienie zostało złamane. Obserwujemy więc totalną ruinę europejskiego systemu bezpieczeństwa. Rosja robi, co chce, używa broni. To bardzo groźny precedens. Jeżeli nic nie zrobimy teraz, to będzie tylko gorzej.
Rozmawiała: Sylwia Laskowska